Przed turniejem wyjście z grupy D, do której trafiła nasza reprezentacja, było niejako celem „minimum”. Wokół całej kadry narosło jednak sporo kontrowersji, a chociażby konflikt Ponitki z prezesem PZKosz mógł sprawić, że reprezentacja nie zagra na poziomie swoich możliwości. Ta pieśń jest jednak na szczęście melodią przeszłości, a my już przed ostatnim spotkaniem z Serbią możemy cieszyć się pewnym awansem do kolejnej fazy turnieju!
Dobry turniej naszych gwiazd
Tak naprawdę ciężko wyróżnić jest tutaj tylko jednego koszykarza. W meczu z Czechami, który otwierał nasze grupowe starcia, liderem i bezdyskusyjną gwiazdą biało-czerwonych był Mateusz Ponitka. Kapitan stanął na wysokości zadania, zdobywając 26 punktów oraz 9 asyst. Nasza gwiazda była wszędzie, biegając i rzucając „za dwóch”. To zaprocentowało, a pokonanie jednego z gospodarzy turnieju było dla wielu niemałym zaskoczeniem.
Pojedynek z Izrealem to natomiast Slaughter show. Bardzo ważne, czasem wręcz niemożliwe do wykonania trafiane trójki. Mnóstwo aktywności, 24 punkty, do tego 5 asyst. A.J. był wszędzie i to w dużej mierze dzięki jego grze mogliśmy świętować kolejne zwycięstwo w fazie grupowej. Pojedynek z kadrą trenera Goodesa był chyba najważniejszym z wszystkich czterech dotychczasowych, bo po porażce z Finlandią był swoistym testem charakteru dla naszych koszykarzy. Zdaliśmy go na piątkę z plusem.
W czwartej kolejce przyszło nam zmierzyć się z Holandią. Gdy zgasł Slaughter i Ponitka, na pierwszy plan postanowili wyjść Balcerowski i Sokołowski. Ten pierwszy wykazał się kapitalną wizją gry oraz ogromnym spokojem w wyprowadzaniu akcji. Ten drugi dołożył 24 punkty, które pozwoliły nam po fenomenalnej czwartej kwarcie zwyciężyć z Holendrami. Kolejny raz w naszej kadrze widać było zdecydowanych liderów, którzy poprowadzili Polskę do triumfu w ważnym meczu przypieczętowującym nasz awans.
Zdany test charakteru
Po niemal idealnym początku turnieju Finlandia wylała na nas kubeł zimnej… wody. Totalnie bezradna reprezentacja Polski została rozbita, a porażka różnica aż 30 punktów była w pełni zasłużona. Beznadziejny występ niemal każdego z naszych graczy sprawił, że koszmary z poprzednich turniejów wróciły ze zdwojoną siłą. Izrael miał zatem zweryfikować nasze cele na EuroBaskecie.
I jak już wspomniałem, weryfikacja przeszła bardzo pomyślnie. Nie daliśmy wybić się z rytmu, niemal całkowicie wyłączyliśmy z gry największą gwiazdę Izraela – Avdije. Polska nie była bojaźliwa, a rywale bardzo szybko zorientowali się, że to starcie nie będzie spacerkiem. Nasi zawodnicy postawili twarde warunki, które koniec końców dały im upragnione dwa punkty.
Gra reprezentacji Polski nie zachwyca. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, skoro wreszcie regularnie wygrywamy oraz wypełniamy postawione przed sobą cele. Przy korzystnym układzie grupowych spotkań prawdopodobne jest, że zakończymy zmagania w grupie na drugiej pozycji. Jeśli zwyciężymy z Serbią (oh, marzenia ściętej głowy!), Polacy wygrają grupę D. Trzeba jednak otwarcie powiedzieć sobie, że to, co do tej pory wypracowali nasi reprezentanci, już samo w sobie jest imponujące. Chwilo trwaj i oby ten „polski sen” nie kończył się już na 1/8!