Komplet punktów, czyste konto, obiecujący występ piłkarzy, w których można było wątpić. Do tego przez większość czasu całkowita kontrola Chelsea nad meczem. Czego chcieć więcej? Teoretycznie — niczego. Jednak zwycięstwo z Bournemouth zostało okupione kontuzją Reeca’a Jamesa.
Spotkanie rozpoczęło się fantastycznie dla The Blues. Kai Havertz musiał usłyszeć plotki o poszukiwaniu nowego napastnika, bo od pierwszego gwizdka był bardzo aktywny. Jego starania przyniosły wymierne efekty — Niemiec, który w tym sezonie strzelił tylko 2 gole w Premier League po upływie kwadransa wpisał się na listę strzelców, by chwilę potem znaleźć przed polem karnym Masona Mounta, który popisał się ślicznym strzałem. Forma obu strzelców bramek w poprzednich meczach przedstawiała wiele do życzenia. Tymczasem dzisiaj na Stamford Bridge to oni dyktowali warunki.
Problemy Chelsea
Wraz z upływem czasu gospodarze spuszczali nieco z tonu, mając w głowie napięty terminarz w nadchodzących tygodniach. Nie oznacza to jednak, że straciło kontrolę nad spotkaniem. Graham Potter wiedział, co robić. Niestety, kilka minut po wyjściu z szatni, boisko musiał opuścić James. Anglik, gdy tylko jest zdrowy, jest motorem napędowym Chelsea, na którym można oprzeć grę zarówno w ofensywie, jak i defensywie. Jeśli kolejna kontuzja 23-latka okaże się poważna, na Stamford Bridge staną przed sporym problemem.
Problemy The Blues sprzed Mistrzostw Świata dały jeszcze o sobie znać. Problemy z utrzymaniem kontroli i pozwalanie rywalom na zbyt wiele. W końcówce wróciły demony, które męczyły podopiecznych Grahama Pottera. Po miłym dla oka początku, druga połowa widowiska rzuciła na Chelsea wiele wątpliwości. Przerwano co prawdę serię kolejnych porażek, ale na Stamford Bridge muszą mieć się na baczności.