Nie jest niczym kontrowersyjnym stwierdzenie, że Harry Kane nie rozgrywa swojego najlepszego sezonu. Anglik Podobnie z resztą jak cały Tottenham, który tylko ostatnio zanotował porażki z Southampton i Wolverhampton. Nic więc dziwnego, że przed wczorajszym starciem z Manchesterem City skazywani byli na pożarcie. Spurs udało się jednak sprawić niespodziankę, a to przy dużym wkładzie angielskiego napastnika.
Kryzys formy
Bilans Kane’a w lidze anielskiej do wczorajszego spotkania wyglądał słabo (nie żeby teraz było znacznie lepiej): 21 spotkań, 5 bramek i 2 asysty. Kiepsko jak na trzykrotnego Króla Strzelców Premier League. Najlepszy okres zanotował w grudniu, kiedy to w trzech meczach z rzędu trafiał do siatki rywali. Później zdobył jeszcze bramkę w styczniu z Leicester, ale nie pomógł drużynie, kiedy ta przegrywała 3 mecze z rzędu (kolejno z Chelsea, Southampton i Wolverhampton). Co prawda w żadnym z tych spotkań nie był najgorszy na boisku, ale też ciężko powiedzieć o nim coś dobrego.
Mecz z Manchesterm City miał swój podtekst. To przecież o tym klubie mówiło się w kontekście transferu Anglika jeszcze tego lata. Obywatele mieli proponować nawet 150 milionów funtów, jednak nawet taka oferta nie przekonała Levy’ego do sprzedaży swojej gwiazdy. W meczu na Etihad miał okazję udowodnić, że jest wart tak wielkich pieniędzy, a jego słabsza forma była tylko chwilowa.
Najlepszy na boisku
Tak też zrobił. To jego podanie otworzyło Sonowi drogę do bramki w 4. minucie meczu, który potem wyłożył piłkę Kulusevskiemu. Później sam zdobył dwie bramki, a blisko było, aby miał ich więcej. Drugi gol był wyjątkowy. Kiedy w 92 minucie Riyad Mahrez doprowadził do wyrównania z rzutu karnego, wydawało się już, że mecz zakończy się remisem. Tottenham za Antonio Conte pokazał nam już jednak, że wie, co oznacza gra do ostatniego gwizdka sędziego. Zwycięska bramka zdobyta przez Harry’ego Kane’a padła, kiedy zegar wskazywał 94 minutę i 25 sekundę. Anglik zasłużenie został wyróżniony jako najlepszy zawodnik spotkania.
Różnica w podejściu
Mecz ten pokazał, jak wiele znaczy posiadanie w składzie typowej „dziewiątki”. Manchester City przeważał przez niemal całe spotkanie. Obywatele grali swój mecz, jednak Tottenham skutecznie się bronił. Spurs postawili na defensywę w bardzo wycofanej opcji, skupiając się w dużej mierze na obronie we własnym polu karnym.
Było w tym duże ryzyko, spójrzmy, chociażby na stracone bramki. Pierwsza padła po błędzie Llorisa, i chwilowym zamieszaniu w polu karnym i odpuszczeniu krycia Gundogana. Druga to rzut karny, podyktowany po zagraniu ręką. Przy dużym skupieniu graczy Spurs we własnej szesnastce istniało duże ryzyko sprokurowania jedenastki. Ostatecznie jednak takie nastawienie zdało egzamin.
Chociaż Manchester dominował, to był często bezradny pod bramką Kogutów. Brakowało zawodnika, który powalczyłby w powietrzu, albo zagrał tyłem do bramki. Nic nie dawały próby oddawania strzałów z dystansu. Te były najczęściej niecelne. City oddało łącznie 21 strzałów, z czego tylko 4 były celne. Mnóstwo prób było blokowanych przez obrońców Kogutów, którzy jak tylko mogli, zagęszczali pole przed własną bramką.
Dla porównania Tottenham strzałów miał tylko 6, ale aż 5 z nich zmierzało w światło bramki, a 3 zakończyły się golami. W tym aż 3 strzały oddał Harry Kane. Wszystkie jego uderzenia były celne i zostały oddane z pola karnego.
Udowodnił swoją jakość
Harry Kane pokazał, ile znaczy posiadanie w składzie klasowego napastnika. Anglik potrafił nie tylko doskonale odnaleźć się w polu karnym Manchesteru City, ale także cofnąć się i dzięki swoim warunkom fizycznym pomóc w grze w środku pola. Wygrywał pojedynki powietrzne, utrzymywał się przy piłce i pomagał w rozgrywaniu akcji. Zrobił różnicę w bardzo ważnym meczu i udowodnił, że typowi napastnicy wciąż są przydatni w futbolu.