Awans, spadek, awans, spadek, awans. Tak w skrócie można opisać ostatnie lata na Craven Cottage. Do Fulham – podobnie jak Norwich – od pewnego czasu przylgnęła łatka klubu jo-jo. Zbyt słabego na Premier League, ale jednocześnie za mocnego na Championship. Obecny sezon będzie trzecim podejściem do elity od sezonu 2013/14, kiedy to The Cottagers spadli po długim pobycie na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Za każdym razem już po roku wracali do Championship. W zachodnim Londynie wszyscy mają nadzieję, że teraz będzie inaczej. A pierwszy mecz, zremisowany 2:2 z Liverpoolem, wlał w ich serca jeszcze więcej nadziei.
Oczy zwrócone na beniaminków
W pierwszej kolejce zawsze najwięcej uwagi wśród kibiców mocno zainteresowanych daną ligę przykuwają beniaminkowie. Większość osób siłą rzeczy nie śledzi tak dogłębnie również zaplecza danych rozgrywek, więc to te „nowe” zespoły są dla wszystkich najmniej znane. Dla tych drużyn to również pewnego rodzaju nowość. We wcześniejszym sezonie do większości meczów podchodziły jako murowany faworyt i zmuszone były prowadzić grę. Poziom wyżej skala trudności się podnosi, beniaminkowie są skazywani na pożarcie, przez co muszą dostosować się do nowego otoczenia. Trenerzy stają wówczas przed dylematem: grać tak, jak sezon wcześniej, bez względu na różnicę klas rywali czy diametralnie zmienić styl gry i na każdego przeciwnika przygotować inny plan. Bo jak wiadomo, to co sprawdzało się na zapleczu, nie zawsze działa w elicie.
Daniel Farke dwukrotnie po awansie z Norwich porywał się z motyką na słońce, co kończyło się najpierw spadkiem, a następnie szybkim zwolnieniem. Z kolei zespoły, które już w pierwszym sezonie potrafiły się dostosować osiągały całkiem niezłe wyniki. Brentford w poprzednich rozgrywkach czy Sheffield dwa lata temu dzięki swojej elastyczności zanotowały fantastyczny początek. Jedynym wyjątkiem pozostaje Leeds Marcelo Bielsy, który – co oczywiste – trzymał się wiernie swojej filozofii, a Pawie stały się rewelacją ligi i zakończyły rozgrywki na dziewiątym miejscu.
Fulham miało plan na mecz
Największe wątpliwości co do odnalezienia się poziom wyżej można było mieć co do Fulham. W poprzednim sezonie ekipa Marco Silvy wygrała Championship, zdobywając 90 punktów. Ekipa z Craven Cottage nastawiona była na atak i atrakcyjną grę. Ofensywa nie miała sobie równych, jednak w defensywie już tak dobrze nie było. Fulham Strzeliło aż 106 goli, o 32 więcej niż drugie po tym względem Bournemouth. Z kolei 43 stracone bramki to dopiero trzeci najlepszy wynik (za Bournemouth (39) i Nottingham (40) – dwoma pozostałymi beniaminkami). Marco Silva chciał, aby w Championship jego zespół długo utrzymywał się przy piłce i cierpliwie budował akcje od bramkarza.
Jednak już w pierwszym meczu można było zauważyć zmianę podejścia ekipy z zachodniego Londynu. Przeciwko Liverpoolowi Fulham pokazało bardzo dobrą organizację gry bez piłki oraz szybkie przejście do ataku. Od początku było wiadome, że to The Reds częściej będą przy piłce, więc Marco Silva tak ustawił zespół, aby to posiadanie futbolówki przez przeciwnika było jak najmniej efektywne. The Cottagers w obronie ustawili się w średnim pressingu w formacji 4-4-2 zagęszczając środek. Co jednak ważne, to nie było przeszkadzanie rywalowi i desperackie bronienie dostępu do bramki. Wręcz przeciwnie. Fulham grało odważnie, często zakładając wysoko pressing po stracie i odbierając piłkę na połowie The Reds. Aż 7 z 10 odbiorów piłkarzy Fulham miało miejsce właśnie w tej strefie boiska.
Lepszy tylko Manchester City
Pomimo zaledwie 28% posiadania piłki w pierwszej połowie, Fulham zdawało się mieć ten mecz pod kontrolą i zasłużenie prowadziło 1:0. W tym czasie Liverpool nie oddał ani jednego celnego strzału, a ich wartość xG (goli oczekiwanych) wynosiła zaledwie 0,11. W całym poprzednim sezonie jedynie Manchester City dopuścił The Reds do mniejszej liczby sytuacji w jednej połowie (0,05 xG w październiku 2021). Po przerwie (a dokładniej po zmianach w 51. minucie) gra Liverpoolu nieco się poprawiła. The Reds zaczęli sobie tworzyć więcej sytuacji, a intensywność z jaką Fulham rozegrało pierwszą połowę mogła dać się we znaki.
Niemniej jednak, wynik 2:2 przed meczem wszyscy kibice The Cottagers braliby w ciemno. Mimo nieco gorszej drugiej połowy w wykonaniu ekipy Marco Silvy, w poprzedniej kampanii jedynie Manchester City w obu spotkaniach (0,78 i 1,19 xG) pozwolił Liverpoolowi na mniej pod swoją bramką aniżeli Fulham w sobotę (1,23 xG). Dużą rolę w odwróceniu losów meczu mieli rezerwowi Liverpoolu (zwłaszcza Darwin Nunez, który zdobył bramkę i zaliczył asystę). Do 60. minuty Jurgen Klopp wpuścił na boisko aż trzech zmienników, podczas gdy w Fulham tej jakości na ławce zabrakło. Jedynym rezerwowym, który dostał od Marco Silvy więcej niż symboliczne minuty był Manor Solomon, co pokazuje brak zaufania trenera do pozostałych zmienników oraz jak wąską kadrą dysponują The Cottagers.
Elastyczność Fulham kluczem do utrzymania
Pierwszy mecz nowego sezonu pokazał, że Fulham jest drużyną elastyczną, która potrafi dostosować się do silniejszego rywala. Mimo, że w poprzednich rozgrywkach w takiej sytuacji znajdowali się niezwykle rzadko, Marco Silva przygotował niemal perfekcyjny plan na mecz. Jego zespół był świetnie zorganizowany bez piłki, ale jednocześnie wiedział co z nią zrobić po przejęciu. Ponadto, mając na uwadze to jak skuteczny Liverpool jest w pressingu, bramkarz Fulham Marek Rodak nie rozgrywał akcji od tyłu tylko od razu posyłał długie piłki na Aleksandara Mitrovicia. Zawodnicy The Cottagers wygrali 13 z 23 pojedynków w powietrzu, co też potwierdza skuteczność taktyki obranej przez ich trenera.
Co prawda, Liverpool w sobotę nie był w swojej najwyższej dyspozycji. Niemniej nie można umniejszać tym kapitalnego występu ekipy z Craven Cottage. Fulham potrafiło to wykorzystać i z pewnością w dużym stopniu przyczyniło się do tego, że The Reds wyglądali tak słabo. Już na samym starcie sezonu The Cottagers pokazali, że tym razem nie mają zamiaru opuszczać elity już po roku. Na tle jednej z dwóch najsilniejszych ekip w lidze wyglądali jak równorzędny rywal, a nie jak beniaminek typowany do spadku.
Przeciwko Liverpoolowi Fulham pokazało zupełnie inną twarz aniżeli znaliśmy z Championship. Już nie tak ofensywną i atrakcyjną, bardziej pragmatyczną i elastyczną, ale przede wszystkim równie skuteczną. Rzecz w tym, aby powtarzać to tydzień w tydzień również z tymi mniej wymagającymi rywalami. Wtedy o pozostanie w Premier League na następny sezon kibice Fulham powinni być spokojni.