Goncalo Feio poprowadził Legię Warszawa w 62 meczach. Jeszcze tydzień temu wydawało się, że Portugalczyk zachowa stanowisko na kolejny sezon, jednak ostatecznie współpracę zakończono. 35-latek budził skrajne emocje już podczas pracy w Motorze Lublin – podobnie było w stolicy, gdzie również pozostawił po sobie mieszane uczucia. Paradoksalnie, ponownie odchodzi bez realizacji postawionych zadań i ponownie może przekuć ten stan w prywatny sukces.
Nie jest tajemnicą, że Legia Warszawa chciała kontynuować współpracę z Portugalczykiem, mimo oczywistej klęski na poziomie PKO BP Ekstraklasy. 10 porażek w 34 spotkaniach minionego sezonu ligowego to wynik fatalny, który bez sukcesu w Pucharze Polski i Lidze Konferencji, prawdopodobnie przekreśliłby szanse 35-latka na dalszą pracę przy Łazienkowskiej.
Michał Żewłakow, po objęciu stanowiska dyrektora sportowego stołecznego klubu, musiał podjąć trudną decyzję, ale najwyraźniej uznał, że powinien dać Goncalo Feio kolejną szansę. Z medialnych wypowiedzi działacza odnoszę wrażenie, że wątpliwości były duże, ale Żewłakow obawiał się krytyki, która pojawiłaby się w przypadku, gdyby następca Feio nie sprostał oczekiwaniom. Kibice i dziennikarze z pewnością powtarzaliby, że „Legia bez sensu zmienia trenerów i brakuje jej cierpliwości, a przecież można było zatrzymać ambitnego fachowca, który wielokrotnie deklarował chęć realizacji poważnego, długofalowego projektu…”. Jestem przekonany, że takie tezy i tak będą się pojawiały w kolejnych latach.
Portugalczyk mówił to, co chcą usłyszeć kibice. W pewnym momencie pojawiły się nawet słowa o oddawaniu życia za Legię, które z perspektywy czasu nie zestarzały się dobrze. Robił wiele, by stworzyć wokół siebie aurę szkoleniowca niepokornego, który może wznieść polski futbol klubowy na wyższy poziom. Niewątpliwie pomogły mu w tym dobre wyniki w europejskich pucharach. W teorii, wszystko wyglądało niezwykle obiecująco, ale realia nie były bajkowe. Właśnie dlatego decyzja Żewłakowa była trudna, a sam Portugalczyk na koniec jeszcze bardziej ją skomplikował.
Goncalo Feio grał w swoją grę
Wszystko zmierzało do kontynuacji współpracy, jednak szkoleniowiec na ostatniej prostej przed złożeniem podpisu pod nową umową, postanowił podbić stawkę. Nie chodziło o pieniądze, lecz pozycję w klubie. Zdaniem serwisu Meczyki.pl, 35-latek oczekiwał większej niezależności w doborze lekarzy i fizjoterapeutów. W teorii — błahostka, w praktyce — próba sił. Próba, która zakończyła się fiaskiem prowadzonych negocjacji. Trener oczekiwał większych kompetencji, model na który stawia Legia nie zakładał takiego rozwiązania.
Paradoks polega na tym, że to Goncalo Feio zachował się mocno ryzykownie, a przecież nie miał silnych kart w negocjacjach — poza wiarą w swoje umiejętności. Od dawna kreowany jest na trenera wyjątkowego, który mierzy zdecydowanie wyżej niż praca w Polsce. Tylko, czy jego wizerunek medialny współgra z rzeczywistością? W marcu ubiegłego roku stracił pracę w Motorze Lublin, który zajmował wówczas 5. miejsce na zapleczu Ekstraklasy. Jak się później okazało, wybitny strateg, uchodzący za lidera i twórcę wielkiego futbolu w Lublinie, nie okazał się niezastąpiony. Drużyna pod wodzą Mateusza Stolarskiego nie tylko awansowała do elity, ale w rozgrywkach 2024/25 uzbierała ledwie o 5 punktów mniej niż Legia Warszawa.
Portugalczyk w teorii przegrał, w praktyce „wygrał” awans do pracy w jednym z najsilniejszych klubów w kraju. Już to pokazuje mentalność rodzimego środowiska piłkarskiego. Wielu polskich trenerów osiągało wynik ponad stan, a nigdy nie dostało szansy pracy w takim klubie jak Legia. Goncalo Feio przejechał się windą na szczyt, pokazując, że odwaga i kontrowersyjność sprawdzają się lepiej, niż praca bez większego rozgłosu. Portugalczyk bazował na emocjach, a jego przełożeni chcieli więcej spokoju. To nie mogło współgrać na dłuższą metę.
16 punktów za Lechem Poznań
Przed rokiem Legia Warszawa finiszowała na najniższym stopniu podium ze stratą 4 punktów do ówczesnego mistrza z Białegostoku — co uznano za rozczarowujący rezultat. Sezon 2024/25 zakończyła na piątym miejscu — 16 punktów za Lechem Poznań — a i tak znajdzie się spore grono osób, które pracę Feio oceni pozytywnie. Odnoszę wrażenie, że Portugalczyk świadomie powiedział „sprawdzam”, wiedząc, że przy każdym scenariuszu ostatecznie będzie wygranym. Gdyby przełożeni poszli na ustępstwa, mógłby oczekiwać coraz więcej, zastrzegając, że bez odpowiednich rozwiązań nie jest w stanie realizować postawionych celów. W przypadku niepowodzeń, po prostu podwyższał stawkę. Chciał odgrywać znaczącą rolę przy polityce kadrowej, a także zatrudnianiu osób kompetencyjnych. W przypadku niepowodzeń kreował narrację, w której widział rozwiązania, ale potrzebował większych uprawnień. Gdyby Legia na nie przystała, obniżyłaby znaczenie poszczególnych działaczy. Swoją drogą, tak było już zimą, gdy to Feio samodzielnie szukał drużynie nowego bramkarza.
Jeszcze kilkanaście dni temu media zastanawiały się, czy Feio zrobił wystarczająco dużo, by przekonać działaczy Legii do dalszej współpracy. Dziś narracja jest inna, a dziennikarze pytają, czy to Legia zrobiła wystarczająco wiele, by zatrzymać Portugalczyka. W międzyczasie rzucono w eter plotki o zainteresowaniu szkoleniowcem z Anglii. Oczywiście, scenariusz, w którym Portugalczyk dostanie teraz pracę w jednej z topowych europejskich lig, wydaje się niezbyt realny. Mówimy przecież o człowieku, który przepracował w Ekstraklasie ledwie 41 spotkań, z których wygrał 19 i przegrał 11.
Dlaczego uważam, że Feio wygrał mimo rozstania z Legią?
Portugalczyk zdołał wykreować wokół siebie aurę antysystemowca, który nie zamierza pokornie wypełniać poleceń „tych złych”, czyli polskich działaczy. Pomagają mu w tym rodzime media, które przekonują, że jednym z powodów rozstania była niechęć do wystawienia w meczu ze Stalą Mielec Mateusza Szczepaniaka, na co wkurzyć miał się Dariusz Mioduski (występ pozwoliłby automatycznie przedłużyć kontakt młodego gracza). To właśnie największe kuriozum. W mediach nie porusza się tematu fatalnych wyników w lidze (co było największym problemem), a nieporozumienia na linii trener – działacze.
Od razu przypominają mi się Dan Petrescu oraz Stanisław Czerczesow. Obaj pracowali w Polsce stosunkowo krótko, ale odeszli jako „antysystemowcy”, którzy narzucają swoją wolę i nie chodzą na ustępstwa. To wystarczyło, by przez kolejne lata ich nazwiska wymieniono przy każdej możliwej okazji, gdy których z polskich topowych klubów szukał nowego szkoleniowca. „Tęsknię za Czerczesowem, już on by nauczył kopaczy jak mają grać…” – ileż to razy czytałem tego typu komentarze, tak jakby pod wodzą Rosjanina nie było wpadek z Niecieczą, Zagłębiem Lubin czy Lechią Gdańsk. Nikt nie wchodził w szczegóły, po prostu pojawiło się przekonanie, że z Czerczesowem Legia byłaby potęgą.
Spodziewam się, że Goncalo Feio będzie właśnie kimś takim. Niezależnie jak potoczy się jego dalsza kariera trenerska, kibice i dziennikarze przez kolejną dekadę będą rozważać, czy z Portugalczykiem byłoby Legii lepiej. Może gdyby rzeczywiście zwiększono jego kompetencje, za chwilę stołeczny klub odzyskałby tytuł mistrzowski? „Przecież Feio był kimś, kto miał Legię w sercu, tylko ci źli działacze rzucali mu kłody pod nogi…”
Decyzja o rozstaniu wygenerowała pole do gdybania. Gdyby Feio pracował kolejny rok w stolicy, możnaby jednoznacznie zweryfikować jego zapowiedzi budowy silnej drużyny. A tak, ponownie będzie tym, który mógłby być nowym Jose Mourinho, tylko nie dostał na to szansy. W Polsce wyżej ceni się bowiem nie tych, którzy zaciskają zęby i mimo problemów podejmują się wyzwań, a tych, którzy składają barwne zapowiedzi, których nigdy nie będzie im dane zrealizować.