Po obronionym w ostatnich sekundach awansie do ćwierćfinału w starciu ze Słowacją, Anglia walczyła ze Szwajcarią o półfinał Euro. To, że Anglicy grają rozczarowująco na tych mistrzostwach, należy uznać za spore niedopowiedzenie. Po 4 meczach Synowie Albionu oddawali średnio ledwie 3 celne strzały na spotkanie – w tej materii nikt, kto wyszedł z grupy, nie radził sobie aż tak źle. Przez fazę grupową przeszli strzelając raptem 2 bramki. W 1/8 finału nieco poprawili swoją skuteczność i w jednym meczu podwoili swój dorobek bramkowy. W Düsseldorfie czekał na nich już o wiele trudniejszy przeciwnik. Szwajcarzy, bo o nich mowa, dość niespodziewanie wyrzucili z turnieju Włochów. Helweci nie raz pokazywali na boisku ogromną jakość w tyłach i organizację, zatem Anglicy musieli się natrudzić, by to oni wciąż byli w grze o puchar Henriego Delaunaya.
Emocje jak na grzybobraniu
Zarówno Anglia, jak i Szwajcaria rozpoczęły ten mecz zachowawczo, bez podejmowania większego ryzyka. W pierwszych 10 minutach obydwa zespoły miały swoje szanse, ale żadna z nich nie została wykończona strzałem. Atakowali naprzemiennie – raz przeważali Anglicy, a potem Szwajcarzy. Podopieczni Garetha Southgate’a nie spieszyli się na połowie rywala – pośpiech w przebiciu się przez szczelną obronę niewiele dobrego mógłby im przynieść.
Helweci zdołali zablokować 2 groźne uderzenia. Po 15 minutach Anglicy przejęli inicjatywę na dłużej. Podopieczni Murata Yakina dobrze się bronili – pytanie tylko, jak długo w takim stanie mogą wytrzymać. W grze piłkarzy z Wysp Brytyjskich było więcej polotu, a problem był jedynie z przekuciem tego w bramkę. To nie trwało jednak zbyt długo i Anglia opadła nieco z sił. Po 30 minutach gry nie padł jeszcze ani jeden celny strzał. Obydwie strony męczyły się straszliwie na boisku, szukając sposobu na rozmontowanie przeciwnika. Większe problemy mieli z pewnością oglądający ten mecz – niektórzy z nich zapewne zaczęli szukać lepszej rozrywki od tego spotkania. Nie ma co się im dziwić – ten mecz był tak nudny, że niektórym szkoda było prądu na jego oglądanie. Niby ćwierćfinał piłkarskich mistrzostw Europy, a emocje – co najwyżej na poziomie powiatowego turnieju brydża.
Dwa gole na wagę dogrywki
Na pierwszy celny strzał piłkarze obu zespołów kazali czekać kibicom aż do 51. minuty. Jego autorem był Breel Embolo, choć na jedno by wyszło, gdyby w ogóle nie uderzał. Ta próba była tak słaba, że aby to weszło do siatki, to Pickforda nie mogło być na boisku i tylko w takiej sytuacji. Nie wiem, czy statystycy nie powinni tego podciągnąć wręcz pod podanie. Ogółem to niewiele zmieniło się względem pierwszej połowy, a przynajmniej w pierwszym kwadransie drugiej odsłony. Nadal był to mecz nużący i bezbarwny. Na boisku tym razem trochę bardziej przeważali Szwajcarzy. Po Anglikach z kolei widać było zmęczenie. Podopieczni Murata Yakina korzystali z tego i zepchnęli rywali do własnej połowy.
Niewiele wskazywało na to, że wynik ulegnie zmianie w regulaminowym czasie gry. Gol nie wisiał w powietrzu po żadnej ze stron. Można było powoli godzić się z tym, że do wyłonienia półfinalisty potrzebna będzie dogrywka, albo może nawet i karne. Na 15 minut przed końcem anemiczny strzał Embolo wciąż był jedynym zmierzającym w światło bramki. Aż tu nagle, ni stąd, ni z owąd, Szwajcaria miała świetną okazję. Dan Ndoye zagrał ze skrzydła do Breela Embolo. John Stones próbował przeciąć to podanie, ale jedynie podbił piłkę. Embolo jednak zdołał wbić ją do bramki i to Szwajcaria była bliżej historycznego półfinału. Szwajcaria prowadziła tylko przez 5 minut. Po tym czasie Bukayo Saka oszukał przeciwnika i doprowadził do wyrównania. Szwajcarzy spodziewali się dośrodkowania, lecz zawodnik Arsenalu postanowił oddać strzał tuż zza pola karnego. Szczęśliwie dla Anglików, piłka dotarła do bramki.
Masz problemy ze snem? Na ratunek przychodzi Anglia Southgate’a
Anglia musiała pomęczyć się jeszcze przez kolejne pół godziny. W 95. minucie mieli okazję na wyjście na prowadzenie, i to w przepięknym stylu. Declan Rice z dosyć sporego dystansu huknął w kierunku Yanna Sommera, lecz szwajcarski golkiper końcami palców wybił futbolówkę na rzut rożny. To Anglicy przeważali w pierwszej połowie dogrywki i byli minimalnie bliżej strzelenia drugiego gola. Ale czy to oznaczało szaleńcze i wzmożone ataki na bramkę przeciwnika? Nie. Wyglądało to trochę tak, jakby obie strony chciały pociągnąć to do karnych. Nie inaczej było w drugiej połowie dogrywki. Jej nawet nie warto opisywać, bo nie działo się zupełnie nic. No, może poza nieudaną próbą strzelenia gola bezpośrednio z rożnego autorstwa Xherdana Shaqiriego. Do rozstrzygnięcia potrzebne były zatem rzuty karne.
Konkurs rzutów karnych udanie rozpoczął Cole Palmer. Na to próbował odpowiedzieć Manuel Akanji, ale Pickford wyczuł intencje defensora Manchesteru City. W drugiej kolejce Anglia ponownie trafiła, dzięki płaskiemu strzałowi Jude’a Bellinghama. W podobnym stylu do siatki trafił Fabian Schär. Po nim Saka zrehabilitował się za pudło w finale Euro 2020 i wykorzystał jedenastkę. Trzecią kolejkę tego konkursu udanie zamknął Shaqiri. Po czwartym strzale, trafionym przez Ivana Toney’a Anglia była już o krok od półfinału. Nadzieje na wygraną podtrzymał jeszcze Zeki Amdouni, poprzez lekki strzał w środek. Szybko zgasił je Trent Alexander-Arnold.
Anglia awansowała do półfinału, ale w naprawdę brzydkim stylu. 120 minut nudnej, siermiężnej gry to dla przeciętnego kibica nie jest nic przyjemnego. Nie był to pierwszy taki występ, Anglicy po raz kolejny zanudzili widownię. Najważniejsze są jednak efekty, a te są korzystne. To właśnie Synowie Albionu powalczą o finał Euro 2024 ze zwycięzcą starcia Holandii z Turcją.