Villarreal ostatni raz grał w fazie pucharowej Ligi Mistrzów 13 lat temu. Wówczas w ich składzie byli tacy zawodnicy jak Santi Cazorla, Diego Godin i Marcos Senna. Dzisiaj gwiazdami Żółtej Łodzi Podwodnej są Gerard Moreno, Dani Parejo czy Arnaut Danjuma. To dzięki nim po wielu latach hymn Champions League ponownie zabrzmiał wiosną na Estadio de la Ceramica.
Unai Emery przed meczem z Juventusem mówił o szacunku do rywala, ale uważał też, że nie są bez szans. Danjuma odważył się natomiast na stwierdzenie, że jeżeli będą wypełniać swój plan, to mają szansę nawet na końcowy triumf w rozgrywkach. Nie brakowało więc ani trzeźwego myślenia, ani wiary we własne umiejętności. Poza tym Villarreal nic nie musiał, ale mógł wszystko.
Złe miłego początki
Mecz dla Villarrealu zaczął się źle. Już w 32 sekundzie stracili bramkę po strzale Dusana Vlahovicia. Przy całej sytuacji dosyć biernie zachowali się środkowi obrońcy. Serb dostał długie podanie z własnej strefy obronnej i z Albiolem na plecach był w stanie przyjąć piłkę, odwrócić się w kierunku bramki i oddać celne uderzenie. Gorzej w tej sytuacji zachował się Pau Torres, który tylko przyglądał się poczynaniom przeciwnika.
Później Villarreal wyglądał lepiej, ale nadal dosyć często nadziewał się na szybkie ataki Starej Damy. Juventus błyskawicznie po odbiorze posyłał długie piłki i momentalnie podchodził pod pole karne gospodarzy. Żółta Łódź Podwodna swoich okazji szukała głównie na skrzydłach. Próbowano zagęszczać boczne sektory boiska i z nich schodzić do środka lub zagrywać piłkę wzdłuż pola karnego. Nie wyglądało to źle, ale było widać drobne problemy.
Największym kłopotem był brak nominalnego napastnika. Danjuma bardzo często schodził do skrzydła, a Lo Celso skupiał się raczej na wspieraniu środkowej linii swojego zespołu. Przez to często brakowało zawodnika na wprost bramki. Kiepsko w ten mecz wszedł też Parejo. Hiszpan mało udzielał się w rozgrywaniu piłki, a kiedy już to robił, to jego podania zmierzały do boku. Brakowało z jego strony podań prostopadłych i prób minięcia obrony rywala w inny sposób.
Znacznie lepsza druga połowa
W drugiej połowie inicjatywa należała już wyraźnie do drużyny Villarrealu. Przejęli oni kontrolę nad meczem i długimi momentami zmuszali Juventus do bronienia się w polu karnym. Byli agresywni, doskakiwali do rywali już na ich połowie, co kilkukrotnie skutkowało odebraniem piłki i dobrą okazją do szybkiego ataku. Zawodziła jednak decyzyjność. W paru sytuacjach zawodnicy powinni szybciej podjąć decyzję o próbie strzału lub o natychmiastowym podaniu, zamiast tego zwalniali grę i pozwalali Starej Damie na ułożenie szyków obronnych. Wciąż też na wierzch wychodził brak napastnika.
Remis uratował Villarrealowi duet Capoue i Parejo. Pierwszy posłał doskonałe podanie w pole karne, drugi dobrze wyczuł moment wyjścia na pozycję, a następnie skierował piłkę do bramki. Zawodnicy Żółtej Łodzi Podwodnej do samego końca próbowali zdobyć bramkę dającą zwycięstwo, jednak to ostatecznie się nie udało. O ile imponować może intensywność, pressing i spokój w środku pola, tak martwi mała liczba oddanych strzałów. Jako całość jednak Emery dobrze przygotował swój zespół. Byli gotowi na zatrzymywanie ataków Juventusu, widać było też schematy w kreowaniu akcji ofensywnych.
Dobry wynik przed rewanżem
Villarreal wyszedł na mecz bez większych kompleksów. Szybko stracona bramka była wypadkiem przy pracy, jednak później cała drużyna udowodniła, że nie poddadzą się tak łatwo. Remis nie jest złym wynikiem. Był apetyt na coś więcej, ale było też widać niektóre braki, w szczególności w ataku. Należy pamiętać, że w Lidze Mistrzów nie obowiązuje już zasada premiowania goli zdobytych na wyjeździe. Oznacza to, że w rewanżu walka o awans rozpocznie się od początku i żadna z drużyn nie będzie na uprzywilejowanej pozycji. Villarreal na pewno łatwo nie odpuści. Emery z resztą już mówił, że będą gotowi na walkę w dogrywce, a nawet w rzutach karnych. Łatwo tego awansu nie oddadzą.