To był gość. Tyle i aż tyle. Nie ma co owijać w bawełnę — Arjena Robbena mogłeś kochać albo nienawidzić (w zależności czy grał w twojej drużynie, czy przeciwko). Do dziś pamiętam jego gola z Dortmundem w finale Champions League, który zaważył o tytule dla Bayernu Monachium. Te wszystkie zejścia do lewej nogi w Bundeslidze. Wiecznie to samo, nieustannie i do znudzenia, a i tak nikt go przy tym nie potrafił zatrzymać.
Arjen kochał ten sport. Był twardzielem, ale naprawdę oddanym twardzielem. Karierę zaczynał w ojczystym Groningen, gdzie wrócił po latach, by swoje poczynania w piłce oficjalnie zakończyć. Z klasą.
37 lat — w takim wieku Robben zdecydował się zatrzymać i powiedzieć „stop”. Szczerze, nie wydaje mi się, żeby to był absolutny koniec. Z miłą chęcią zobaczyłbym go na ławce trenerskiej, bo mam wrażenie, że to jest osobowość, której świat futbolu aktualnie potrzebuje, a z czasem będzie potrzebować coraz bardziej.
fot. Rayand/Flickr