Śląsk Wrocław wygrał z Rygą FC 3:1 w drugim meczu drugiej rundy eliminacji Ligi Konferencji Europy. Dzięki temu niekorzystny wynik pierwszego spotkania tych zespołów nie miał znaczenia i to właśnie klub z Polski dalej walczy o grę w fazie grupowej LKE. Poza radością z tego sukcesu myślimy także o racjonalnej ocenie tego, co oglądaliśmy na Tarczyński Arenie w czwartkowy wieczór. Efektem tych rozważań jest 5 wniosków pomeczowych, które prezentujemy w niniejszym artykule.
1. Śląsk w najgorszy możliwy sposób zareagował na zdobycie pierwszej bramki
Ekipa z Wrocławia rozpoczęła mecz z Łotyszami od kilku minut dobrej gry, w których udało się wyrównać stan dwumeczu i otworzyć wynik drugiego starcia. Wydawało się więc, że wszystko idzie po myśli reprezentantów naszego kraju w rozgrywkach europejskich. Wystarczyło tylko utrzymać dotychczasową odwagę, aktywność i nastawienie, by zmierzać po strzelanie kolejnych goli. Podopieczni Jacka Magiery zachowali się jednak zupełnie inaczej, cofając się do głębokiej defensywy, nie stosując praktycznie żadnych skoków pressingowych i grając bardzo chaotycznie. „Wojskowi” opamiętali się dopiero w ostatnich minutach pierwszej części meczu, gdzie ponownie postraszyli rywali, lecz niestety, bez korzyści bramkowej.
2. Atutem Śląska była zespołowość, ale nie zabrakło i błysku liderów
Na szczęście druga połowa meczu przywróciła graczom z południowego zachodu Polski energię z pierwszych minut starcia. Dzięki temu w 49. minucie możliwe było ponowne wyjście na prowadzenie, do czego doprowadziła dobra akcja drużynowa. To właśnie zespołowość była największym atutem Śląska. Długimi fragmentami można było bowiem mieć wrażenie, że w polskim klubie brakuje kogoś, kto mógłby stać się liderem i samodzielnie odmienić losy meczu.
Od tej reguły także były jednak wyjątki, które objawiły się w drugiej odsłonie eliminacyjnego spotkania. Przeciwko Rydze wyróżniali się bowiem przede wszystkim Matias Nahuel czy Marcin Cebula, który wszedł na boisko po przerwie. Pierwszy z nich strzelił piękną bramkę z dystansu na 3:1 po akcji, którą sam wypracował. Drugi dał bardzo dobrą zmianę, wprowadzając do obrazu gry sporo ożywienia i jakości. Obaj pokazali, że warto próbować swoich sił i umiejętności indywidualnych nawet, gdy nie wszystko idzie zgodnie z planem. Przecież Nahuel kilkukrotnie próbował uderzeń z dystansu, które nie zawsze mu wychodziły. Próbował jednak dalej, by w końcu cieszyć się z pięknego trafienia i stać się jednym z bohaterów meczu.
Mówiąc o najważniejszych postaciach nie można zapominać także o bramkarzu Śląska, Rafale Leszczyńskim. Nie udało mu się zachować czystego konta, ale bez jego interwencji trudno byłoby o tak dobry wynik tej rywalizacji. To także on, obok Cebuli i Nahuela, może być wymieniany w gronie postaci kluczowych, które zasługują na największe pochwały za występ przeciwko Łotyszom.
3. Sebastian Musiolik nie pomagał drużynie jako wysunięty napastnik
Snajper nie mógł liczyć na wiele sytuacji strzeleckich, a więc jego rola nie mogła ograniczać się do czatowania w polu karnym. Można było wymagać od niego więcej aktywności polegającej na utrzymaniu się przy piłce plecami do bramki, uruchomienia skrzydeł czy wywalczenia stałego fragmentu gry. Zabrakło wszystkich tych elementów, bo pomimo dobrych warunków fizycznych, Musiolik przegrywał większość pojedynków indywidualnych. Brakowało mu też zdolności technicznych, co widać było po niedoskonałych przyjęciach czy naiwności przy wiecznie spóźnionych próbach odbioru piłki. Oczywiście Polak mógł mieć pretensje do swoich partnerów z zespołu, którzy mogliby bardziej go wesprzeć. On sam nie zrobił jednak niczego, co mogłoby pomóc Śląskowi w przejściu do ataku, wyprowadzeniu szybkiej akcji bądź chociaż chwilowego oddalenia zagrożenia.
4. Brakowało dokładności
Nie można powiedzieć, by drużyna z Dolnego Śląska była źle przygotowana taktycznie do starcia z rywalami z Łotwy. Przyczyn jej problemów szukać należy raczej w dużej niechlujności zawodników, którzy często mylili się w niewymuszonych sytuacjach. Przez to na nic zdawały się dobre zachowania, kreowanie akcji czy uzyskiwanie przewagi, skoro było to wieńczone głupimi stratami lub nieporozumieniami. Odnosiło się to także do defensywy, w której obrońcom zdarzało się lekceważyć przeciwników, a nawet pozostawiać kompletnie niepilnowanych.
Kiedy opisaną niedokładność udało się zamienić na solidność, problemy Śląska momentalnie zniknęły. Wystarczyło nie pozostawiać nic losowi, wziąć sprawy w swoje ręce, a przyszły gole i uporządkowanie sytuacji w tyłach. Szkoda, że nie widzieliśmy tego od początku, ale i tak brawa należą się za reakcję i korektę kultury gry.
5. Mecz nie bez powodu transmitowany był między innymi w Polsacie Sport Fight
Ten nieco żartobliwy wniosek wysnuwamy z faktu, że spotkanie obfitowało w faule, spięcia i agresywne zachowania. Często miały one charakter kluczowy, jak choćby na początku, kiedy po przewinieniu gości Matias Nahuel strzelał z rzutu karnego. Czasem jednak wynikały tylko z gorących głów piłkarzy, którzy – będąc spóźnionymi, okiwanymi bądź sprowokowanymi – wdawali się w zbędne, nieprzepisowe starcia. Najczęściej były to pojedynki sportowe, ale nie obyło się bez pociągania za koszulki, łapania za ręce, podcinania czy przepychanek, jak po golu strzelonym przez zawodników z Rygi. Kulminacją tych nerwów była czerwona kartka Briana Orosco, która zresztą nie była jedyną karą indywidualną. Sędzia Genc Nuza pokazał także 7 żółtych kartoników, co i tak świadczy o jego dużej tolerancji. Panowie piłkarze, skupcie się na graniu w piłkę!