Powiedzmy sobie szczerze. Po tym jak grała nasza reprezentacja w eliminacjach do Euro nie było podstawy do żadnych oczekiwań na samym turnieju. Byliśmy słabsi od Albanii i Czech, przegraliśmy z Mołdawią, nie pokazując niczego, co mogłoby dawać jakiekolwiek nadzieje. Nie w tak mocnej grupie z Francją, Austrią i Holandią. Nie po finale barażów, w którym nie oddaliśmy nawet jednego celnego strzału i przeszliśmy Walię po rzutach karnych. A przede wszystkim – nie po kolejnej zmianie selekcjonera i to w trybie last-minute. Jednak trzy mecze w Niemczech pokazały, że wciąż potrafimy grać w piłkę. Do najważniejszego, czyli awansu, wcale nie zabrakło tak wiele. Mistrzostwa Starego Kontynentu pozostawiły Biało-Czerwonym spory niedosyt. Coś, czego trudno było się w ogóle spodziewać jeszcze kilka tygodni temu. I co chyba jeszcze ważniejsze – coś, na czym możemy budować kadrę na kolejne lata.
Kadra, którą znów można kochać
Afera premiowa, siermiężny styl gry, okrągłe wypowiedzi na konferencjach i w ramach podsumowania tego bałaganu – brak jakiegokolwiek charakteru. Te cechy sprawiały, że reprezentacja stopniowo budziła u kibiców coraz gorsze emocje. Od irytacji, przez gniew, aż do obojętności. Osobiście nie obeszła mnie w ogóle przegrana 2-3 z Mołdawią, mimo że wypuściliśmy z rąk, czy może nóg, dwubramkowe prowadzenie. Po końcowym gwizdku po prostu szeroko się uśmiechnąłem i stwierdziłem, że brak awansu na Euro dobrze zrobi tej bandzie przypadkowych piłkarzy z orzełkiem na piersi. Nie zdziwię się, jeśli Wasze przemyślenia i refleksje były podobne, bo mówiąc wprost – ta kadra praktycznie nikogo nie obchodziła.
Gdy PZPN ogłaszał przyjście Michała Probierza wcale nie byłem jego zwolennikiem. Po Michniewiczu i Santosu znów mieliśmy mieć selekcjonera preferującego toporny futbol, tylko tym razem z syndromem oblężonej twierdzy w gratisie? Powiedzieć, że nie byłem największym fanem tego pomysłu to nic nie powiedzieć. Kolejne spotkania nie napawały optymizmem i właściwie żadne z pierwszych sześciu spotkań nie pokazało zbyt wiele. Byliśmy przeciętni z Wyspami Owczymi, zremisowaliśmy z Czechami, Albanią, za to poprawnie zagraliśmy z Łotwą. W barażach o Euro straciliśmy bramkę z grającą w 10-tkę Estonią, a w meczu o wszystko nie oddaliśmy nawet jednego celnego strzału. Ale najważniejsze, czyli awans do Mistrzostw Europy udało się osiągnąć. Właśnie to było krótkoterminową misją Probierza, który spełnił powierzone zadanie na czwórkę z plusem. W tak krótkim czasie trudno było oczekiwać od niego cudów i odmiany naszej gry o 180°.
Dlatego przed turniejem Probierz miał u mnie czystą kartę. Następne miesiące pokazały, że mamy odpowiedniego człowieka na odpowiednim miejscu. Bez 51-latka za sterami kadry nie pokochałbym znów tej reprezentacji. Właśnie za to najbardziej go doceniam. Probierz potrafił znaleźć optymalny do naszych możliwości system, dał szansę Kacprowi Urbańskiemu, uczynił z Piotra Zielińskiego dyrygenta na boisku, a ciężka atmosfera wokół kadry w końcu się rozrzedziła.
Dwie bolesne w skutkach decyzje Probierza
Chociaż postawa Biało-Czerwonych w Niemczech pozytywnie zaskoczyła, to do selekcjonera reprezentacji można mieć dwa poważne zarzuty. Chciałbym uniknąć przy tym klasycznego polskiego „co by było gdyby”, jednak z pewnością dwie decyzje Probierza wymiernie zmniejszyły nasze szanse na awans z grupy.
Po pierwsze – brak powołania dla Matty’ego Casha
Jednym z największych rozczarowań Euro był Przemysław Frankowski. Mam wrażenie, że selekcjoner ślepo uwierzył w piłkarza Lens po jego świetnym występie w barażach z Estonią i Walią, co niestety się zemściło. Cash może i nie mówi świetnie po polsku, w reprezentacji nie zdążył jeszcze zachwycić, ale pozbawienie się takiej opcji z własnego wyboru było po prostu głupotą. Frankowski zanotował trzy słabe spotkania. Drugi wybór na prawe wahadło czyli Michał Skóraś? Nie dostał nawet jednej szansy na grę od pierwszej minuty. Zapewne obrońca Aston Villi nie byłby zbawieniem dla naszej reprezentacji, ale piłkarz regularnie grający w klubie Premier League, który awansował do Ligi Mistrzów niemal na pewno wniósłby więcej jakości zarówno w defensywie jak i ofensywie. Zwłaszcza, że analizując jego grę w Anglii można dojść do wniosku, że pozycja wahadłowego jest skrojona idealnie dla niego.
Po drugie – skład na Austrię
Chociaż ostatecznie to właśnie nasi drudzy rywale wygrali grupę D, to z EURO pożegnaliśmy się przez porażkę z podopiecznymi Rangnicka. Decyzje kadrowe Probierza na Holandię były odważne, za co 51-latek otrzymał mnóstwo pochwał. Jednak odszedł od tego rozwiązania w meczu o wszystko wystawiając dwóch defensywnych pomocników i drugiego nominalnego napastnika w miejsce Urbańskiego. Selekcjoner zarzekał się, że z Das Team zagraliśmy odważnie. Tylko, że to nieprawda. Reprezentacja była nijaka, brakowało odważnych decyzji, wchodzenia w pojedynki, a Zieliński nie miał partnerów do gry kombinacyjnej. Później Probierz żartował na konferencji, że niczego by nie zmienił, gdyby jeszcze raz podchodził do spotkania z Austrią.
Jak pokazał czas, gdy znów zagraliśmy odważniej i to z wicemistrzami świata, faworytami tego turnieju, byliśmy w stanie grać w piłkę i zdobyć pozytywny rezultat. Właśnie z tej perspektywy odczuwam spory niedosyt. W najważniejszym meczu, a w teorii najłatwiejszym meczu, nie spróbowaliśmy swojej szansy i nie zagraliśmy w preferowany przez selekcjonera sposób, który zadziałał w dwóch pozostałych spotkaniach. I to jest największy grzech Probierza za to Euro.
Co dalej z reprezentacją (i Probierzem)?
Nie zrozumcie mnie źle. To, że Michał Probierz popełnił dwa duże błędy nie oznacza, że powinniśmy się z nim rozstać. Reprezentacja Polski pod jego batutą rozwija się w dobrą stronę. Negatywna otoczka wokół kadry zniknęła, pokazaliśmy odważniejszy styl, a młodzi dostali swoje szanse. W porównaniu do Mundialu nasza gra wyglądała znacznie lepiej w dużo trudniejszej grupie, co pokazują statystyki. Jeśli największym grzechem za kadencji Probierza była zbyt bojaźliwa jedenastka na Austrię, to największym grzechem PZPN-u w ostatnich latach były zbyt częste zmiany selekcjonerów. Proszę – nigdy więcej. Mamy odpowiedniego człowieka na odpowiednim miejscu. Dobrze, że Cezary Kulesza pozostawi go na stanowisku. A co dalej?
Wniosek po Euro jest podobny do wniosku po Mistrzostwach Świata. W meczu z Francją pokazaliśmy, że potrafimy grać w piłkę zamiast uprawiać antyfutbol. Dlatego reprezentacja powinna być oparta na Piotrze Zielińskim otoczonym uzdolnionymi technicznie piłkarzami. Na szóstce zamiast przecinaka musimy postawić na Jakuba Modera, przynajmniej dopóki nie objawi się kolejny obiecujący defensywny pomocnik. Stać nas na odważną i jak na nasze warunki przyjemną dla oka grę, a mamy idealne warunki, by przetestować różne warianty ofensywne w Lidze Narodów. Mistrzostwa starego kontynentu pokazały, że Szkocja i Chorwacja mają swoje problemy. A skoro zatrzymaliśmy Francję, możemy spróbować tego samego z Portugalią. Spotkanie z Trójkolorowymi może być meczem założycielskim tej kadry. Tylko musimy być na tyle odważni, by próbować.