Po powrocie Roberta Lewandowskiego do gry w LaLiga, FC Barcelona odzyskała swoje główne źródło bramek. Mecz z Realem Betis miał być pierwszym z serii wymagających spotkań dla Dumy Katalonii na przestrzeni lutego oraz szansą dla polskiego napastnika na rozgrzanie swoich rewolwerów przed zbliżającym się dwumeczem z Manchesterem United. Ta sztuka faktycznie udała się 34-latkowi, choć jego występ nie należał do zbyt udanych.
Przewidywalność i brak pomysłu ze strony Barcelony
W pierwszej połowie meczu ze strony obu drużyn nie padł ani jeden celny strzał. Wynikało to nie tyle ze świetnej postawy defensywnej obu stron, co braku nieszablonowych rozwiązań w ataku i kreatywności w pod polem karnym rywala. Fatalnie w tej części spotkania wyglądał szczególnie Robert Lewandowski. Niemalże każdy kontakt Polaka z futbolówką kończył się podjęciem złej decyzji albo stratą. Fani Blaugrany mogli przecierać oczy i zastanawiać się, czy to ten sam piłkarz który zdobył w tym sezonie ligowym już 13 bramek.
Pod nieobecność Ousmane’a Dembele Xavi raz jeszcze postawił na wariant z Alejandro Balde w roli skrzydłowego, chcąc zachować szerokość na skrzydłach i tworzyć przestrzeń dla wchodzących z drugiej linii pomocników. Jednak Betis przez większość meczu czytał ten schemat bardzo dokładnie, rzadko kiedy zostawiając przeciwnikom miejsce do zagrożenia bramce Ruiego Silvy i często łapiąc graczy Barcy na spalonych.
Szczęście znowu uśmiechnęło się do Xaviego
Barcelona przełamała bezbramkowy impas w 65. minucie za sprawą Raphinhi. Po szybkim wznowieniu gry Alejandro Balde znalazł się z piłką na linii podania między defensorami Betisu a bramkarzem. Hiszpan doskonale wykorzystał tę przestrzeń dogrywając do Raphinhi który uniknął w tej sytuacji spalonego i z bliskiej odległości umieścił piłkę w siatce. Cała sytuacja była jednak dość kontrowersyjna, bowiem akcja bramkowa rozpoczęła się po szybkim podaniu z miejsca znajdującego się znacznie bliżej od tego, gdzie faktycznie faulowano piłkarza Barcelony.
W 80. minucie prowadzenie gości podwyższył Robert Lewandowski, który mimo kiepskiego występu zdołał chociaż po części zrehabilitować się golem. Jak się z resztą później okazało – golem na wagę zwycięstwa. Bowiem kiedy wydawało się, że gol Lewego zamknął mecz tak jak życzyłby sobie tego Xavi, 5 minut później do Marca Andre Ter Stegena pokonał… Jules Kounde. Francuz nie bardzo wiedział jak zachować się przy dośrodkowaniu Youssoufa Sabaly i skończyło się na tym, że chcąc odegrać do bramkarza klatką piersiową wpakował ją do własnej siatki. Na szczęście dla Barcelony skończyło się na strachu i ekipa z Katalonii może dopisać sobie 9 zwycięstwo z rzędu.