Słaby początek sezonu w sprawiał, że przedsezonowy optymizm szybko zastąpiło powątpiewanie w siłę drużyny. Przetrzebiony kontuzjami Lech Poznań musiał być natychmiastowo wzmacniany, lecz na pierwszy mecz eliminacji Ligi Mistrzów wyszło tylko dwóch nowych zawodników. Kolejorz nie miał jednak żadnych problemów z wypunktowaniem bezradnych Islandczyków z miasta Kópavogur. Widać, że brakowało europejskich pucharów poznaniakom.
Z czystym sumieniem możemy powiedzieć, że takiego Lecha jak w meczu z Breidablik chce się oglądać. Odważny w ofensywie, wymieniający płynnie piłkę między sobą, a także agresywny w doskoku. Piłkarze parokrotnie sami prokurowali zagrożenie pod własną bramką niecelnymi zagraniami, ale obyło się bez przykrych konsekwencji. Jedyna stracona bramka przed przerwą była efektem faulu (i tutaj stawiam dwa duże znaki zapytania, czy na pewno to był kontakt na rzut karny) Antonio Milicia we własnej szesnastce i wyegzekwowaną przez Hoskuldura Gunnlaugssona jedenastką.
Wróćmy jeszcze na chwilę do pechowej jedenastki. Była ona pierwszą z trzech kontrowersyjnych decyzji belgijskiego arbitra – Jaspera Vergoote’a. Parę minut później za zatrzymanie wychodzącego na czystą pozycję Mikaela Ishaka pokazał tylko żółtą kartkę – co następnie skorygował VAR i nakazał wyrzucić Viktora Margeirssona z boiska. A po podyktowanym za faul rzucie wolnym i wrzutce w pole karne, znów dopiero po konsultacji z systemem wideoweryfikacji – wskazał na jedenasty metr. Okazało się, że jeden z zawodników Breidablik przytrzymywał rywala za koszulkę. Można też Belga pochwalić, gdyż w doliczonym czasie gry bez wahania podyktował jedenastkę za zagranie ręką.
Naoliwiona lokomotywa
A sam Kolejorz od samego początku wyglądał naprawdę dobrze i całkowicie kontrolował to, co działo się we wtorkowy wieczór na stadionie przy Bułgarskiej. Nie miał jednak innego wyboru – tuż po wejściu na rozgrzewkę Kocioł dał o sobie znać, skandując „chcemy awansu”.
Można pochwalić Filipa Szymczaka, który dobrze radził sobie na lewym skrzydle. W środku dobry występ, zwieńczony w drugiej połowię bramką z dystansu, zanotował Filip Jagiełło, a reszta piłkarzy także potrafiła dołożyć coś od siebie. Dwa gole z rzutów karnych zdobył Mikael Ishak i to po faulu na nim poznaniacy grali jednego więcej. Milić przed faulem otworzył wynik strzałem głową. A swoje bramki tuż przed przerwą zdobyli jeszcze Joel Pereira – wykańczając dobrą akcję z lewej strony i korzystając z dogrania Michała Gurgula – oraz Leo Bengtsson, który sam wypracował sobie sytuację, grając na klepkę z Antonim Kozubalem. To wyglądało naprawdę dobrze. Goście byli bez argumentów.
Bramek mogło być o wiele więcej, a w oczy rzucały się dobrze rozgrywane stałe fragmenty gry. Po pierwszym z nich padła bramka, po kolejnym Afonso Sousa uderzył gdzieś wysoko w trybuny, a po jeszcze jednym blisko gola był Mateusz Skrzypczak (później okazało się, że sędzia dał karnego). Widać było wyraźnie rękę Markus Uglebjerg – trenera ściągniętego niedawno do Lecha i specjalizującego się właśnie w stałych fragmentach.
Druga połowa też pod kontrolą
Przed przerwą, prócz strzelanych co chwilę bramek, mieliśmy jeszcze potencjalnie złą informację dla poznańskiej drużyny. Z boiska na skutek jednego ze starć z przeciwnikiem musiał zejść Sousa, którego zastąpił Gisli Thordarson. Do niego i Jagiełły w środku pola już po przerwie dołączył Timothy Ouma i szybko mógł się przywitać z kibicami Kolejorza. Kenijczyk posłał perfekcyjne podanie w uliczkę do Ishaka. Bramkarz jednak zdołał skrócić kąt i odbić próbę Szweda. W ogóle wejście do zespołu środkowego pomocnika można oceniać bardzo udanie. Może i Breidablik przegrywający 1:5 nie powinien być jakimś poważnym wyznacznikiem. Ale Ouma po prostu emanował spokojem w środku pola. Co i rusz przerzucał sobie piłkę nad przeciwnikami, pokazując swoją świetną kontrolę nad piłką. Jakby tylko jeszcze się nie ślizgał, ale to drobiazg.
Prócz niego po przerwie świetnymi strzałami błyskali Bengtsson i Pereira, a później Lech spuścił z tonu. Sensowna taktyka przy takim prowadzeniu. I sytuacji, w której drużynę czeka teraz gra co trzy dni. Mimo to Jagiełło strzelił sobie gola z dystansu, po czym mógł zejść przy akompaniamencie braw całego stadionu. A w końcówce Ishak dobił rywali z jedenastu metrów i zanotował przy swoim nazwisku pierwszego w tym sezonie hat-tricka.
Przed meczem podkreślano, że w Poznaniu Lech musi zbudować sobie zaliczkę, bo wyjazdowe mecze na Islandii potrafią być trudne. Nikt chyba się nie spodziewał, że Kolejorz będzie leciał na oddaloną wyspę tylko dla formalności. Bo sześć bramek straty na 99% przekreśla marzenia Islandczyków o awansie.