Lepsze jest wrogiem dobrego. Piast Gliwice zakończył nieudany eksperyment z Maxem Molderem

Piast Gliwice latem stanął przed zadaniem wyboru nowego trenera. Aleksandar Vukovic już przed końcem sezonu poinformował, że nie przedłuży wygasającego kontraktu z klubem, więc przy Okrzei musieli szukać jego następcy. Postawili na Maxa Moldera, którego wyciągnęli z drugiej ligi szwedzkiej. 40-latek na stanowisku przetrwał jednak niespełna cztery miesiące. Nowy szkoleniowiec miał zmienić sposób gry zespołu, ale po dziesięciu ligowych meczach, w których odniósł jedno zwycięstwo eksperyment został zakończony. W Gliwicach przekonali się, że lepsze często może być wrogiem dobrego.

Piast Gliwice był solidnym ligowcem

Po zdobyciu mistrzostwa Polski w 2019 roku Piast nie utrzymał się na szczycie. Nie potrafił skonsumować niespodziewanego sukcesu w ten sposób, w jaki robi to teraz Jagiellonia Białystok. Niemniej jednak, Piastunki stały się solidnym ligowcem. W kolejnych sześciu sezonach ani razu nie znaleźli się poniżej 10. miejsca. Dopiero w dwóch ostatnich rozgrywkach ligowych osunęli się do dolnej połowy tabeli. Nigdy nie musieli za to drżeć do końca o utrzymanie. Ich najgorszy dorobek punktowy wynosił 1,26 pkt/mecz. Najmniejsza przewaga nad strefą spadkową (w sezonie 2023/24) to 6 „oczek”. W ostatnich latach Piast przestal walczyć o awans do europejskich pucharów, ale i tak byl bezpiecznym zespolem środka tabeli.

REKLAMA

Dla klubu, który jest finansowany z publicznych pieniędzy, a miasto coraz częściej przykręca im kurek taka pozycja w łańcuchu pokarmowym polskiej piłki powinna być satysfakcjonująca. Mimo że Piast w ostatnich latach nie potrafił utrzymać wielu najlepszych zawodników i często oddawał ich do ligowych rywali (Patryk Sokołowski, Michael Ameyaw, Ariel Mosór, Jakub Świerczok – on akurat poszedł zagranicę), drużyna nigdy się nie rozsypała. Jeśli pojawiały się kryzysy, jak jesienią 2020 roku, to po czasie zespół potrafił wychodzić na prostą. Łapał stabilizację. Nawet, gdy jesienią 2023 roku klub zwolnił Waldemara Fornalika to zatrudniając Aleksandara Vukovica znalazł następcę, który nie chciał zaprowadzić rewolucji, a poukładał zespół trzymając się podobnej filozofii gry do swojego poprzednika.

Było dobrze, ale miało być jeszcze lepiej

Piast od lat miał ugruntowany sposób gry, który dobrze pasował do charakterystyki piłkarzy znajdujących się w kadrze klubu. Pod wodzą Waldemara Fornalika oraz Aleksandara Vukovicia gliwiczanie nigdy nie grali bardzo widowiskowego futbolu, natomiast imponowali organizacją w grze bez piłki, przez co nie tracili wielu goli, a to pozwalalo osiągać wyniki na miarę potencjału zespołu. Piast miał bardzo solidne fundamenty, które przez lata gwarantowały, że spokojnie utrzymywali się w Ekstraklasie.

Było dobrze, natomiast latem w klubie doszli do wniosku, że może być jeszcze lepiej. To miał sprawić Max Molder, 40-letni szkoleniowiec, który wcześniej pracował jako pierwszy trener tylko w jednym klubie. W Landskronie grającej na drugim poziomie rozgrywkowym w Szwecji, gdzie wcześniej przez 4,5 roku był asystentem. Już samo zatrudnienie szkoleniowca z takim CV – porównując je choćby z Luką Elsnerem, który podpisał kontrakt w Cracovii – musiało rodzić obawy kibiców. Kolejnym sygnałem ostrzegawczym była filozofia gry, jaką wyznaje Max Molder, a więc także kierunek w jakim chciał podążać cały klub. Drużyna od lat stawiająca w pierwszej kolejności na organizcję w grze bez piłki i zbudowana w ten sposób, nagle miała zacząć grać futbol proaktywny. Utrzymywać się przy piłce, budować ataki pozycyjne i jak najszybciej odzyskiwać futbolówkę.

Znaków, że Piast Gliwice porywa się z motyką na słońce było wystarczająco wiele. Do klubu przyszedł trener, który nie zna specyfiki polskiej piłki, chcąc wprowadzić do zespołu posiadającego średnich w skali ligi zawodników bardzo wymagający styl gry, odmienny od tego stosowanego dotychczas przez drużynę. Ponadto w klubie mieli bardzo ograniczone środki finansowe, aby zapewnić szkoleniowcowi transfery, dzięki którym realizacja jego wizji byłaby łatwiejsza. Dyrektor sportowy Łukasz Piworowicz przyjął strategię, która w polskich realiach często okazywała się przepisem na katastrofę. Nie inaczej było tym razem.

Piast Gliwice nie kreował sytuacji

Pomysł na futbol Maxa Moldera był bardzo dobrze widoczny w grze zespolu już od pierwszego meczu. Gliwiczanie przejmowali posiadanie piłki i bardzo cierpliwie rozgrywali ataki pozycyjne w poszukiwaniu stworzenia sytuacji bramkowej. Problem jednak w tym, że okazji do zdobycia gola było bardzo niewiele. W pierwszych czterech meczach zespół szwedzkiego szkoleniowca nie zdobyl ani jednej bramki. Przełamał się dopiero 378 minutach. Sposób gry oparty na posiadaniu piłki i mało wertykalnej grze nie przynosił efektów w ofensywie. Piast od kilku lat był zespołem, w którym niemal zawsze brakowało jakości w ostatniej tercji boiska, a przy filozofii nowego trenera była ona niezbędna, aby regularnie tworzyć okazje.

Max Molder odchodzi z Piasta Gliwice z dorobkiem 10 strzelonych goli w 11 spotkaniach we wszystkich rozgrywkach. W przypadku Piastunek utrzymywanie się przy futbolówce zupełnie nie przekladało się na liczbę i jakość tworzonych sytuacji. Według oficjalnych statystyk Ekstraklasy średni wskaźnik posiadania piłki mają najwyższy w całej lidze, wymieniają też najwięcej podań, ale już gorszy współczynnik goli oczekiwanych (xG) w przeliczeniu na mecz w obecnym sezonie Ekstraklasy ma tylko Arka Gdynia. Piast znajduje się natomiast na ostatnim miejscu w statystyce „dużych okazji” (big chances).

Koniec wiary w proces

Takie wyniki oraz statystyki Piasta nie powinny dziwić. Wszystko wskazywało na to, że przemiana zespołu będzie bardzo trudna i nie odbędzie się z dnia na dzień. W takich sytuacjach trenerzy oraz osoby decyzyjne w klubie bardzo często podnoszą temat potrzeby zachowania cierpliwości i odwołują się do procesu, który wymaga czasu. Trudno było spodziewać się, że po niespełna czterech miesiącach Piast Gliwice będzie już gotową wersją nowego zespołu grającego w zupełnie innym stylu niż przez ostatnie lata. Max Molder może więc wrócić do Szwecji i bronić się, że umowa, na którą pisał się z szefami klubu nie została dotrzymana. W końcu podpisał 3-letni kontrakt, więc mógł zakładać, że dostanie sporo czasu i dużo zaufania, aby zaszczepić w zespole nową filozofię, a finalnie Piast Gliwice szybko go pożegnał.

To prawda. W Gliwicach bardzo szybko zwolnili trenera, który docelowo miał pracować co najmniej trzy lata. Decyzja jednak jest o wiele bardziej zrozumiala niż samo zatrudnienie 40-latka, przy którym zarząd klubu najwyraźniej zapomnial, że z Ekstraklasy można spaść. Polska piłka klubowa w ostatnim czasie znacząco się rozwinęła, latem wiele klubów pobijalo swoje rekordy transferowe, a beniaminkowie wchodzący do ligi nie są chłopcami do bicia. Coraz więcej klubów w Polsce działa rozsądnie i z pomysłem, a coraz mniej jest drużyn, które działają po omacku. Historia pokazuje, że przy trzech spadkowiczach na osiemnaście zespołów w tak wyrównanej lidze, jaką jest Ekstraklasa często nawet średnia 1 pkt/mecz nie wystarcza, aby się utrzymać, a przy rozwoju polskiej piłki klubowej coraz trudniej jest ciułać punkty w ESA. Piast zdał sobie z tego sprawę dopiero, gdy w pierwszych dziesięciu ligowych meczach sezonu odniósł jedno zwycięstwo i znalazł się na ostatnim miejscu w tabeli.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    139,140FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ