Na papierze faworyt mógł być tylko jeden: Legia Warszawa. Puszcza Niepołomice jednak nie zawiodła, grając w tym spotkaniu o pełną pulę punktów. Ich postawa mogła być irytująca, ale przyniosła oczekiwane rezultaty – iście cenne oczko w starciu z wicemistrzem Polski.
Zgodnie z przewidywaniami
Legia częściej miała piłkę, spokojnie wymieniała podania, a przy tym wysoko naciskała na Puszczę. Problem gospodarzy polegał jednak na tym, że podopieczni Tomasza Tułacza zupełnie się tym nie zaskoczyli. Wiedzieli, że taki będzie obraz tej rywalizacji i nie chcieli się zanadto droczyć, przyjmując swoją rolę. To zdecydowanie im sprzyjało – umieli zachować zwartą i szczelną obronę, sprawnie przesuwali formacje. Legioniści mogli co najwyżej w nieskończoność grać w ataku pozycyjnym, z którego nic nie wynikało.
Legia waliła głową w mur w zbyt wolny i przewidywalny sposób. Puszcza z opanowaniem reagowała na wydarzenia boiskowe – nawet zniesienie na noszach Mateusza Cholewiaka, który do momentu urazu wyglądał bardzo solidnie – nie zepsuło ich planów. W końcu, pod koniec pierwszej połowy, miało miejsce to, na co tak cierpliwie wyczekiwali niepołomiczanie. Zaczęło się od rzutu wolnego z okolic linii środkowej. Goście rozegrali go w tak sprawny sposób, że po wymianie kilku podań futbolówka znalazła się w szesnastce Legii. Tam duet Mroziński-Craciun doprowadzili do stuprocentowej okazji bramkowej, którą z łatwością na gola zamienił Michał Koj. Defensywa stołecznych – tak jak w czwartkowym starciu z Molde FK – ospała, bierna i bezradna. Dość powiedzieć, że… był to pierwszy celny strzał Puszczy.
Na drugie 45 minut Legia wyszła wyraźnie poirytowana wynikiem
Piłkarze Kosty Runjaicia w kilka chwil zagrozili bramce Oliwiera Zycha – próbował Blaz Kramer, Paweł Wszołek po rajdzie Morishity oraz Rafał Augustyniak z dystansu. Wystarczyło nieco przyspieszyć, by w końcu mocniej podnieść tętno beniaminkowi. Nie trwało to jednak długo, a z biegiem czasu gra ponownie się uspokajała. Puszcza mogła powiedzieć: w to mi graj. Niepołomiczanie kradli każdą sekundę, byleby tylko utrzymać korzystny rezultat.
Niemiecki szkoleniowiec wicemistrzów Polski nie kalkulował i na ostatnie 10 minut posłał do ataku trzech nominalnych napastników – Marka Guala, Tomasa Pekharta i Macieja Rosołka. Najbardziej wartościowy okazał się… ten ostatni. W 86. minucie, wykorzystując nie lada zamieszanie w polu karnym, 22-latek najszybciej zorientował się w sytuacji i pokonał Zycha.