Zdolność adaptacji. Arsenal nie zapomniał jak się gra w piłkę.

Początek obecnego sezonu był dla Arsenalu niezwykle wymagający. W pierwszych pięciu kolejkach na rozkładzie mieli trzy wyjazdy do pierwszej piątki poprzedniego sezonu – Aston Villi, Tottenhamu i Manchesteru City. Jakby tego było mało starcia ze Spurs i The Citizens rozdzielał wyjazdowy mecz Ligi Mistrzów z Atalantą. Mimo to, w tych trzech spotkaniach ekipa Mikela Artety zdobyła siedem punktów, remisując jedynie z mistrzem Anglii (2:2) po golu straconym w doliczonym czasie oraz grając całą drugą połowę w dziesiątkę. Po pierwszych pięciu kolejkach Arsenal miał 10 punktów i był na trzecim miejscu w tabeli. Niemniej jednak, styl jaki prezentowali Kanonierzy nie każdemu się podobał.

Pragmatyczny Arsenal

Na początku obecnego sezonu Arsenal kompletnie nie przypominał zespołu, który często zachwycał nas w poprzednich latach. Jak chociażby w lutym tego roku, kiedy rozbijał kolejnych rywali co najmniej trzema bramkami. Oczywiście Arsenal miał wyjątkowo ciężki terminarz. Do tego w dwóch meczach łącznie przez ponad 90 minut musiał grać w osłabieniu. Niemniej jednak, nawet w spotkaniach domowych z Wolves i Brighton do czerwonej kartki dla Declana Rice’a nie pokazywał tego polotu w ofensywie, z którego jest znany. Niewiele było fragmentów, w których zespół Artety zdominował rywala i zepchnął do głębokiej defensywy. Tak naprawdę można tutaj wymienić jedynie pierwsze 15 minut z Brighton oraz – być może trochę na siłę – kilkanaście minut przeciwko Aston Villi w czasie których The Gunners zdobyli dwa gole.

REKLAMA

Arteta już w poprzednim sezonie do meczów z mocniejszymi rywalami podchodził bardziej pragmatycznie. Arsenal częściej oddawał piłkę, niekoniecznie chcąc przejąć kontrolę nad meczem poprzez jej posiadanie. Najlepsze przykłady to wyjazdowe mecze z Manchesterem City (0:0), Tottenhamem (3:2) i Manchesterem United (1:0) w końcówce ubiegłych rozgrywek, kiedy The Gunners byli przy piłce kolejno przez 28%, 38% i 64% czasu. Niższe posiadanie piłki od rywali mieli też w wygranych wysoko meczach z Chelsea (5:0) czy Brighton (3:0). Podobną strategię Arsenal stosował na początku obecnego sezonu. W pierwszych pięciu kolejkach Kanonierzy byli czwarci od końca w całej lidze pod względem średniego posiadania piłki, liczby podań oraz kontaktów z piłką w tercji ofensywnej.

Kolejny sprawdzian

Finalnie wyniki bronią sposób gry, który wybrał Arteta, jednak według modelu xG (goli oczekiwanych) Arsenal miał też sporo szczęścia. Według danych z serwisu Understat The Gunners „powinni” zdobyć w tym czasie 3-4 punkty mniej, co jest dopiero dziesiątym wynikiem w całej lidze. Oczywiście duży wpływ na to mają dwa mecze, w których Arsenal grał w osłabieniu. Niemniej jednak, często to David Raya swoimi interwencjami ratował Kanonierom punkty. Z przodu natomiast podopieczni Artety również nie kreowali sobie zbyt wielu sytuacji z otwartej gry. Często ich najgroźniejsza bronią okazywały się stałe fragmenty gry.

O ile początek sezonu był dla Arsenalu testem, jak poradzą sobą przeciwko wymagającym rywalom, tak kolejne trzy spotkania były sprawdzianem, czy ekipa Artety – przy dużym pragmatyzmie, który pokazywali na początku sezonu – nie zapomniała jak grać atrakcyjny i ofensywny futbol. Po meczu z The Citizens Kanonierzy mają na rozkładzie trzy spotkania, w których są zdecydowanym faworytem – Leicester, Bournemouth i Southampton. W tych trzech konfrontacjach Arsenal będzie musiał pokazać zupełnie inne oblicze niż dotychczas. Zepchnąć rywala do defensywy i regularnie kreować sytuacje. Patrząc na Arsenal z pierwszych kolejek można było mieć wątpliwości czy będa w stanie to zrobić. Zwłaszcza, że z powodu kontuzji wypadł Martin Odegaard, który w takiej grze jest kluczowy w zespole The Gunners.

Pierwsze zadanie zaliczone

Pierwsze sygnały, że nie zatracił polotu w ofensywie Arsenal wysłał już wysoką wygraną w Pucharze Ligi z Boltonem (5:1). Niemniej jednak, było to starcie z rywalem z trzeciego poziomu rozgrywkowego. Przekonujące zwycięstwo drużyny prowadzonej przez Artetę było po prostu formalnością. Na podstawie tego meczu nie można było wyciągać daleko idących wniosków. Aczkolwiek kontynuację tego, jak Kanonierzy zaprezentowali się w pucharowym starciu można było zobaczyć w meczu z Leicester.

Z pierwszego poważniejszego zadania Arsenal również wywiązał się bez zarzutów. Co prawda, Kanonierzy zwycięstwo zapewnili sobie dopiero w doliczonym czasie gry po golu samobójczym. Nie oddaje to jednak tego, jak ogromna przewagę mieli w całym spotkaniu. Ekipa Artety oddała aż 36 strzałów, z czego 16 w światło bramki. Wykreowali też 10 „dużych szans” i zanotowali 76 kontaktów z piłką w polu karnym, a ich współczynnik xG wyniósł 6,05. Dla porównania Leicester oddało pięć strzałów, trzy celne, nie stworzyło żadnej „dużej szansy”, miało tylko 11 kontaktów z piłką w polu, a ich okazje zostały wycenione na 0,34 xG. Tak miażdżącej przewagi w obecnym sezonie Premier League nie miał chyba żaden zespół w jakimkolwiek meczu.

Tak naprawdę Leicester utrzymywało się przy życiu głównie w wyniku szczęścia, nieskuteczności The Gunners oraz świetnej postawy bramkarza Madsa Hermansena. Po pierwszej połowie, kiedy Arsenal prowadził 2:0 wydawało się, że będzie to spokojne popołudnie dla kibiców na Emirates Stadium. Po przerwie jednak Leicester niespodziewanie doprowadziło do remisu. Najpierw zdobyli bramkę po dośrodkowaniu z rzutu wolnego i rykoszecie od Kaia Havertza, a później kapitalnym strzałem z woleja popisał się James Justin. W obu przypadkach nie były to klarowne sytuacje. Więcej było w tym szczęścia (pierwszy gol) lub ponadprzeciętnego wykończenia (druga bramka).

Coraz bardziej uniwersalny Arsenal

Arsenal na te niepowodzenia zareagował w najlepszy możliwy sposób. Ostatnie pół godziny było całkowitym przejęciem kontroli i nieustannym ostrzeliwaniem bramki Leicester. Ekipa Coopera miała problem z wyjściem z piłką za połowę i czekała tylko na ostatni gwizdek. Tym meczem Arsenal pokazał, że nie zapomniał jak się gra w piłkę. W wyniku absencji Martina Odegaarda Arteta wprowadził większą ruchliwość i wymienność pozycji w ofensywie, dzięki czemu jego piłkarze z łatwością kreowali sytuacje. W grze Kanonierów nie było widać braku ich kapitana. Najlepszym dowodem na to były akcje prawą stroną Bukayo Saki, który sporo traci na nieobecności Norwega.

Oczywiście jak na razie to tylko jeden mecz. Aby myśleć o mistrzostwie Arsenal takie występy musi regularnie powtarzać w następnych spotkaniach, w których będzie faworytem. Mimo wszystko, Arteta może być zadowolony, że jego zespół nie zapomniał jak się gra w piłkę. Że wciąż potrafi wyższą kulturą gry zdominować rywala w taki sposób, aby nie miał on nawet chwili wytchnienia. Po meczach z Manchesterem City czy Tottenhamem, po których Arsenal krytykowany był za zbyt defensywne nastawienie, Kanonierzy odpowiedzieli najlepiej jak mogli. Pokazali, że jak trzeba to też potrafią grać atrakcyjnie. Zdolność adaptacji do konkretnych meczów to kolejna umiejętność, którą wszczepił do tego zespołu Mikel Arteta.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,699FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ