Tuż przed kolejnymi meczami polskiej reprezentacji narodowej w Lidze Narodów, TVP Sport opublikowało wywiad z obecnym asystentem Probierza i byłym kadrowiczem. Sebastian Mila opowiedział o swoich wrażeniach związanych z występami z orzełkiem na piersi oraz aktualną pracą dla PZPN. Nie brakowało zaskoczeń oraz wypowiedzi, w których były piłkarz Lechii Gdańsk powiedział o swoich planach na przyszłość.
Mila nie chciał mówić kolegom o możliwym powołaniu
Można byłoby spodziewać się, że rozmowa z Adamem Nawałką, którą w 2013 roku przeprowadził Sebastian Mila, będzie dla niego powodem do dumy. Pomocnik był wtedy piłkarzem Śląska Wrocław, a zainteresowanie jego osobą ze strony selekcjonera kadry nie było czymś oczywistym. Leczył on bowiem kontuzję, miał nadwagę, stracił opaskę kapitańską Śląska, a wokół niego wybuchło spore medialne zamieszanie. Wśród telefonów od dziennikarzy czekających na komentarz Mili, który przeżywał piłkarski dołek, znalazło się również połączenie właśnie od Adama Nawałki.
Kiedy usłyszałem kto dzwoni, pomyślałem, że ktoś mnie wkręca, bo to przecież niemożliwe, by telefonował selekcjoner Adam Nawałka. Nie znaliśmy się, nigdy nie pracowaliśmy. Był jedną z ostatnich osób, które spodziewałem się usłyszeć. Na szczęście szybko rozpoznałem go po głosie, ponieważ prowadzi dialog w charakterystyczny sposób. Selekcjoner powiedział mniej więcej tak: „Jeżeli będziesz zdrowy i w odpowiedniej formie, to wiek i przynależność klubowa nie będą miały dla mnie znaczenia przy powołaniach. Pracuj.” – tak wspomina to Mila, dla którego słowa usłyszane w słuchawce były bardzo przyjemną niespodzianką. Mimo to, nie chciał on dzielić się nią z klubowymi kolegami.
Byłem w ciężkim szoku. Do tego stopnia, że wstydziłem się o tym powiedzieć kolegom w szatni. Wiedziałem, że nikt mi nie uwierzy, że będzie szydera i docinki. Bo to było tak nierealne i abstrakcyjne. […] Mieliśmy świetną grupę w szatni, zazwyczaj zwierzałem się kumplom ze wszystkiego, dzieliłem się sprawami prywatnymi, jednak kwestię telefonu od trenera kadry przemilczałem, zabrakło mi odwagi. Byłaby beka, kumple powiedzieliby, że mi odbiło i poradzili, abym odstawił lekarstwa albo zmienił medyka.
Pomogła żona
Mila nie zwierzył się swoim partnerom z szansy na powrót do reprezentacji. Usłyszała o tym jedynie żona piłkarza. Ula stwierdziła krótko: Fajnie. To teraz musisz się wziąć za siebie, wrócić do formy i wtedy będziesz grał w reprezentacji”. Dla niej wszystko było tak proste. A dla mnie? Nawet, kiedy skończyłem rozmowę, jeszcze przez jakiś czas myślałem, czy to nie jest czasem „wkrętka”. W każdym razie wziąłem się za siebie, schudłem i wróciłem do formy. Nikt nie mógł mnie wtedy lepiej zmobilizować.
Opłacało się wziąć się w garść, bowiem w 2014 roku, po trzyletniej przerwie reprezentacyjnej, urodzony w Koszalinie piłkarz otrzymał powołanie. Nie zagrał w pierwszym meczu z Gibraltarem, po którym żartował w rozmowach z dziennikarzami: Mam swoje lata, więc trener oszczędzał mnie na październikowy mecz z mistrzami świata, Niemcami. Ta wypowiedź okazała się prorocza, bowiem Mila faktycznie wyszedł na murawę w starciu z naszymi zachodnimi sąsiadami.
W trakcie drugiej połowy rozgrzewałem się coraz intensywniej, już nie siadałem na ławce. Po golu Bogdan Zając, asystent trenera Nawałki, powiedział odpowiedzialnemu za przygotowanie fizyczne Remkowi Rzepce, żeby grzał mnie mocniej. A ja już byłem rozgrzany do czerwoności – tą informacją, że niedługo wejdę. Pomyślałem: „To się nie dzieje, to jakaś abstrakcja. Ale skoro tak, to zaczynamy zabawę na poważnie”. Mecz trwa, nagle trener Zając pokazał dłoń z rozłożonymi wszystkimi palcami, co oznaczało, że za pięć minut wchodzę. Czułem pozytywny stres i adrenalinę. Nie wiedziałem, co będzie, ale nie mogłem się tego doczekać. Nie bałem się, mecz mnie poniósł, nie wchodziłem przy stanie 0:3 tylko 1:0. Na boisko pchała mnie ogromna ciekawość: jak to się skończy, co zrobię dobrego, jak pomogę zespołowi. Trener powiedział, że wchodzę w trudnym momencie, że będą na nas napierać, żebym mądrze rozdawał podania i szanował piłkę.
Miał być mało znaczącą postacią, a pomógł w historycznym zwycięstwie
Sebastian Mila nie tylko szanował piłkę, jak zalecił mu to trener, ale zdołał zrobić coś, co na lata zapisało się w pamięci polskich kibiców. Strzelił bramkę, przy której asystował mu Robert Lewandowski. W wywiadzie wspomina: Kiedy dostałem powołanie do kadry Adama Nawałki pomyślałem, że jadę tam po to, by dogrywać mu piłkę, a on będzie trafiał do siatki. Stało się odwrotnie, za co jestem dozgonnie wdzięczny. To wybitny piłkarz, kolega, z którym podczas posiłków siedziałem przy jednym stoliku, a który w tamtej sytuacji wziął się za rozegranie i podał mi wręcz idealnie. Wyjątkowy człowiek i sportowiec, zawsze mieliśmy i mamy dobre relacje.
Dobre relacje z Lewandowskim potrzebne są także obecnie, kiedy obaj panowie wciąż ze sobą współpracują. Nie są już jednak kolegami z drużyny – Mila to członek sztabu reprezentacji, w której wciąż występuje Lewy. Jak przyznaje asystent Michała Probierza, nie planuje zmian i chciałby zostać na dłużej na tym stanowisku. Poświęcam się bez reszty pracy w reprezentacji Polski. Temu podporządkowałem wszystko. To robota na pełen etat, która daje mi ogromną satysfakcję i powód do dumy.
Z pewnością radość Sebastiana Mili z dalszej pracy z reprezentacją Polski będzie jeszcze większa, jeśli w dwóch najbliższych meczach kadra osiągnie pozytywne rezultaty. Nie będzie o to łatwo, bowiem Portugalia i Chorwacja to rywale z najwyżej półki. Zawsze byłem pozytywnie nastawiony, pozytywnie naiwny – mówi jednak Mila, więc zapewne wierzy, że Polacy nie będą w tych starciach jedynie chłopcami do bicia. Skoro w 2014 roku udało się wygrać z Niemcami, dlaczego teraz reprezentacja nie miałaby powtórzyć podobnych sukcesów?