Tylko dwa zwycięstwa w pierwszych siedmiu meczach tego sezonu, z czego jedno wyszarpane w ostatniej akcji meczu i rozpoczęcie zmagań w Lidze Mistrzów od porażki 1:4 z Napoli na Stadio Diego Armando Maradona. Dla kibiców Liverpoolu ten sezon rozpoczął się fatalnie. Dlaczego zespół, który w poprzednim sezonie był o krok (a dokładniej rzecz ujmując – dwa kroki) od zdobycia potrójnej korony nagle zmaga się z takimi problemami?
Kontuzje
Najprostszym i najłatwiejszym wytłumaczeniem jest nagromadzenie urazów w obecnej kadrze. Z różnych powodów Jurgen Klopp nie może skorzystać od początku sezonu z Ibrahimy Konate, Naby’ego Keity, Curtisa Jonesa, Alexa Oxlade’a-Chamberlaina. Już po rozpoczęciu rozgrywek wypadli Thiago, Joel Matip, Jordan Henderson i Fabio Carvalho. Natomiast do pełni formy po urazie dochodzi dopiero Diogo Jota. Dodając do tego rezerwowego bramkarza Caoimhina Kellehera, pauzującego za czerwoną kartkę Darwina Nuneza i 19-letniego Calvina Ramsaya, sprowadzonego do zespołu latem, który i tak raczej wiele minut na razie by nie zbierał to możemy stworzyć już z zawodników kontuzjowanych pełną jedenastkę.
W ostatnich sezonach Liverpool tylko raz nie walczył o mistrzostwo i były to rozgrywki 2020/21. Wówczas kadra zespołu również została zdziesiątkowana przez kontuzje, szczególnie na środku obrony. Wówczas Jurgen Klopp z tak kryzysową sytuacją musiał radzić sobie o wiele dłużej niż obecnie, a więc konsekwencje były bardziej przykre. Niemniej jednak, nieprzypadkowo w poprzednim sezonie często powtarzano, że Liverpool – w przeciwieństwie do lat poprzednich – doszedł do momentu, w którym ma bardzo szeroką i wyrównaną kadrę gotową do gry na kilku frontach. A skoro tak – to przecież kontuzje nie powinny być jedynym wytłumaczeniem falstartu Liverpoolu.
Gra defensywna Liverpoolu woła o pomstę do nieba
Przede wszystkim – bardzo słabo wygląda gra defensywna Liverpoolu. Trent Alexander-Arnold co mecz tylko dorzuca swoim krytykom argumentów na tezę, że nie potrafi bronić. Postawa Virgila van Dijka również pozostawia wiele do życzenia. Holender nie jest już taką skałą, jak w okresach, kiedy znajduje się w dobrej dyspozycji. Joe Gomez? Jeśli oglądaliście wczorajszy mecz z Napoli to sami widzieliście, że nie gwarantuje on pewności w tyłach. Niemniej jednak, nie najlepsza forma obrońców to tylko jeden z czynników tego, że Liverpool traci tyle bramek. Van Dijk i spółka popełniają błędy, bo są na nie bardziej narażeni. Brakuje odpowiedniej „tarczy” przed nimi, lepszego zabezpieczenia przed kontratakami. A to wszystko zaczyna się w środku pola.
W poprzednim sezonie pomoc Liverpoolu wyróżniała się pewną asymetrią. Zawodnik grający po prawej stronie miał dużą swobodę ofensywną i często podłączał się do ataku tworząc przewagę na skrzydle. Balans pomiędzy atakiem, a obroną zapewniał z kolei pomocnik ustawiony bliżej lewej strony. To on wspólnie z Fabinho odpowiadał za rozegranie, odzyskiwanie piłek i zabezpieczanie tyłów. Krótko mówiąc – utrzymywanie kontroli nad meczem. W tej roli świetnie sprawdzał się Thiago i kiedy Hiszpan nie był dostępny z powodu urazów (a zdarza się to dość często) pojawiał się problem. W trakcie sezonu Jurgen Klopp wpadł na pomysł, aby ustawiać tam Naby’ego Keitę i Gwinejczyk dobrze zastępował Thiago. Problem w tym, że w ostatnich tygodniach obaj byli kontuzjowani, a Jurgen Klopp nie potrafił zniwelować braku jednego z nich.
Zaburzony balans
Uraz leczy też Curtis Jones, któremu też zdarzało się grać w tej roli. Jurgen Klopp nie chciał dostosować zawodnika do wymagań na tej pozycji tylko zmienił taktykę na bardziej ofensywną, co trochę zaburza balans. W ostatnim meczu Premier League z Evertonem Klopp posłał w bój Fabio Carvalho, czyli piłkarza zdecydowanie bardziej nastawionego na atak. Choć The Reds zachowali czyste konto to w rzeczywistości rywale mieli naprawdę sporo okazji, aby pokonać Alissona. W meczu z Napoli był to z kolei James Milner. W obu przypadkach Fabinho często był jedyną opcją w środku pola podczas rozegrania, a Brazylijczyk nie operuje tak świetnie piłką, jak choćby defensywny pomocnik głównego rywala Liverpoolu w ostatnich latach, czyli Rodri.
To przekłada się nie tylko na gorsze zabezpieczenie przed kontrami, ale także sprawia problemy w progresji piłki w strefę ataku. Zespół Jurgena Kloppa głównie buduje ataki przez boki boiska i często stosuje bezpośrednie środki, co przekłada się na straty posiadania.
Jurgen Klopp nie zastosował żadnych taktycznych korekt, aby załatać te braki. Wiemy, że Niemiec to nie jest trener w stylu Guardioli, czy Nagelsmanna, którzy z meczu na mecz lubią dłubać w taktyce i testować różne warianty. Klopp trzyma się swojej filozofii i w dłuższej perspektywie zwykle to mu się opłaca. Na początku obecnego sezonu jednak okazało się to wadą. Klopp i Guardiola często czerpią od siebie i jednym z rozwiązań na obecne problemy mogłoby być wykorzystanie bocznych obrońców w stylu Katalończyka. Przesunięcie Trenta Alexandra-Arnolda bliżej środka w fazie budowania akcji (Robertson zdecydowanie mniej nadaje się do takiej gry) być może upłynniłoby grę zespołu. Ewentualnie można jeszcze bardziej radykalnie zmienić podejście. Obniżyć swój blok i samemu czekać na kontrataki, w końcu Liverpool ma do tego zawodników (to rozwiązanie bardziej w kontekście meczów z silniejszymi rywalami, jak np. wczoraj z Napoli).
Spadek intensywności Liverpoolu
„Our identity is intensity” – to hasło często powtarzane przez Pepa Lijndersa, asystenta Jurgena Kloppa. Liverpool – jak i generalnie zespoły Niemca – zawsze cechowała gra na wysokiej intensywności. Od początku obecnego sezonu widać, że The Reds nie są już tym samym zespołem, jeśli chodzi o ten aspekt. Potwierdzają to liczby. Piłkarze Jurgena Kloppa wykonują mniej sprintów od swoich rywali (aż o 161 łącznie w 6 meczach Premier League) i średnio biegają o 3 km mniej na spotkanie niż w poprzednim sezonie. Mecz z Napoli był siódmym kolejnym, w którym Liverpool miał gorsze wyniki w przebiegniętym dystansie oraz liczbie szybkich biegów i sprintów. Widać to też w reakcji po stracie piłki. Liczba skoków pressingowych ze 141 spadła do 113 na mecz, choć Liverpool ma średnio niższe posiadanie piłki. Sprzedaż Sadio Mane, który jest maszyną do pressingu z pewnością jest odczuwalna.
James Milner i Jordan Henderson, którym ufa Jurgen Klopp nie mają już odpowiednich warunków motorycznych, aby grać zgodnie z DNA Liverpoolu. Szczególnie ten pierwszy odstaje na tle rywali, co najlepiej było widać we wczorajszym meczu z Napoli. Anguissa dominował w każdym starciu fizycznym w środku pola, a Lobotka z łatwością wychodził spod pressingu. Milner w 63 minuty wygrał 2 z 10 pojedynków. Thiago, który go zastąpił – w 27 minut stoczył prawie tyle samo pojedynków (9), a wygrał ponad 3 razy więcej (7).
Dla Jurgena Kloppa i kibiców Liverpoolu to nadzieja, że słaby początek sezonu to nie początek kryzysu, a tylko słabszy moment i wszystko wróci do normy, gdy najważniejsi zawodnicy wrócą do gry. Niemniej jednak, trudno nie odnieść wrażenia, że trener zrobił bardzo niewiele, aby zespół wrócił na odpowiednie tory.
***
Fanów Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej