Dzień po meczu Polski z Holandią zmagania na EURO rozpoczynali pozostali grupowi rywale naszej kadry. Z jednej strony Austria – przez niektórych postrzegana jako kandydat do sprawienia niespodzianki i zostania czarnym koniem turnieju w Niemczech. Po drugiej stronie Francja – jedni z głównych faworytów do wygrania całego EURO, z naszpikowanym gwiazdami składem. Nic dziwnego, że to Les Bleus byli typowani do zgarnięcia trzech punktów w tym pojedynku.
Obie drużyny postawiły na intensywność
Francuzi od samego początku chcieli zaznaczyć swoją wyższość, prezentując przy tym cały wachlarz swoich możliwości. Atak pozycyjny, indywidualne popisy, a także szybkie przejścia do ofensywy. Les Bleus mieli to wszystko na bardzo wysokim poziomie. Największe wrażenie mogły robić szybkie ataki. Zawodnicy Didiera Deschampsa tylko czekali na odbiór piłki, po czym w mgnieniu oka przenosili się na połowę Austriaków. Jedynym problemem było zaznaczenie swojej przewagi poprzez zdobycia gola. Austriacy mimo wszystko nie wyrzekali się swojego pomysłu na grę. Starali się pressować wysoko i niemal bezprzerwy. Wkładali w to ogromny wysiłek, ale do takiego samego zmuszali rywali.
Główny szkopuł tkwił w tym, że po drugiej stronie mieli niesamowicie jakościowych zawodników. Ich ataki były odważne, ale Francuzi szybko operując piłką, potrafili się im przeciwstawić. Taka gra miała jeszcze jeden efekt: sędzia odgwizdywał dużo fauli popełnianych przez zawodników Ralfa Rangnicka. Chociaż w ofensywie nie mieli za dużo miejsca, tak to oni mieli najlepszą okazję do wyjścia na prowadzenie. Francuzów uratował Maik Maignan, mimo że sędzia po jego interwencji nie odgwizdał nawet rzutu rożnego. Raptem chwilę później piłka znalazła się w bramce po drugiej stronie boiska. Kylian Mbappe dośrodkował w pole karne, a tam niefortunną interwencję zanotował Maximilian Wober, pokonując własnego bramkarza. Pierwsza połowa była świetnym widowiskiem, mimo że oglądaliśmy tylko jednego, do tego samobójczego, gola.
Świetne widowisko do samego końca
Na początku drugiej połowy Francuzi nieco zmniejszyli tempo swojej gry i grali rozważniej. Mieli korzystny wynik i mogli czekać na to, co zrobią Austriacy. Burschen nie mieli jednak początkowo tyle miejsca na rozwinięcie skrzydeł i szybkie ataki, co przekładało się na brak dogodnych okazji. Przy tym wychodzili wyżej obroną, co stwarzało ryzyko nadziania się na szybki atak Francuzów. Po jednym z nich Mbappe zanotował chyba największe, póki co, pudło tego turnieju. Świeżo upieczony zawodnik Realu Madryt wyprzedził rywali, stanął sam na sam z bramkarzem i nie trafił nawet w bramkę. Coś, czego nie spodziewalibyśmy się akurat po tym piłkarzu.
Z czasem wróciliśmy do tego co oglądaliśmy w pierwszej połowie, czyli grę od jednego do drugiego pola karnego. Francuzi chcieli uspokoić sytuację, zdobywając drugiego gola, a Austriacy nieprzerwanie szukali okazji do wyrównania. Mimo dużej intensywności gry i wielu sytuacji po obu stronach nie przekładało się to na liczbę celnych strzałów. A chociaż tych było niewiele, tak nikt nie mógł narzekać na nudne widowisko. Francuzi zaprezentowali swój potencjał, chociaż też pokazali problemy ze skutecznością. Największym problemem może być jednak kontuzja Mbappe, której doznał w samej końcówce meczu. Austriacy popisali się tym, o czym mówiło się już przed spotkaniem – świetnym przygotowaniem fizycznym, nieustającym pressingiem i znakomitym funkcjonowaniem jako zespół. Na Francuzów to nie wystarczyło, ale reprezentacja Polski ma się czego obawiać przed piątkowym meczem.