Manchester City po roku posuchy odzyskał tytuł. Pep Guardiola uważa, że to było najtrudniejsze mistrzostwo Anglii ze wszystkich trzech na Eithad. I nic w tym dziwnego. W trakcie sezonu musiał dokonać wielu zmian w sposobie gry, aby przywrócić zespół na właściwe tory. Cieniem znów kładzie się rezultat na europejskich boiskach. Finał Ligi Mistrzów to oczywiście spore osiągnięcie, jednak wiemy z jaką obsesją w niebieskiej części miasta patrzą na te rozgrywki.
Manchester City miał się wypalić
Wszystko zaczęło się od zeszłorocznej porażki z Lyonem w Lidze Mistrzów. To był sygnał, aby zadać sobie pytanie: czy projekt Pepa Guardioli na Etihad Stadium nie sięgnął sufitu Czy wszyscy nie są już za bardzo przemęczeni sobą i czy nie lepiej dla wszystkich będzie się rozstać i rozpocząć nowe rozdanie? Guardiola w lecie dostał pieniądze na lekką przebudowę zespołu i uzupełnienie braków. Odszedł Nicolas Otamendi oraz Leroy Sane, który przez większość zeszłego sezonu leczył kontuzję. Przed startem ligi do zespołu dołączyli za to Nathan Ake i Ferran Torres.
Początek sezonu nie był udany i sugerował, że wspominane rozstanie byłoby najlepszą decyzją. Manchester City grał po prostu słabo, znacznie poniżej swojego potencjału i już w drugim meczu poniósł dotkliwą porażkę 2:5 z Leicester. Wróciły stare demony. Indywidualne błędy obrońców i podatność na kontrataki. Jednak nie na długo. To był pierwszy i ostatni tak słaby mecz. Ostatni, ponieważ po tym spotkaniu w klubie zameldował się Ruben Dias. Portugalczyk z miejsca stał się liderem defensywy, poustawiał wszystko i sprawił, że Manchester City stał się najlepiej broniącym zespołem w Premier League.
Z kolei w ofensywie, czyli tam, gdzie The Citizens imponowali od początku kadencji Pepa Guardioli już tak kolorowo nie było. Manchester City był ciągnięty przez Kevina De Bruyne. Reszta zawodników często była statystami. Mahrez, Bernardo Silva, Sterling, Jesus – wszyscy grali poniżej swoich możliwości, przez co Manchester City albo tracił punkty albo wymęczał zwycięstwa.
Dziś wygląda to zabawnie, ale kiedy po remisie z Liverpoolem twitterowe konto Sky Sports zapytało we wpisie, czy Manchester City wypada z wyścigu o tytuł nie było większych kontrowersji. Zwłaszcza, że w następnym meczu przegrali 0:2 z Tottenhamem. Wówczas nikt nie wymieniał The Citizens wśród wąskiego grona kandydatów do tytułu.
Cancelo do środka, Gundogan wyżej
Jako punkt zwrotny w tym sezonie Manchesteru City często przywołuje się remis z West Bromem na własnym boisku. To po tym spotkaniu rozpoczęła się seria 21 zwycięstw z rzędu we wszystkich rozgrywkach. Jednak mecz, który pokazał nową twarz The Citizens moim zdaniem odbył się kilkanaście dni później. Z Newcastle w drugi dzień świąt. To wtedy wyszli w ustawieniu, które było fundamentem przez następne kilka miesięcy.
Pierwszą ważną zmianą była rola Joao Cancelo. Portugalczyk w fazie posiadania piłki schodził do środka i stawał się trzecim rozgrywającym obok Rodriego i Gundogana. Ustawienie City podczas rozgrywania przypominało coś na kształt 1-3-3-4 z tym, że gracze z przedniej formacji ochoczo cofali się po piłkę. Cancelo w nowej roli odnalazł się świetnie. W odpowiednich momentach potrafił zbiec na prawą stronę, podłączyć się do ataku i wykreować kolegom sytuacje.
Schodzenie w środek Cancelo pozwoliło Ilkayowi Gundoganowi na większą swobodę w działaniach ofensywnych. Niemiec jest piłkarzem bardzo uniwersalnym i bez problemu odnalazł się w roli pomocnika box-to-box, który często wbiega w pole karne w drugie tempo. Od połowy grudnia do połowy lutego złapał niesamowitą formę strzelecką i w 12 ligowych meczach aż 11-krotnie trafiał do siatki rywala. Ta seria wystarczyła, aby zostać najlepszym strzelcem zespołu zarówno w Premier League, jak i we wszystkich rozgrywkach.
Podania i cierpliwość, czyli powrót do podstaw
Podczas śrubowania kolejnych zwycięstw w trakcie wspomnianej serii 21 wygranych spotkań pod rząd Manchester City wcale nie był zespołem przyjemnym do oglądania. Nie pruł po kolejne gole, jak w poprzednich sezonach pod wodzą Guardioli. Był zespołem kalkulującym, zdejmującym nogę z gazu w odpowiednim momencie i przede wszystkim cierpliwym. Pep wrócił do fundamentów swojej filozofii. Nakazał piłkarzom mniej biegać, a więcej utrzymywać się przy piłce. Zmuszać rywali do biegania poprzez inteligentne wymienianie podań. Momentami wręcz zanudzać tym rywali i w odpowiednim momencie przyspieszać grę. Guardiola uważał, że wcześniej w meczach jego zespołu było za dużo chaosu, biegania tam i z powrotem. Teraz chciał kontrolować spotkanie poprzez posiadanie piłki. To był klucz do zwycięstw.
Zespołem, który zatrzymał Obywateli był derbowy rywal z czerwonej części miasta. Jednakże, w tamtym momencie City i tak miało 9 punktów przewagi nad Czerwonymi Diabłami i przy takiej formie szanse na wypuszczenie tytułu z rąk były minimalne. The Citizens jeszcze kilka meczów zagrali w podstawowym składzie, a potem zaczęły się rotacje i kurs na Ligę Mistrzów.
Manchester City był o jeden mecz od chwały
Od rewanżowego meczu z Borussią Moenchengladbach Guardiola jeszcze bardziej udoskonalił wyjściową jedenastkę. Grał bez nominalnego napastnika, a przednią formację tworzyli: na skrzydłach Mahrez i Foden, a w roli dwóch fałszywych „9-tek” Bernardo Silva i De Bruyne. Gundogan znów został wycofany nieco głębiej, jednak nadal zdarzało mu się wbiegać w pole karne, a Cancelo powędrował z powrotem na lewą obronę (później przez spadek formy stracił skład kosztem Zinchenko). Pierwszy raz w tym sezonie Guardiola użył tego ustawienia w meczu z Southampton tydzień przed rewanżem ze Źrebakami. Efekt? 5 goli i egzamin zdany na piątkę.
W tym ustawieniu nie chodziło już wyłącznie o posiadanie piłki. To był system, który miał być gotowy na każdą ewentualność. Wysoki pressing, gra z kontry, przebijanie się przez zasieki rywala, kasowanie szybkich ataków przeciwnika. W dwumeczach z Borussią i PSG przekonaliśmy się, że Manchester City jest zespołem kompletnym. Finał z kolei to zdecydowanie nie był ich dzień. Czy Guardiola znów przekombinował grając bez nominalnej „6-tki”? Odpowiedź na to pytanie pozostawię Wam.
Ciężko powiedzieć, że zdobycie mistrzostwa Anglii, triumf w Carabao Cup i zakończenie sezonu jako druga najlepsza drużyna w Europie to dla Manchesteru City wynik poniżej oczekiwań. Niemniej jednak, z uwagi na Ligę Mistrzów w klubie znowu pozostanie niedosyt po zakończonym sezonie. W lecie zapewne The Citizens sprowadzą bramkostrzelnego napastnika i po raz kolejny rozpoczną operację pt. „Liga Mistrzów”. Mam wrażenie, że porażką z Lyonem Guardiola skończył swój pierwszy cykl pracy na Etihad. W tym sezonie zapobiegł procesowi wypalenia się drużyny i rozpoczął kolejny z lekko przebudowaną drużyną. Dlatego też nie uważam, że tegoroczny finał LM był dojściem do ściany. Wręcz przeciwnie – myślę, że ta drużyna nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.