Lech Poznań, czyli próba złapania trzech srok za ogon

Niels Frederiksen w swoim debiutanckim sezonie sięgnął po tytuł mistrza Polski. Miał ułatwione zadanie, bo od końca września grał tylko na jednym froncie. Jego Lech Poznań walczył więc sam ze sobą i czasem sprawiało mu to niemałe problemy. Trochę przeszkadzały urazy, trochę nieumiejętność odwracania wyników po utracie gola jako pierwszy. Kolejorz miał także problemy z kontrolą meczu przy własnym prowadzeniu. Nie dało się jednak zarzucić poznańskiej ekipie, że gra brzydki futbol. Często komplementowany i chwalony za styl Lech Poznań dociągnął sezon i osiągnął wyczekiwany tytuł. Teraz jednak samo powtórzenie mistrzostwa może nie nasycić tej drużyny i kibiców. Bo potencjał kadrowy ma na więcej.

Lech Poznań jest najwyżej wycenianą drużyną PKO BP Ekstraklasy. O jakieś 5 milionów euro wyprzedza zarówno Raków Częstochowa, jak i Legię Warszawa. Reszta stawki znajduje się daleko w tyle. Nie jest jednak powiedziane, że to się jeszcze nie zmieni. Peleton goni, a w Poznaniu wciąż mają z tyłu głowy fakt, że odejść może Afonso Sousa. Na przeszkodzie tego transferu wychodzącego stoi jednak zarząd polskiego klubu, który twardo negocjuje i nie zamierza odpuszczać, dopóki nie dostanie zadowalających pieniędzy za Portugalczyka.

REKLAMA

I to właśnie jeden z najlepszych zawodników poprzedniego sezonu ligowego jest obecnie najwyżej wycenianym piłkarzem nad Wisłą. Wraz z nim ex-aequo na czele znajduje się także inny lechita – Antoni Kozubal. Niewykluczone też, że mistrzowie Polski ściągną jeszcze kogoś, kto podniesie tę statystykę. Jak na razie wszyscy ściągnięci latem piłkarze wyceniani są na minimum milion euro.

  • Mateusz Skrzypczak – 3 mln euro
  • Robert Gumny – 1,5 mln euro
  • Leo Bengtsson – 1 mln euro

W momencie pisania tekstu blisko dołączenia do Kolejorza jest były lewy obrońca Jagiellonii Białystok – Joao Moutinho, który także tę barierę przekracza (1,5 mln).

Lech Poznań się solidnie wzmocnił

I na papierze prócz wartości każdy z tych transferów wygląda naprawdę dobrze. Wielki powrót Mateusza Skrzypczaka – niechcianego przed latami – po świetnych dwóch sezonach pod skrzydłami Adriana Siemieńca. Ogranego w europejskich pucharach, po pierwszych reprezentacyjnych szlifach i gotowego na kolejne wyzwania. A dodatkowo pasuje wręcz perfekcyjnie do stylu gry obecnego Lecha (o czym więcej pisał mój redakcyjny kolega Paweł Pierlak – „Transfer pod lupą: Mateusz Skrzypczak do Lecha Poznań”).

Prócz niego w znane sobie strony powrócił Robert Gumny – piłkarz z porządnym bagażem doświadczeń. Niezbyt często mamy do czynienia z przejściem do Ekstraklasy piłkarza, który ma 101 spotkań w niemieckiej Bundeslidze, a przy okazji jest w świetnym dla piłkarza wieku. Usługami Gumnego zainteresowane były kluby z dołu tabeli Serie A, lecz wolał wrócić do domu. Dawno nie miałem takich motylków w brzuchu, jak w momencie, kiedy dowiedziałem się, że jest opcja powrotu do Lecha. Miałem oferty z innych krajów, ale po pięciu latach w Niemczech chciałem wrócić do domu – mówił po transferze. Oczywiście jest to piłkarz do odbudowania po paru ciężkich kontuzjach, ale Lech przecież ściągnął go za darmo.

Ostatni z nowych nabytków to szwedzki skrzydłowy, Leo Bengtsson. Gotowy do gry, z sukcesami na przestrzeni ostatnich sezonów i będący gwarantem jakości. Tę pokazywał w poprzednim sezonie jako zawodnik Arisu Limassol, a także wcześniej jako gracz BK Hacken. Tam grał w jednej drużynie z Patrikiem Walemarkiem, a więc jest szansa na wykorzystanie znajomości szwedzkiego duetu. Lech nie oszczędzał – wyłożył za niego 800 tysięcy euro. Niby prócz niego na tę pozycję są jeszcze Ali Gholizadeh, wspomniany Walemark i Daniel Hakans, ale poznaniacy musieli ściągnąć kolejnego skrzydłowego ze względu na awaryjność pozostałej trójki. A kluczem jest to, żeby w razie niedyspozycji któregoś z nich nie pozostać z Kornelem Lismanem albo Bryanem Fiabemą. Albo Robertem Gumnym ustawionym wyżej, tak jak to mieliśmy okazję oglądać w meczu o Superpuchar Polski.

… ale to wciąż mało

Bo choć nikt z podstawowego składu Lecha nie opuścił, to na grę na trzech frontach jednocześnie może to nie wystarczyć. Nawet jeśli Sousa finalnie wyprowadzi się do Turcji, to faktem jest, że udało się zatrzymać resztę kluczowych zawodników. Z tym że też za nikogo poważniejszych ofert nie było. O tym, jak krótką kołderkę mają w Poznaniu, dobitnie świadczył mecz inaugurujący sezon z Legią (1:2). Ze względu na urazy lewe skrzydło obsadzał Bryan Fiabema, a na prawym grali wymiennie dwaj prawi obrońcy (cała trójka robiła to z miernym efektem). Przed meczem przewidywano, że przy prawej lini bocznej będzie grał nominalny środkowy pomocnik – Filip Jagiełło – lecz Niels Frederiksen musiał go zostawić właśnie w jego dedykowanym środowisku ze względu na kontuzję Radosława Murawskiego oraz urazy Gisliego Thordarsona i Bartłomieja Barańskiego.

Pozbawiony inwencji twórczej z przodu Kolejorz bardzo długo nie mógł złapać rytmu i praktycznie nie podjął rękawicy. Jeśli ten mecz mógł prowadzić do jakichś wniosków, to właśnie do takich, że wzmocnienia są potrzebne na cito. Całe szczęście poznaniacy nie musieli się bić w eliminacjach do Ligi Mistrzów już w pierwszej rundzie, ale czas się powolutku kończy. Bez zmiennika jest Mikael Ishak, brakuje też opcji rezerwowej w razie utraty Sousy i jeszcze jednego środkowego pomocnika do rotacji. Te trzy wzmocnienia dałyby także większą elastyczność Frederiksenowi przy ustalaniu składu.

Przeszkodą może być napompowany balonik

Duńczyk staje teraz przed trudnym zadaniem. Musi sprostać nie tylko przeciwnikom w Polsce i Europie, ale także oczekiwaniom, jakie urosły i nawarstwiły się w Wielkopolsce po zeszłym sezonie. Opinia, że „Lech Poznań to pięknie grający mistrz” obliguje go do utrzymania stylowego futbolu, a jednocześnie osiągnięcia sukcesu. Wszyscy chcieliby, aby ten sezon „pomistrzowski” został jeszcze lepiej skonsumowany, niż ten ostatni. Wtedy Kolejorz szybko odpadł z Karabachem Agdam i zajął trzecie miejsce w lidze (14 punktów straty do pierwszego Rakowa). Udało się za to zanotować pamiętną przygodę w Lidze Konferencji, gdzie na drodze do finału stanęła dopiero włoska Fiorentina w ćwierćfinale.

REKLAMA

Teraz gra w LK jest niemalże pewna, a apetyty są na zdecydowanie więcej. Szczególnie że Legia i Jagiellonia w poprzedniej kampanii pokazały, że da się połączyć grę na wiosnę i walkę w lidze do końca. Tego także oczekują kibice, a przegrany Superpuchar lekko podważył ich wiarę w sukces. Nie wszystko jest jednak stracone. Lech może liczyć na swoich sympatyków.

Lech Poznań kibicami stoi

W zeszłym sezonie w Poznaniu osiągnęli najwyższą średnią frekwencję – 28 947 widzów na mecz, co okazało się rekordem XXI wieku. Dwukrotnie mecz z trybun oglądało ponad 40 tysięcy osób, a siedmiokrotnie 30 tysięcy. Na meczu o Superpuchar znowu „pękła czterdziestka”. Z trybun stadionu mecz oglądało 40 368 osób.

Można więc powiedzieć, że kibice są w topowej w formie. Pytanie, czy do takowej uda się doprowadzić piłkarzy. Bo w przeciwnym wypadku fala niezadowolenia może być tak duża, że powtórzą się obrazki z końcówki sezonu 2023/2024.

Wszystko jest więc w nogach lechitów

W Europie będą grać na 99%, w ekstraklasowych bojach też są już zaprawieni. Chyba jedyną niedopiętą sprawą są wyżej opisane transfery, bo dosyć wąska kadra jest jedyną bolączką obecnego Lecha. Można się jeszcze przyczepić do nastawienia mentalnego i problemów z chimeryczną grą. Ponowne problemy z meczami, gdy od początku idzie nie po myśli Kolejorza, mogą przekreślić jakiekolwiek ewentualne sukcesy grubą, czerwoną kreską. A pierwsze trofeum już zdążyli przegrać.

Pozostaje nam tylko czekać na początek zmagań ligowych i regularnej gry, bo jak zapowiadał sam trener po niedzielnym meczu – Ten mecz nie jest jeszcze dowodem na nic.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    110,623FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ