Mieli być piłkarzami, dzięki którym Chelsea włączy się do walki o mistrzostwo. Po pierwszych czterech miesiącach nie mogą nawet powiedzieć o sobie, jako o zawodnikach podstawowego składu. Timo Werner i Kai Havertz rozczarowują – to nie ulega wątpliwości. Ale Frank Lampard nie może sobie pozwolić na całkowite ich skreślenie. Tym samym przyzna się, że klub wyrzucił w błoto grubo ponad 100 milionów funtów ubiegłego lata. Po wpadce z Kepą Chelsea nie może pozwolić sobie na kolejne rzuty obok tarczy. Tak więc, w czym tkwi problem obu Niemców i czy Frank Lampard może mieć z nich jeszcze pociechę?
Kłopot bogactwa
Na określanie Wernera i Havertza niewypałami transferowymi jest jeszcze za wcześnie. Zmieniając kraj i ligę zawodnicy często potrzebują bliżej nieokreślonego czasu na słynny proces aklimatyzacji. Nawet w przypadku tak drogich transferów. Wejście do nowej szatni, wyjazd za granicę i porozumiewania się w innym języku. To bez wątpienia wpływa na psychikę młodych piłkarzy. Przede wszystkim myślę jednak, że przyczyny słabej dyspozycji leżą w nowym systemie gry i zadaniach, jakie powierza im szkoleniowiec.
Kiedy transfery Wernera i Havertza zostały już oficjalnie ogłoszone w Internecie ruszyła dyskusja o potencjalnym ustawieniu Chelsea na nowy sezon. Abraham, Giroud, Pulisic, Hudson-Odoi, Mount, Ziyech, Havertz i Werner. 8 piłkarzy, z których każdy ma swoje – większe lub mniejsze – zalety, a pozycji do obsadzenia cztery, maksymalnie pięć przy bardzo ofensywnym ustawieniu. Rezygnując z Abrahama i Giroud pojawiał się argument, że Werner najlepiej czuje się w ustawieniu z tzw. „target manem”, czyli napastnikiem odgrywającym. Układając skład z którymś z nich i wszystkimi nowymi nabytkami nie było za to miejsca dla Pulisicia, który miniony sezon zakończył w świetnej formie. A jest przecież jeszcze Mount – ulubieniem Lamparda. Jak on to ułoży? – to było główne pytanie w kontekście Chelsea przed sezonem.
Mówi się, że kłopot bogactwa dla menadżera to tylko pozytywny ból głowy, ale przypadek Chelsea pokazuje, że niekoniecznie tak musi być. Lampard dostał wzmocnienia, których Chelsea tak naprawdę nie potrzebowała. Przynajmniej jednego z Niemców mogli sobie odpuścić. Ale skoro już są w zespole to trzeba tak ich wkomponować w skład, żeby wykorzystać ich pełny potencjał. A tego angielski trener nie robi.
Timo Werner – nieskuteczność
Były napastnik RB Lipsk większość spotkań rozegrał na lewym skrzydle, choć paradoksalnie lepsze liczby robi grając na środku ataku. W trzech meczach, kiedy ustawiony był na szpicy strzelił 2 gole i zaliczył 2 asysty. Niemniej jednak, Lampard preferuje grę z wysokim, silnym i dobrze grającym w powietrzu napastnikiem, który tworzy korytarze dla skrzydłowych. Współpraca Abrahama i Giroud z Wernerem nie wygląda źle, ponieważ Niemiec umiejętnie wykorzystuje powstałą przestrzeń i z łatwością dochodzi do sytuacji. Problem w tych, że nie potrafi ich wykorzystać. Tylko w grudniu Werner zmarnował 4 wyśmienite okazje.
Mniej swobody
O problemach z wykańczaniem sytuacji Wernera zaczęto sporo mówić już w grudniu, ale tak naprawdę już wcześniej spektakularnie pudłował w dogodnych sytuacjach. Ostatnią bramkę strzelił 7 listopada przeciwko Sheffield i z każdym kolejnym meczem widać u niego narastającą frustrację, a w kluczowych momentach brakuje mu zimnej krwi. Często źle układa sobie piłkę pod strzał, przez co potem nawet w dogodnej sytuacji nie potrafi pokonać bramkarza.
Jeśli dokładnie przyjrzeliście się powyższym obrazkom to możecie zauważyć, że pochodzą one tylko z dwóch meczów – z Leeds i West Hamem. W pozostałych Werner nie miał dogodnych okazji. Wiążę się to z faktem, że rywal nie pozwalał Chelsea na szybkie ataki, w których napastnik The Blues czuje się najlepiej. Kiedy zespół Franka Lamparda zmuszony jest do konstruowania akcji Werner zwykle jest ustawiony szeroko przy linii bocznej i najczęściej tam otrzymuje piłkę, a to nie jest jego ulubiona gra.
Porównując strefy poruszania się pomiędzy minionym sezonem w Bundeslidze, a obecnym w Premier League również widać różnicę. W Lipsku, pod wodzą Juliana Nagelsmanna Werner był napastnikiem bardziej uniwersalnym, mającym większą swobodę, nie był przypisany do konkretnej pozycji i częściej pojawiał się w polu karnym.
Kai Havertz – problemy
Analizując grę Havertza należy wziąć poprawkę na fakt, że były pomocnik Bayeru Leverkusen przeszedł covid i podobno nadal nie może dojść do odpowiedniej formy po chorobie. Rzeczywiście, Niemiec wygląda na boisku bardzo niemrawo, ale niemal tak samo prezentował się zaraz po przyjściu na Stamford Bridge. Nie lubię teorii o fizycznej Premier League, ani głosów, że dany zawodnik nie pasuje do danej ligi, ale w tym przypadku naprawdę wygląda, jakby Havertz po prostu nie pasował do ligi angielskiej. Jest za mało zaangażowany w grę defensywną, za wolno porusza się z piłką i oddaje piłkę o tempo za późno. Na razie nie miał ani jednego momentu, w którym można byłoby o nim powiedzieć, że jest jednym z najbardziej utalentowanych młodych piłkarzy.
Lampard ustawiał niemieckiego pomocnika już na prawym skrzydle, „10-tce” i jako jedna z dwóch „8-mek” w systemie 1-4-3-3 i to w tej ostatniej roli ostatnio najczęściej go widujemy. Havertz jest po prostu ustawiony za nisko. Wynika z tego, co pisałem na początku tekstu. Faktu, że Lampard ma zbyt duży kłopot bogactwa w ofensywie.
Spadki w statystykach
Statystyki Kaia również mocno spadły. Oddaje średnio ponad 1 strzał na mecz mniej i zalicza ponad 1 kluczowe podanie mniej oraz notuje ponad 20 kontaktów mniej niż w ubiegłym sezonie. Havertz dużo lepiej odnajduje się w grze, kiedy musi znaleźć wolną przestrzeń pomiędzy linią pomocy, a obrony rywala. Pomocnik Chelsea rzadziej również pojawia się w polu karnym (na heatmapie z poprzedniego sezonu idealnie widać czerwony obszar pomiędzy polem bramkowym rywala, a punktem, z którego wykonuje się rzut karny). W Bayerze Leverkusen grubo ponad połowa strzałów Havertza to uderzenia w obrębie szesnastki. Niemiec dysponuje znakomitym timingiem wejścia w pole karne z drugiej linii oraz potrafi strzelać bramki głową. Teraz rzadko ma okazję wykorzystać te zdolności, ponieważ w polu karnym przeciwnika pojawia się od wielkiego dzwonu.
Dajmy Lampardowi czas
Lampardowi ostatnio sporo obrywa się za nieumiejętne wykorzystanie atutów Wernera oraz Havertza. I słusznie, bo siła drzemiąca w ofensywie Chelsea jest znacznie większa niż to, co dotychczas prezentuje. Niemniej jednak, myślę, że Anglik potrzebuje czasu. Znalezienie optymalnego ustawienia wymaga testowania, prób i błędów. Tak naprawdę to dopiero pierwszy sezon Lamparda, za który możemy go rozliczać. W pierwszym musiał szyć z tego, co ma i poradził sobie bardzo dobrze. Teraz przed nim zadanie jeszcze trudniejsze. Dostał lepszy materiał, ale wymagania również poszły w górę. Dopiero w następnym sezonie będziemy mogli powiedzieć, czy krawiec – posiadając wszystkie niezbędne przyrządy – potrafi uszyć coś na miarę najlepszych w swoim fachu.