Carlo Ancelotti przed startem sezonu zapowiadał, że ich celem jest pierwsza czwórka i gra w Lidze Mistrzów w przyszłym roku. Tymczasem Everton zajął 10. miejsce i czwarte rozgrywki pod rząd spędzi poza europejskimi pucharami. Czy taki rezultat należy traktować jak rozczarowanie, czy raczej naturalny stan rzeczy? Wszystko zależy, jak się na to popatrzy. Z punktu widzenia wydawanych pieniędzy – zdecydowanie rozczarowanie. Biorąc jednak pod uwagę realny potencjał drużyny w porównaniu do reszty stawki 10. miejsce wydaje się być adekwatne do ich możliwości.
Znakomity początek
W letnim okienku transferowym Carlo Ancelotti zupełnie przebudował środek pola. Tam leżała główna przyczyna kiepskich występów po powrocie do rozgrywek ligowych w zeszłym sezonie. Nową jakość miało wprowadzić trzech zawodników. Sprowadzony z Napoli Allan miał być odpowiedzialny za odbieranie piłek i zatrzymywanie kontrataków rywala. Abdoulaye Doucoure to pomocnik box-to-box i był sprowadzany z myślą o skutecznym połączeniu defensywy z ofensywą. James Rodriguez z kolei – choć na przedmeczowej grafice widniał na prawym skrzydle – miał być głównym kreatorem zespołu i zapewnić odpowiedni serwis dla Richarlisona i Calverta-Lewina.
Początkowe mecze wskazywały na to, że Carlo Ancelotti trafił w dziesiątkę i samymi transferami odmienił całą ofensywę zespołu. Wrześniową przerwę reprezentacyjną spędzili na szczycie tabeli. W pierwszych pięciu meczach strzelali średnio 2,6 gola na mecz, a Dominic Calvert-Lewin w każdym spotkaniu trafiał do siatki. Utrzymanie takiej formy strzeleckiej przez cały sezon nie było możliwe, ale chyba nikt nie przewidział, że atak The Toffees zaliczy aż taki zjazd.
Usprawiedliwienie – kontuzje
Choć prawie każdy menadżer może narzekać w tym sezonie na liczne kontuzje czołowych piłkarzy to akurat Carlo Ancelotti śmiało może powiedzieć, że jego zespół jest jednym z najbardziej dotkniętych urazami. Po udanym początku Everton zaliczył trzy porażki z rzędu, kiedy banicję za czerwoną kartkę odsiadywał Richarlison. Potem na dłużej wypadł James oraz ważny dla ofensywy Lucas Digne. Z kontuzjami zmagali się także Allan i Doucoure. Carlo Ancelotti bardzo dobrze poradził sobie z licznymi nieobecnościami i zmienił podejście na bardziej pragmatyczne. Choć gra nie była piękna to wyniki się zgadzały. Były wygrane z silnymi rywalami, jak Chelsea, Leicester, czy Arsenalem, ale zdarzały się też wpadki – porażka z Newcastle, remis z Burnley.
Everton nie mógł ustabilizować formy i ich styl gry raczej nie mógł się podobać. Dlatego wszyscy czekaliśmy aż cała ofensywna trójka (James, Richarlison, DCL) ponownie wyjdzie razem w pierwszym składzie i pokaże to, co widzieliśmy na początku sezonu.
Everton – drużyna zagadka
Tak się jednak nie stało. The Toffees do końca sezonu byli po prostu nudni i nie miało większego znaczenia, kto był na boisku, a kto leczył kontuzję. Rzućmy okiem na to, jak statystycznie drużyna prezentowała się bez swoich najlepszych piłkarzy i z nimi w składzie. Wziąłem pod uwagę zawodników, którzy przez cały sezon mieli pierwszy skład i opuścili co najmniej 8 meczów:
James Rodriguez – 17 opuszczonych spotkań
Z nim w składzie:
– punkty na mecz: 1,48
– gole strzelone na mecz: 1,48
– gole stracone na mecz: 1,38
Bez niego:
– punkty na mecz: 1,65
– gole strzelone na mecz: 0,94
– gole stracone na mecz: 1,12
Allan – 14 opuszczonych spotkań
Z nim w składzie:
– punkty na mecz: 1,54
– gole strzelone na mecz: 1,17
– gole stracone na mecz: 1,25
Bez niego:
– punkty na mecz: 1,57
– gole strzelone na mecz: 1,36
– gole stracone na mecz: 1,29
Abdoulaye Doucoure – 9 opuszczonych spotkań
Z nim w składzie:
– punkty na mecz: 1,69
– gole strzelone na mecz: 1,34
– gole stracone na mecz: 1,31
Bez niego:
– punkty na mecz: 1,11
– gole strzelone na mecz: 0,89
– gole stracone na mecz: 1,11
Lucas Digne – 8 opuszczonych spotkań
Z nim w składzie:
– punkty na mecz: 1,53
– gole strzelone na mecz: 1,3
– gole stracone na mecz: 1,4
Bez niego:
– punkty na mecz: 1,63
– gole strzelone na mecz: 1
– gole stracone na mecz: 0,75
Jak widać, w Evertonie nie ma zależności od danego zawodnika. Najlepiej wypada tutaj Doucoure, ale 9 meczów to dość mała próbka. Tak więc od czego zależy tak niestabilna forma The Toffees?
Everton? Chyba Awayton, bo potrafią grać tylko na wyjazdach
Krótko mówiąc, od stadionu, na którym grają. W historii piłki nożnej mieliśmy dużo zespołów, które z własnego boiska zrobiły twierdzę. Jednak przez pandemię i brak kibiców na stadionach w tym sezonie atut domowego meczu zniknął. Dla Evertonu Goodison Park stał się wręcz przeklęty. W 2021 roku wygrali na swoim obiekcie tylko dwa mecze. Jeśli sporządzić tabelę meczów wyjazdowych są na czwartym miejscu ze średnią 1,95 pkt/mecz. W tabeli meczów domowych – dopiero na piętnastym. Średnia punktów na mecz? 1,16. Warto dodać też, że akurat w spotkaniach u siebie, na które mogli wejść fani Everton wygrał wszystkie mecze. W grudniu z Chelsea i Arsenalem oraz w przedostatniej kolejce z Wolves.
Ciężko wytłumaczyć skąd bierze się aż taka niemoc podopiecznych Carletto na Goodison Park. Jednym z czynników na pewno jest fakt, że drużyny przyjezdne często oddają rywalom piłkę i czekają na ich ruch. A Everton w ataku pozycyjnym okropnie się męczy. Popełnia proste błędy, brakuje dokładności w rozegraniu, o przyspieszeniu akcji nie wspominając. Wszystko jest robione za wolno, brakuje dynamiki. W kompletowaniu środka pomocy Ancelotti zapomniał o zawodniku, który potrafiłby przenieść piłkę w strefę ataku do Jamesa. The Toffees nie mają żadnego typowego rozgrywającego, a i środkowi obrońcy nie czują się tak komfortowo z piłką przy nodze. W następnym sezonie musi się to zmienić. Nie wyobrażam sobie, aby latem Everton nie sięgnął po piłkarza o omawianej charakterystyce.
Czy wówczas zespół z niebieskiej części Liverpoolu ma szanse na europejskie puchary? Przy przewadze finansowej big six oraz Leicester, które od przyjścia Brendana Rodgersa sukcesywnie trzyma się czołówki uważam, że jest to mało możliwe. Niemniej jednak, przy zwartej defensywie i skutecznych kontratakach w meczach wyjazdowych oraz lepszej kontroli meczu dzięki transferom i dopingowi kibiców w spotkaniach domowych misja wcale nie musi zakończyć się niepowodzeniem.