Leo Messi i spółka grają dalej. Piłkarze Argentyny musieli się jednak wysilić o wiele mocniej niż w spotkaniu z Polską. Australijczycy postawili faworytom twarde warunki, jednak 1/8 finału okazała się sufitem ich możliwości.
Zaskakująca pierwsza połowa
Na początku spotkania zawodnicy z Ameryki Południowej mieli przeciwko sobie zupełnie innych piłkarzy niż przed 3 dniami. Australijczycy nie mogą pochwalić się obecnością wielu gwiazd w swoim składzie, jednak prezentują się znakomicie jako kolektyw. W pierwszych minutach gry byli świetnie zorganizowani i po początkowym szoku spowodowanym wysokim pressingiem Albiceleste, agresywną a zarazem zdecydowaną grą w środku pola nieoczekiwanie wypracowali sobie przewagę nad podopiecznymi trenera Scaloniego. Ba! Piłkarze z Antypodów potrafili napsuć im w drugim kwadrans gry więcej krwi niż Polacy w czasie całego spotkania. Australia przeprowadzała ataki pozycyjne, przez moment zamykając rywali we własnej szesnastce. Kto wie, czy nie wyszliby na prowadzenie, gdyby nie znakomita dyspozycja Messiego, który precyzyjnym strzałem dał swojej ekipie wynik 1-0.
Argentyna rozpędzała się powoli
Liderzy ekipy ze strefy CONMEBOL długo wchodzili na swoje najwyższe obroty, ale gdy w końcu to zrobili to szybko odmienili losy meczu. Messi i spółka grali ostrożnie, ale w wypełnieniu oczekiwań licznie zgromadzonych fanów w pasiastych koszulkach pomógł im… Matthew Ryan. Zmiennik Kamila Grabary z FC Kopenhagi popełnił kuriozalny błąd, który kosztował Socceroos drugiego gola, który na dobre odmienił obraz gry. Od tamtej pory swój koncert zaczął Messi, który raz za razem groźnie szturmował bramkę przeciwników. Do głosu zaczęli dochodzić także De Paul i Enzo Fernandez a budzić na skrzydle zaczął się Alvarez. Albiceleste w mig zaczęli grać wyżej i powrócili do wysokiego pressingu z początku spotkania.
Rozczarowujący Lautaro
W dobrej formie tego wieczoru był zwłaszcza Messi. Piłkarz z Rosario kilkukrotnie zdołał wypracować dogodną sytuację wprowadzonemu w drugiej połowie gry Lautaro Martinezowi. Ten jednak za każdym razem marnował wysiłek swojego reprezentacyjnego kolegi, przez co sprawa awansu pozostawała otwarta. Australia nabrała wiatru w żagle w końcówce, kiedy pechowego samobója zaliczył wspomniany Enzo. Podopiecznym Arnolda nie można było odmówić ambicji, jednak ich próby odwrócenia losów rywalizacji spełzły na niczym. To Argentyna miała lepsze okazje by „zabić” mecz, choć Australijczycy doczekali się swojej piłki meczowej. Tej nie wykorzystał jednak młody Kuol, który w ostatniej akcji meczu przegrał pojedynek 1 na 1 z Emiliano Martinezem.
Polska na tle Australii
Mimo, iż faworyci zasłużenie wygrali warto docenić postawę zawodników występujących w charakterystycznych żółtych koszulkach. Potrafili stworzyć dobre widowisko i zaprezentować solidny futbol. Czy byli gorszym zespołem? Owszem, choć sprawnie tuszowali swoje mankamenty. W przeciwieństwie do Polaków udawało im się przenosić ciężar gry na połowę rywali i utrzymać się przy piłce w pobliżu pola karnego Argentyny. Wykorzystywali proste środki, ale nie zjadał ich stres, dzięki czemu byli w stanie swobodnie wymieniać podania i budować akcje ofensywne. Nie były one oczywiście zbyt spektakularne, ale… przynajmniej były. Końcowy efekt jest jednak taki sam jak w przypadku występu biało-czerwonych. Australijczycy zaliczyli porażkę, jednak z pewnością nie muszą się jej wstydzić.