Legia Warszawa przystępowała do 3. kolejki Ligi Konferencji będąc w trudnej sytuacji. Zespół Kosty Runjaicia miał serię czterech porażek z rzędu, a żeby realnie myśleć o awansie do fazy pucharowej musieli zdobyć przynajmniej punkt w wyjazdowym meczu ze Zrinjskim, choć celem na to spotkanie musiało być zwycięstwo. Legionistom udało się przywieźć z Mostaru komplet „oczek” i przełamać złą serię. Dokonali tego zasłużenie, choć nieco wbrew ideałom trenera.
Europejska Legia
Po czterech porażkach z rzędu w takim klubie jak Legia łatwo o panikę. Stołeczny zespół jest w Polsce jak – zachowując odpowiednie proporcje – Bayern Monachium w Niemczech czy Real Madryt w Hiszpanii. W tych klubach nie wygrywa się po to, aby świętować, a po to żeby mieć spokój. Choć w trakcie przerwy reprezentacyjnej, gdy Legia miała za sobą trzy porażki z rzędu zaznaczaliśmy, że zespół wcale nie popadł w kryzys, a jest to wypadkowa kilku czynników, które się na siebie nałożyły (napięty terminarz, trudni rywale, brak szczęścia), tak porażka 0:4 w minionej kolejce ligowej ze Śląskiem Wrocław była już głośnym sygnałem alarmowym, że na Łazienkowskiej mają kłopot. W takich momentach piłkarzom trudniej zachować odpowiednie nastawienie mentalne do meczu i wiarę w filozofię trenera, a samemu szkoleniowcowi, po jednej czy drugiej rozmowie z piłkarzem na temat stylu gry, łatwiej wycofać się z tego i zmienić podejście na bardziej pragmatyczne.
Patrząc przez pryzmat meczu ze Zrinjskim moglibyśmy napisać, że Kosta Runjaic tak zrobił, jednak we wszystkich meczach fazy grupowej Ligi Konferencji Legia grała w podobny sposób. Temat kłopotów bronienia przy wysoko ustawionej linii obrony wraca jak bumerang, jednak w meczach LKE wicemistrzowie Polski nie odkrywają tyle przestrzeni za plecami linii obrony. Zarówno z Aston Villą, AZ Alkmaar, jak i wczoraj przeciwko Zrinjskiemu założeniem na mecz w grze bez piłki był średni pressing, który funkcjonował całkiem nieźle. Oczywiście nie obyło się bez błędów w defensywie, ale po tylu meczach Legii w obecnym sezonie nie powinno nas to dziwić. Kosta Runjaic musi sobie wliczyć to w koszta. To był dwunasty mecz z rzędu ze straconą bramką. Aby przypomnieć sobie ostatnie czyste konto Legionistów musimy cofnąć się jeszcze do wakacji – 20 sierpnia z Koroną Kielce.
Z pominięciem drugiej linii
W gruncie rzeczy mecz w Mostarze był bardzo podobny do tego rozgrywanego przez Legię przed trzema tygodniami w Alkmaar. Gra toczyła się głównie w środkowej strefie boiska, żaden zespół nie chciał się odkryć i w efekcie sytuacji nie było wiele. Współczynnik goli oczekiwanych (xG) mistrzów Bośnii oraz wicemistrzów Polski był dokładnie taki sam – 0,86 xG. Oba zespoły nie dobiły do granicy 10 strzałów (Legia – 8, Zrinjski – 9), a w całym spotkaniu padło łącznie 5 celnych uderzeń.
W porównaniu z poprzednimi meczami w europejskich pucharach w Legii można było zauważyć jednak zmianę w wyprowadzeniu piłki. Zespół Kosty Runjaicia dotychczas często nie bał się rozgrywać od własnej bramki, często podejmował ryzyko i próbował krótkimi podaniami ominąć pressing rywala. W Mostarze w takich sytuacjach jednak znacznie częściej decydowali się na prostszy środek w postaci dalekiego podania. Taki sposób gry tłumaczy także decyzje personalne Kosty Runjaicia. Zaskoczeniem była obecność Jurgena Celhaki w środku pola, ale Albańczyk stanął na wysokości zadana. Bardzo dobrze wyglądał w destrukcji, natomiast mniej kontaktów z piłką od niego mieli tylko Hładun, Muci i Kramer. To inny profil pomocnika od Elitima, który bardzo często oferuje się do gry, ale przebieg wczorajszego meczu pozwolił mu na ekspozycję swoich atutów.
Swoją szansę otrzymał też Dominik Hładun. Być może po prostu Kosta Runjaic chciał dać zadebiutować w europejskich pucharach 28-latkowi, jednak niewykluczone, że była to decyzja podyktowana skłonnością Kacpra Tobiasza do zagrywania ryzykownych podań przy rozegraniu, czego w tym spotkaniu Legia miała unikać.
Drugi Raków
Legia nie zagrała pięknego meczu, ale na tyle solidny, że udało im się wywalczyć zasłużone zwycięstwo, w dużej mierze dzięki dobrym indywidualnym występom. Chwaliliśmy już Celhakę, ofensywę ciągnął Josue, a w defensywie – zwłaszcza w drugiej połowie – nieoceniony był Artur Jędrzejczyk grający jako centralny stoper. Postawa 35-latka, który nie dał się ani razu okiwać i zaliczył najwięcej wybić była kluczowa w końcówce spotkania. Legia cofnęła się do głębokiej obrony i skupiła się jedynie na wybijaniu rywali z rytmu. Skutecznie przerywali akcje, mądrze wykorzystywali faule rywali na kradzież czasu i nie wpuszczali rywali we własne pole karne. Niemniej jednak, po odzyskaniu piłki wystarczyło kilkanaście sekund, aby futbolówka znowu znalazła się w posiadaniu rywali. Legia nie potrafiła utrzymać się przy piłce, nie mówiąc już nawet o wyprowadzeniu kontrataku. Gol Blaza Kramera na 2:1 był ich przedostatnim uderzeniem w meczu.
W tym fragmencie meczu kibice polskiej piłki mogli się przeżywać deja vu ze starć Rakowa z Qarabagem Agdam i Arisem Limassol. To zespół Dawida Szwargi przyzwyczaił nas, że bardzo dobrze broni w niskiej defensywie, ale przez nieumiejętność przytrzymania piłki po odbiorze jest zmuszony bronić w ten sposób zbyt często. Wczoraj końcówkę meczu w takim stylu zagrała Legia, która od początku sezonu zwykła pokazywać bardziej ofensywne nastawienie. Po czterech porażkach z rzędu dla Legii liczyło się jednak odwrócenie negatywnego trendu bez patrzenia na sposób w jaki ten cel zostanie osiągnięty. – Mógłbym sparafrazować przysłowie, które mówi: „możesz upaść cztery razy, ważne, aby pięć razy się podnieść” – podsumował na pomeczowej konferencji prasowej Kosta Runjaic. Legia w czwartkowy wieczór musiała się podnieść i to zrobiła.