Najciekawsza sytuacja przed ostatnią kolejką fazy grupowej Ligi Mistrzów była w grupie D. Marsylia kontra Tottenham i Sporting kontra Eintracht. Każdy zespół miał szansę na awans do fazy pucharowej Ligi Mistrzów, ale każdy mógł też wypaść poza burtę.
W meczu Tottenhamu z Marsylią na początku w piłkę chciała grać tylko jedna drużyna.
Tottenham do awansu do fazy pucharowej Ligi Mistrzów potrzebował tylko remisu, ale to jak podszedł do tego spotkania mogło rozwcieczyć nawet największych pragmatyków wśród kibiców tego klubu. Zespół oddał piłkę, ustawił się na własnej połowie i czekał. Czekał na to, co zrobi Marsylia. Nie wykazywał żadnej inicjatywy. Nie miał żadnego pomysłu na wyprowadzanie kontrataków. Nie interesowało ich nic innego w tym meczu niż utrzymanie 0:0. Nawet los chciał, aby Koguty grały defensywnie. W 29. minucie z powodu urazu głowy, boisko musiał opuścić Heung-min Son, a jako że Conte nie miał żadnego ofensywnego zawodnika na ławce (Kulusevski i Richarlison są kontuzjowani) to wprowadził defensywnego pomocnika, Yvesa Bissoumę.
W przerwie Antonio Conte musiał jednak zmienić taktykę. Tuż przed końcem pierwszej połowy Mbemba wyprowadził Marsylię na prowadzenie po rzucie rożnym. Pierwsze 45 minut było przykładem, że grając na remis bardziej efektywnym sposobem jest utrzymywanie się przy piłce niż oddawanie jej rywalowi i głęboka defensywa. Nawet jeżeli Tottenham dobrze czuje się w takim graniu – wygląda to jak proszenie się o kłopoty. Marsylia była skuteczna w kontrpressingu, dobrze reagowali po stracie piłki i to wystarczyło, aby zdominować gości.
Tottenham wiedział, że musi coś zmienić w swojej grze i to zrobił.
W 54. minucie doprowadzili do wyrównania po jednej z ich najgroźniejszej broni w tym sezonie – stałym fragmencie gry. Gol Lengleta ponownie stawiał Koguty w korzystnej sytuacji, jednak tym razem nie wrócili do sposobu gry z pierwszej połowy spotkania. To oni mieli więcej sytuacji do objęcia prowadzenia niż Marsylia. Gospodarze się otworzyli i zespół Conte po odbiorze piłki miał bardzo dużo miejsca na przeprowadzenie kontrataków, aczkolwiek często źle je rozwiązywali.
Tottenhamowi udało się uciec spod topora, ale trudno nie odnieść wrażenia, że faza grupowa Ligi Mistrzów wyglądała podobnie, jak większość ich meczów w tym sezonie. Trzeba było się trochę pomęczyć, wiemy, że ten zespół stać na więcej, ale – koniec końców – zadanie wykonane. O pechu może mówić Marsylia. Goniąc wynik w ostatniej akcji meczu nadziali się na kontrę Tottenhamu. Gol Hojbjerga wywindował Tottenham na pierwsze miejsce w grupie, a Marsylię pozbawił nawet Ligi Europy na wiosnę. Lekką euforię ten gol wywołał zapewne wśród graczy Sportingu. Portugalczycy przegrali z Eintrachtem Frankfurt, ale dzięki porażce Marsylii utrzymali się w europejskich pucharach.