Gdy Josue podpisał kontrakt z Legią Warszawa, nie brakowało głosów, że stołeczny klub sprowadza zawodnika, który długo miejsca przy Łazienkowskiej nie zagrzeje. Owszem, w 2013 roku zadebiutował w reprezentacji Portugalii, rozegrał nawet 6 spotkań dla FC Porto w Lidze Mistrzów, ale kolejne lata nie były w jego wykonaniu szczególnie udane. W 2019 roku zanotował spadek z ligi tureckiej, następnie wylądował w Izraelu. Z jednej strony, czuć było, że jego potencjał jest spory — jednocześnie ciągnęła się za nim opinia człowieka konfliktowego, który w żadnym klubie miejsca nie zagrzał. Legia podjęła ryzyko i… z perspektywy czasu z pewnością nie żałuje.
Mózg i serce zespołu
W miniony weekend Legia zanotowała wstydliwą klęskę ze Śląskiem Wrocław. Podopiecznym Kosty Runjaica brakowało kreatywności oraz – przede wszystkim – impulsu do podjęcia walki w spotkaniu, które ewidentnie nie układało się zgodnie z oczekiwaniami. Nie było osoby, która była w stanie poderwać „Wojskowych”. Cios, który dostali na starcie pierwszej połowy, sprawił, że zwyczajnie zapomnieli jak gra się w piłkę. Tkwili w swojej bezsilności i bezradności. Tak nie powinna grać drużyna, która walczy o mistrzostwo Polski. Tak na marginesie – trudno nie dostrzec, jak w ostatnim czasie pogubił się szkoleniowiec Legii, który z uporem maniaka stawia na Macieja Rosołka, Ernesta Muciego wpuszcza tylko na ostatnie minuty i gra ciągle wysoką obroną, nie posiadając szybkich obrońców. Ale to temat na inną rozmowę.
Wróćmy do Josue. Portugalczyk… zakochał się w Legii. Niejednokrotnie to pokazywał i mówił o tym w wywiadach. Dowodem na to jest kolejne przedłużenie umowy do 30 czerwca 2024 roku. Josue został w Warszawie, mimo że z pewnością mógł liczyć na lepsze warunki finansowe w innych klubach. Portugalczyk jest piłkarzem, za którym chce iść cała szatnia. Nie bez powodu został kapitanem. Wie, jak przemówić do swoich kolegów z drużyny i poderwać ich do walki. Sam zresztą zwracał uwagę, że na boisku jest zupełnie innym człowiekiem. Wtedy budzi się w nim żądza zwycięstwa. Jeśli ktoś obawiał się, że 33-latek będzie konfliktowym egoistą, dostał jasną odpowiedź — Josue nierzadko bierze na siebie odpowiedzialność. Dziś jest główną twarzą Legii Warszawa.
Życie bez Josue?
Pesqueira nie znosi przegrywać. Jest piłkarzem, którego wręcz nienawidzą kibice rywali, a jednocześnie każdy trener klubów PKO BP Ekstraklasy chciałby mieć kogoś takiego w swoim zespole. Bez niego Legia Warszawa sprawia wrażenie rozbitej, ewidentnie brakuje jej przywódcy. Potwierdza to zresztą bilans ligowych spotkań.
Mentalność zwycięzcy
Mówimy o samej Ekstraklasie, ale w europejskich pucharach Josue zawsze jest wystawiany w pierwszym składzie. Oczywiście – jeśli się nie wykartkuje czy nie doskwiera mu jakiś uraz. Kosta Runjaic z pewnością zaczyna od niego układanie składu. Co więcej, Portugalczyk wydaje się znakomitym wykonawcą pomysłów szkoleniowca, który potrafi rozwijać kolegów z zespołu. Widać to dobrze po rosnącej formie Patryka Kuna, Bartosza Slisza czy Ernesta Muciego. Josue jest pewnego rodzaju drugim trenerem. Mózgiem i sercem oraz niesamowitym motywatorem. Dla takich piłkarzy przychodzi się na stadion przy Łazienkowskiej i chce się go oglądać.
Josue też jest przykładem tego, czego brakuje naszej reprezentacji. Gdy Legia przegrywała w europejskich pucharach, potrafiła odpowiednio zareagować. Zwłaszcza w eliminacjach do Ligi Konferencji w dwumeczu z Austrią Wiedeń. Teraz samo na usta ciśnie się porównanie do meczu w Kiszyniowie z Mołdawią. Wszyscy doskonale wiedzą, że tamto spotkanie przegraliśmy w sferze mentalnej. Josue jest w tym mistrzem i aż żal bierze, że jest Portugalczykiem, który ma już 33 lata. Takiego charakteru, jaki prezentuje sobą pomocnik Legii Warszawa, brakuje naszej reprezentacji. Josue to nie tylko zawodnik o wielkich umiejętnościach, ale przede wszystkim piłkarz świadomy swoich walorów, który nie znosi przeciętności na murawie.