Raków Częstochowa pokonał Legię 4:0 po imponującej końcówce spotkania i zbliżył się do stołecznej drużyny na 1 punkt mając jeszcze jedno spotkanie w zapasie. Nie ma wątpliwości, że ekipa Marka Papszuna wygrała zasłużenie, ale czy różnica pomiędzy oboma zespołami była aż tak wyraźna, jak wskazuje wynik spotkania? Co możemy odnotować po hicie 9. kolejki Ekstraklasy? Oto nasze wnioski po meczu Rakowa z Legią.
Raków to mistrzowie ważnych meczów
Podobnych meczów w wykonaniu zespołu Marka Papszuna na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy oglądaliśmy już kilka. Raków z zespołami z górnej części stawki, czy w meczach o bardzo dużym ciężarze gatunkowym wykreował sobie taktykę, która świetnie się sprawdza. Częstochowianie stawiają przede wszystkim na dobrą organizację gry defensywnej – począwszy od pressingu po przesuwanie całym zespołem na własnej połowie. Ich statystyka czystych kont z meczów w europejskich pucharach robi ogromne wrażenie (9 na 12). Już niejednokrotnie pisaliśmy, że to najlepiej grający bez piłki zespół w Polsce i dziś mieliśmy tego potwierdzenie. Ruchy wszystkich zawodników są zsynchronizowane, zespół gra na wysokiej intensywności, a każdy zawodnik wie za którego zawodnika w danej fazie bronienia odpowiada. Raków potrafi kontrolować mecz nie mając piłki przy nodze. Dziś miał tylko 40% posiadania futbolówki, ale to Legia tańczyła tak, jak oni im zagrali.
Legia ma kłopoty z wychodzeniem spod pressingu
Drugi wniosek, jaki wyciągnęliśmy z tego meczu jest poniekąd wypadkową pierwszego. Raków dobrze zakładał pressing, a Legia miała ogromne problemy z ominięciem ich linii ataku. Nie dość, że notowali sporo strat na własnej połowie to ich pomysł na rozegranie akcji ograniczał się do… braku pomysłu, czyli popularnej „ladze” od Kacpra Tobiasza na Carlitosa. Oczywiście, można próbować usprawiedliwić Legię, że mało który zespół jest w stanie wyjść spod pressingu Rakowa, że nawet Slavia Praga w Częstochowie miała z tym problemy. Niemniej jednak, wystarczy cofnąć się pamięcią 3 tygodnie wstecz i przypomnieć sobie mecz z Górnikiem przy Łazienkowskiej, gdzie podopieczni Runjaicia mieli podobne probemy. Legii brakuje solidności technicznej przy rozgrywaniu piłki od tyłu. Boczni obrońcy nie grzeszą dokładnością przy podaniach, nie ma „6-tki”, która weźmie na siebie odpowiedzialność za rozegranie. Nie można wszystkiego grać przez Josue.
Raków ma najlepszą kadrę w Ekstraklasie
Tak wysokie zwycięstwo Rakowa to efekt bardzo dobrej końcówki, a dokładniej rzecz ujmując – zmienników. To oni ożywili grę z przodu i wbijali kolejne gwoździe do trumny Legii Warszawa. Dotychczas głównym game-changerem Rakowa był Ivi Lopez i jego indywidualne umiejętności. Hiszpan w tym sezonie swoją jakość udowadniał w Europie, ale na ligowych boiskach nie błyszczał. Po dzisiejszym meczu śmiało możemy powiedzieć, że pod jego nieobecność/słabszą dyspozycję ma go kto zastąpić. Bartosz Nowak po wejściu z ławki strzelił 2 gole. Fabian Piasecki dołożył jedną bramkę i zaliczył asystę. Trafienie Sebastiana Musiolika zostało anulowane po analizie VAR. Kochergin – mimo, że nie dołożył nic do klasyfikacji kanadyjskiej – też miał swój udział przy golach. Papszun ma naprawdę duże pole manewru.
Kosta Runjaic potrzebuje czasu
Szerzej o początkach pracy Kosty Runjaica w Legii Warszawa pisaliśmy już przed meczem z Rakowem. Tekst zakończyliśmy zdaniem, że trener „bardzo szybko doprowadził zespół do momentu, w którym nie trzeba już sprzątać, a można zacząć budować”. Legia jest na zupełnie innym etapie rozwoju niż Raków i w tym powinniśmy upatrywać główną przyczynę obrazu dzisiejszego spotkania. Kosta Runjaic w Szczecinie dał się poznać jako trener, który do sukcesu potrzebuje przede wszystkim dwóch rzeczy – czasu i zaufania. Także w kwestii budowania zespołu na własną rękę. Jako trener przy Łazienkowskiej spędził na razie dopiero jedno okienko transferowe i to przy bardzo ograniczonych możliwościach finansowych. Już wcześniejszy wniosek na temat Legii nam to powiedział, ale nie zaszkodzi powtórzyć – Kosta Runjaic potrzebuje odpowiednich zawodników do swojego sposobu gry.
Zoran Arsenic – najlepszy środkowy obrońca w Ekstraklasie?
Od początku sezonu w Rakowie możemy wyróżnić wielu piłkarzy, ale gdybyśmy mieli wskazać najrówniejszego to postawienie na Zorana Arsenicia chyba nie byłoby kontrowersyjne. Chorwat wyrósł na lidera częstochowskiej defensywy. Pod nieobecność Tomasa Petraska i Andrzeja Niewulisa Marek Papszun przesunął go na środek 3-osobowego bloku obronnego i powierzył opaskę kapitana. Arsenic w centrum defensywy wygląda jeszcze lepiej. Bardzo dobrze gra w kontakcie z rywalem, wygrywa pojedynki główkowe i pewnie operuje piłką. W rywalizacji z Legią kompletnie wyłączył z gry Carlitosa. Mimo, że styl Legii oparty na dalekich podaniach do napastnika ułatwiał stoperowi robotę to i tak jego postawę trzeba docenić. Debata na temat tego, czy Zoran Arsenic jest obecnie najlepszym środkowym obrońcą w Ekstraklasie wydaje się zasadna i na korzyść Chorwata możemy znaleźć sporo argumentów.