To, co zaprezentował Gerard Pique podczas wczorajszego meczu przeciwko Interowi, dla fanów FC Barcelony mogło się wydawać wręcz niewiarygodne. Oczekiwaniem był występ na najwyższym poziomie, tymczasem wyszedł jeden wielki pokaz cyrkowca. Jak to możliwe, że obrońca z takim gigantycznym doświadczeniem był w stanie popełniać tak dziecinne błędy?
„Calma, calma, mam wszystko pod kontrolą!”
Najpierw kuriozalny błąd przy bramce Nicolo Barelli. Gerard Pique łamie linię spalonego i zostawia zupełnie niepilnowanego Włocha, myśląc że nic nie zagraża jego drużynie. Może Hiszpan uważał również, że w razie czego Ter Stegen uprzedzi pomocnika Interu i pewnie złapie piłkę… Nic z tych rzeczy – Barella świetnie przyjmuje futbolówkę i pakuje ją do siatki. Następnie drugi niewybaczalny błąd przy akcji na gola 3:2 dla gości. Pique zostawia niepokrytego Lautaro Martineza, który rusza z własnej połowy do podania Onany, ucieka do bocznego sektora, zagrywa do Gosensa, a ten ładuje piłkę do bramki. Obrona Barcelony z Gerardem Pique na czele, ponownie ogra w dziecinnie prosty sposób. A to tylko te najbardziej uwydatnione błędy. 35-latek miał masę innych nieudanych zagrań, takich jak chociażby przypadkowy strzał na własną bramkę po rzucie rożnym Interu w pierwszej połowie.
Takie słowa padły z ust Hiszpana po wstydliwej porażce 2:8 z Bayernem w 2020 roku:
No tak jak to w końcu jest Gerard? Schodzimy ze sceny, żeby dłużej się nie ośmieszać, czy jednak chęć wyciśnięcia resztek pieniędzy z kontraktu jest większa od potrzeby zachowania piłkarskiej godności? A może Pique po prostu lubi zwracać na siebie uwagę milionów ludzi swoim nie najmądrzejszym zachowaniem?
Nie wiem, naprawdę nie wiem. Ale pewne jest jedno – jeśli Jules Kounde będzie gotowy wyjść od pierwszej minuty przeciwko Realowi Madryt w niedzielę, to Pique czeka powrót na ławkę.
Stary dobry Ter Stegen znowu ratuje Barcelonę od kompletnego ośmieszenia
FC Barcelona miała wczoraj dwóch głównych bohaterów. Jednym z nich był oczywiście Robert Lewandowski, który zdobył dwa arcyważne gole dla Dumy Katalonii i pokazał niezłomną wolę walki. Drugim był człowiek znajdujący się po przeciwległej stronie boiska, Marc-Andre Ter Stegen. Możemy chyba już śmiało powiedzieć, że wrócił „MATS” którego brakowało Barcelonie w ostatnich kilkunastu miesiącach. Swoją klasę w obecnym sezonie Niemiec pokazuje bowiem nie tylko na boiskach La Liga, gdzie pobił własny rekord liczby minut bez straty gola. Jego niezawodność, pewność w bramce i heroiczne interwencje możemy obserwować również w meczach Ligi Mistrzów. I nie inaczej było właśnie na Camp Nou podczas starcia z Interem.
Ter Stegen zaliczył wczoraj 6 udanych interwencji, w tym 3 z pola karnego. Gdyby nie jego znakomite ustawienie i błyskawiczny refleks, Barca zapewne straciłaby kilka bramek więcej. Szczególnie bohaterską postawę niemieckiego bramkarza zobaczyliśmy przy okazji akcji Interu z doliczonego czasu gry. Blaugrana która traciła nadzieję na wygranie tego spotkania, mogła jeszcze stracić jakiekolwiek punkty. Ter Stegen był jednak niczym mur nie do przejścia i jakimś cudem wybronił uderzenie młodego Kristjana Asllaniego. To mógłby być dla Barcelony druzgocący koniec, a tak ostał się dla niej jeszcze jakiś promyk nadziei. Nadziei, która pokładana jest w losach innych. Bowiem drużyna Xaviego nawet mimo bohaterskich wyczynów Lewego i Ter Stegena, musi liczyć na wpadki innych żeby przejść do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. To słona cena, jaką klub z Katalonii musi zapłacić za błędy Gerarda Pique i wielu innych.