Czy turecki futbol jest już gotowy na znaczący wynik w europejskich pucharach? Fanatyczni kibice co roku wierzą, że nadchodzi ten moment, w którym jeden z klubów znad Bosforu zdoła sprawić niespodziankę w Lidze Mistrzów. Działacze robią wiele, by spełnić marzenia fanów i coraz śmielej sięgają po zawodników z mocnymi nazwiskami. Galatasaray zbudował ekipę z takimi piłkarzami jak Angelino, Hakim Ziyech, Dries Mertens, Mauro Icardi czy Wilfried Zaha. W teorii — FC Kopenhaga nie powinna sprawiać im żadnego problemu. W praktyce… no cóż. Turecką specjalnością stają się olbrzymie nadzieje i równie wielkie rozczarowania.
Grabara spokojny, Muslera chaotyczny
Turecki zespół od pierwszej minuty dzisiejszego spotkania zachowywał się tak, jakby chciał zmieść Duńczyków z murawy. Problem w tym, że mimo dużej aktywności w ofensywie, akcje nie były kończone celnymi strzałami, spokój w bramce zachowywał Kamil Grabara, lub piłka lądowała na poprzeczce. Galata mogła prowadzić po pierwszej połowie 3:0, a przegrywała 0:1. Słabe wybicie Fernando Muslery skusiło zawodników Kopenhagi do odważniejszej akcji, wrzutka w pole karne wylądowała na nodze Mohameda Elyounoussiego, a Norweg popisał się idealnym wykończeniem. Zrobiło się nerwowo. Scenariusz, w którym Galatasaray ciśnie, ciśnie i w końcu wciska gola, stracił rację bytu.
Mało tego, Galatasaray w kolejnych minutach sprawiał wrażenie zespołu wybitego z uderzenia, proste podania sprawiały im ogromny problem. Kibice nie kryli swojego niezadowolenia, coraz częściej wygwizdując nieporadne zagrania swoich ulubieńców. Grając na własnym terenie, mieli efektywnie i efektownie rozprawić się z poczciwą Kopenhagą, tymczasem do szatni schodzili przegrywając.
Jeśli ktokolwiek wierzył, że po przerwie gospodarze zaczną grać konkretniej, szybko przeżył kolejny cios. Duńczycy wyszli na murawę, nastawieni na strzelenie kolejnej bramki. Szybko zdominowali przeciwnika, a gdy Turcy próbowali odzyskać inicjatywę, nadziali się na bolesną kontrę sfinalizowaną przez Diogo Gonçalves. Tak na marginesie, w bramce po raz kolejny beznadziejnie zachował się Muslera, który nie wiedział, czy ma wychodzić do piłki, czy też cofać się — w efekcie tego piłkarze Galaty wbili futbolówkę do pustej bramki. Kopenhaga, grając prosty, spokojny futbol miała dwubramkowe prowadzenie w meczu, w którym miała być skazana na pożarcie.
Tetê rozbudził Galatasaray
Piłkarze tureckiej drużyny wyglądali na pogodzonych z klęską, jednak przebudzili się w 73. minucie, gdy drugą żółtą kartkę obejrzał zawodnik gości — Elias Jelert. Nadzieje na korzystny wynik odżyły 13 minut później, gdy Sacha Boey wykorzystał podanie Tetê. Brazylijczyk 120 sekund później sam doprowadził do wyrównania. Jego wejście na murawę odmieniło losy meczu i bez cienia wątpliwości zrobił dziś zdecydowanie więcej niż taki Ziyech. Kamil Grabara rozegrał solidne zawody, jednak był bezradny w obu sytuacjach bramkowych. Po początkowym naporze dopiero w końcówce widzieliśmy ładne dla oka i zabójcze akcje zamiast bezmyślnego wymieniania niedokładnych podań, które częściej niż groźnymi strzałami, kończyły się prostymi stratami.
Przez niemalże cały mecz obserwowaliśmy spokojny, pewny siebie zespół z Kopenhagi i szokująco chaotyczną Galatę, ale w decydującym momencie turecka drużyna potrafiła się przebudzić. Obie ekipy mogą czuć oczywiście niedosyt i mimo że spotkanie dało wiele emocji w końcówce, nie powinniśmy liczyć, że któraś z tych drużyn zdoła przebić się do fazy pucharowej.