Śląsk Wrocław jest drużyną nieprzewidywalną. W tym roku zostali przecież rozbici przez Zagłębie Lubin i stracili punkty z Koroną Kielce. Jednocześnie, zdołali pokonać teoretycznie topowe ekipy Pogoni Szczecin oraz Lecha Poznań. Puchar Polski? To była znakomita szansa zrobienia czegoś „ponad stan”. Tym bardziej że drugoligowy KKS Kalisz przynajmniej w teorii nie powinien wysoko zawieszać poprzeczki. Na szczęście, w futbolu nikogo nie można skreślać przed czasem, co potwierdzili piłkarze Bartosza Tarachulskiego.
KKS Kalisz od początku wyglądał na lepszą drużynę
Mimo, że Ivan Djurdjević postawił na pierwszoplanowych piłkarzy jak John Yeboah czy Erik Exposito, gospodarze uniemożliwi rywalom rozwinięcie skrzydeł. Wysoki pressing zaskoczył wrocławian, którzy z bezsilności skupili się na próbach długich podań. To była woda na młyn KKSu. Odpowiednio w 20 i 21 minucie ciosy zadali Kasjan Lipkowski oraz Michał Borecki, doprowadzając widownię do ekstazy. Kalisz prowadził 2:0 i piłkarsko dominował Śląsk Wrocław.
Piłkarze Tarachulskiego byli szybsi, konkretniejsi, mieli lepszy pomysł na grę. Zamiast odrabiania strat, pod koniec pierwszej połowy po rajdzie Łukasiewicza gola strzelił Mateusz Gawlik. Zespół z Ekstraklasy przegrywał 0:3 – całkowicie zasłużenie. Po zmianie stron spodziewaliśmy się zmiany ról, ale Kalisz dalej robił swoje. Yeboah próbował stworzyć jakąkolwiek sytuację bramkową, ale goście mieli problem z oddaniem celnego strzału! Można było odnieść wrażenie, że Śląsk „pękł”, a KKS z każdą minutą gra coraz pewniej. Nawet gdy w 68. minucie z boiska wyleciał Mateusz Gawlik, to Kalisz wyglądał lepiej. Mieli jedną cechę, która rozstrzygnęła ten mecz. Byli zdeterminowani. Nie odpuszczali, posiadali umiejętności, ale i wolę walki. Gdybyśmy nie znali obu drużyn, napisalibyśmy, że to gospodarze są ekipą z Ekstraklasy. To nie był jeden z tych pojedynków, w których słabsza drużyna robi jedną kontrę i robi sensacją. KKS Kalisz rozbił Śląsk Wrocław, grając lepszą piłkę. I za to należy się im ogromny szacunek.