Manchester United po mundialu zdawał się drużyną, która weszła w Premier League z największą werwą. Nawet mimo tego, że Lisandro Martinez i Raphael Varane jeszcze przed chwilą grali w finale MŚ. Szczelna obrona, silna pomoc i ofensywa, która błyszczy po odejściu Ronaldo. Liderem tej ostatniej formacji wydawał się Marcus Rashford. Dlatego gdy ogłoszono składy na ten mecz, jego miejsce na ławce musiało dziwić. Jak się później okazało – Anglik znalazł się tam z powodów dyscyplinarnych.
Jednak jak pokazały kolejne wydarzenia – wynik jest dla ten Haga ponad wychowywaniem piłkarzy. I nic dziwnego, bo trzymając 25-latka na ławce Norweg na własne życzenie pozbawiał zespół wielu atutów. Może i Czerwone Diabły potrafiły kilkukrotnie zagrozić bramce Sa, a Portugalczyk musiał ratować Wilki, to w grze gości brakowało „czegoś ekstra”. Zapalnika, piłkarza, który zrobi różnice. Bo chociaż Bruno, Eriksen czy Garnacho byli aktywni, to dzisiaj nie potrafili wziąć odpowiedzialności za gole na swoje barki.
Marcus Rashford niezatrzymany
A właśnie to zrobił Anglik, gdy po przerwie pojawił się na boisku. Ataki United z miejsca nabrały dynamiki i nieprzewidywalności, jeszcze skuteczniej rozrywając szyki Wolverhampton. To właśnie drybling i szybkie myślenie Rashforda pozwoliły na zdobycie wyczekiwanej bramki. Skrzydłowy wpadł w pole karne, przestawił obrońców i nie dał szans golkiperowi na interwencję. To nie był koniec, bo chwilę później mógł cieszyć się ze skompletowanego dubletu. Ostatecznie tę radość zabrał mu VAR, dostrzegając zagranie ręką. Ale nie zmienia to faktu, że w końcu wrócił stary, dobry Marcus Rashford. I to na jego plecach ten Hag może budować ten projekt.