Dojeżdżamy powolutku do finiszu sezonu, a w 36. kolejce Premier League kolejny krok w kierunku mistrzostwa chciał postawić Arsenal. Rywalem – Bournemouth. Na Emirates Stadium dalej wierzą, że Manchester City zdoła się gdzieś potknąć. Ale by mieć nadzieję na błąd rywala, trzeba było wygrać swoje spotkanie. Przeciwnikiem ekipa Andoniego Iraoli. Zespół, który notuje naprawdę dobry sezon i potrafi napsuć krwi faworytom. Pojedynek hiszpańskich szkoleniowców rozgrywany był przy pogodzie rodem z Półwyspu Iberyjskiego. Kibice przynajmniej skorzystali sobie z uroków późnej wiosny, bo samo spotkanie do najbardziej porywających nie należało.
2.47xG dało jednego gola z karnego
Słońce nad Londynem świeciło przepięknie, jakby chciało pokazać, że wspiera tego dnia Arsenal. A może wyrażało swoje zadowolenie z gry Kanonierów. Niemniej jednak, ci grali tak, że największa gwiazda w układzie słonecznym nie mogła być zawiedziona. Piłkarze Mikela Artety wyglądali, jakby czerpali energię z promieni słonecznych i od samego początku siedli na piłkarzach gości. Kompletna dominacja polegająca na zamknięciu piłkarzy Bournemouth na swojej połowie wyglądała naprawdę imponująco. Efektów w postaci bramek jednak nie było. Próbował chyba każdy z linii ofensywnej The Gunners, a swoją szansę miał nawet William Saliba. Wysoką formę z ostatnich meczów podtrzymywał natomiast Mark Travers. Irlandczyk nie zawsze musiał się wysilać, bo zaskakująco często przeciwnicy nawet nie strzelali w światło bramki. Chętnie posyłali za to piłkę w trybuny, nierzadko w dogodnych sytuacjach.
Bardzo blisko byli w paru sytuacjach, ale chyba najlepszą zmarnował Declan Rice. W 38. minucie penetrujące dośrodkowanie posłał Martin Ødegaard, piłkę przytomnie zgrał Kai Havertz i angielski pomocnik stanął na 7. metrze z całą bramką przed sobą. Jego strzał minął jednak słupek. Arsenal postarał się przycisnąć, ile się da przed przerwą. W roli głównej znowu byli Ødegaard oraz Havertz. Podawał w tempo Norweg, Niemiec minął Traversa, a bramkarz Bournemouth trącił nogą w nogę napastnika. Szczerze mówiąc, rzut karny był z tych „miękkich”. Havertz specjalnie ciągnął nogę po ziemi, ewidentnie szukając kontaktu z bramkarzem. David Coote był pewny swojej decyzji, nie zamierzał go także wołać do monitora także pokój VAR. Skorzystał z tego Bukayo Saka, który ze spokojem wykorzystał jedenastkę. Bramka do szatni i bądźmy szczerzy – Arsenal na nią pracował całą połowę. Cel osiągnęli w mało efektowny sposób, ale liczy się skutek.
Kontrola Arsenału i zwiększenie przewagi
W pierwszej połowie ekipa gości praktycznie nie prowadziła gry ofensywnej. W drugiej części spotkania mieliśmy tego przebłyski. Na lewej stronie uaktywnił się Justin Kluivert. Dobrą sytuację miał Dominic Solanke, ale David Raya skutecznie skrócił kąt i obronił strzał Anglika. Bournemouth wyszło z szatni gotowe do walki o punkty. Iraola musiał zrobić im małą przemowę motywacyjną, bo wyglądali jak inna drużyna. Jedyne co się nie zmieniło to skuteczna gra w obronie, bo tym dalej się wyróżniali. Arsenal miał ogromne problemy z wykorzystaniem swoich szans, lecz w 70. minucie do siatki trafił Leandro Trossard. Asystował mu Rice, który zachował zimną krew i niewiele myśląc zgrał piłkę. Mimo małego przebudzenia ze strony Bournemouth, to Kanonierzy w pełni kontrolowali wydarzenia na boisku.
Po bramce zaczęło się jednak to, co Arsenal lubi robić najbardziej. Stwarzanie problemów z własnej winy. Mało brakowało, a piłkarze Wisienek zdobyliby bramkę kontaktową. Długa analiza systemu powtórek po raz kolejny podtrzymała decyzję arbitra głównego, który nie uznał gola przez faul na bramkarzu. Kto wie, w innym wypadku moglibyśmy mieć powtórkę z rozrywki sprzed tygodnia, kiedy to Arsenal o mało co nie wypuścił z rąk prowadzenia z Tottenhamem (3:2). Gospodarze mieli za to szanse na dobicie rywala i z niej skorzystali. Piękną bramkę po dośrodkowaniu zdobył Gabriel Magalhães, lecz tutaj los nie sprzyjał Kanonierom. Na spalonym okazał się być uczestniczący w akcji Kai Havertz, przez co bramka została anulowana. A szkoda, bo uderzenie naprawę palce lizać. Arsenal się nie poddał, a kluczem do zdobycia trzeciej bramki okazał się być Gabriel Jesus. Brazylijczyk zatańczył przed bramką Bournemouth i obsłużył Rice’a. Anglik dobrze przyjął piłkę i bez problemu ustalił wynik na 3:0. Gospodarze wykonali więc swoją robotę, jak należy, więc mogli z zadowoleniem czekać i trzymać kciuki za swoich kolegów z Wolverhampton.