Wisła Kraków po fatalnym występie tydzień temu w meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała, chciała zmazać plamę i wrócić na właściwe tory. Rywalem było Zagłębie Sosnowiec, które przed meczem znajdowało się w strefie spadkowej na przedostatnim miejscu w tabeli. Jednak należy pamiętać, że „Górale” tydzień temu też byli w takim samym położeniu, lecz koniec końców potrafili pokonać zespół Radosława Sobolewskiego. Mimo wszystko faworyt tego spotkania był tylko jeden. Oczywiście byli nim gospodarze.
Bezproduktywność w ataku?
To był kolejny mecz, w którym to Wisła miała problemy ze strzelaniem gola. Rywal inteligentnie wycofał się pod swoją bramkę i czekał na to jak gospodarze się „wyszaleją”. Przez pierwszy kwadrans jakoś to wyglądało. Jedyne czego brakowało to skuteczności, lecz można było odnieść wrażenie, że prędzej czy później bramka dla Wisły wpadnie. Jednak im dalej w las, tym podopieczni Radosława Sobolewskiego zaczęli słabnąć. Brakowało wciśnięcia pedału gazu i dociskania rywala. Tak jakby piłkarzom „Białej Gwiazdy” nie zależało na zwycięstwie.
To tylko pomagało przyjezdnym z Sosnowca w nabraniu pewności siebie. Szukali swoich okazji. Z minuty na minutę mieli ich coraz więcej. Nie dali sobie w pierwszej połowie strzelić gola i nie schodzili na przerwę z poczuciem wstydu. Wisła miała więcej okazji, lecz oglądając ten mecz, nie można było odnieść wrażenia, że jest to pojedynek zespołu broniącego się przed spadkiem, a tego, który bardzo poważnie myśli o awansie do PKO BP Ekstraklasy. Momentami ten mecz przypominał zeszłotygodniową potyczkę z Podbeskidziem.
Wisło strzelisz coś?
Gości tak naprawdę interesowała tylko obrona bezbramkowego remisu. Dla nich taki wynik byłby bardzo dużym sukcesem. Z minuty na minutę pojawiały się coraz większe gwizdy na stadionie. Wisła biła głową w mur. Nie potrafiła się przedostać pod bramkę rywala. Klepała dla samego klepania. Nic z tego kompletnie nie wynikało. W każdej akcji brakowało postawienia kropki nad „i”. Im dłużej gospodarze nie strzelali gola, tym częściej pojawiały się obawy, że przyjezdni strzelą jakąś bramkę z kapelusza i potencjalna pewna wygrana zamieni się w spektakularną porażkę. Były momenty, w których piłkarze Radosława Sobolewskiego sobie nawzajem przeszkadzali. Wyglądali na ludzi, którzy są na boisku na siłę i kompletnie nie potrafią przedostać się pod bramkę rywala. Brakowało werwy i ładu w tym wszystkim. Tak nie może grać drużyna, która myśli o awansie do Ekstraklasy.
Drugi z rzędu mecz z zespołem ze strefy spadkowej, z którym piłkarze „Białej Gwiazdy” nie potrafią sobie poradzić. W dwóch meczach Wisła zdobyła jeden punkt. Konkurencja nie śpi. Jak tak dalej pójdzie, to za kilka kolejek nie będzie czego gonić. Pomysł na Wisłę na ten moment jest bardzo prosty. Oddać piłkę, czekać na swoje okazje i szczelnie się bronić. A to jak widać, potrafi co druga drużyna w tej lidze. Wisła sobie kompletnie z tym nie potrafi poradzić. Kolejna strata punktów. „Quo Vadis” Wisło?