Mecz z Węgrami z pozoru wydawał się nie mieć dużego znaczenia. Zwycięstwem z Andorą reprezentacja Polski zapewniła sobie miejsce w barażach, PZPN odtrąbił sukces, a przeciwko Madziarom mieliśmy tylko przypieczętować udaną jesień. Paulo Sousa przed tym spotkaniem ogłosił, że Robert Lewandowski i Kamil Glik odpoczną, a Grzegorz Krychowiak w porozumieniu z trenerem wykartkował się w poprzednim starciu. Z osłabionymi, niegrającymi już o nic Węgrami, których przecież dwukrotnie ograła Albania, na Narodowym mieliśmy wygrać najmniejszym nakładem sił. Selekcjoner potraktował to starcie po prostu jako dodatkowy sparing. Przecież już nic w naszej grupie się nie może zmienić. Owszem, w grupie nic się nie zmieniło, ale w kontekście walki o mundial nastąpił zwrot o 180 stopni. Sousa, rozgrywając spotkanie z Węgrami w taki, a nie inny sposób, niestety znacznie utrudnił naszej reprezentacji wyjazd do Kataru.
Dodatkowy sparing
– Robert i Kamil nie będą grali wiecznie, przygotowywaliśmy ich na przyszłość, muszą zdobywać doświadczenie. Celem był awans do baraży, a teraz uznałem, że warto dać szansę kilku innym zawodnikom, by wzięli odpowiedzialność za wynik oraz drużynę – mówił na pomeczowej konferencji Paulo Sousa. Słowa selekcjonera ewidentnie wskazują na to, że potraktował on ten mecz, jak spotkanie towarzyskie. Na boisko wyszedł zespół bez lidera w każdej formacji. Glika w obronie, Krychowiaka w pomocy i Lewandowskiego w ataku. Ponadto na ławce zasiadł Piotr Zieliński, który w ostatnich meczach kadry pokazał, że potrafi wziąć na siebie odpowiedzialność. Z resztą, wchodząc na murawę w drugiej połowie pomocnik Napoli udowodnił, że może być on na boisku jednym z liderów ciągnących grę reprezentacji.
Teraz możemy już tylko stawiać sobie pytania, dlaczego Sousa nie dał odpocząć Lewandowskiemu przeciwko Andorze, z którą wygrać na stojąco jest o wiele łatwiej niż z Węgrami? Dlaczego nie zdjął go już w przerwie przy wyniku 3:1? Albo chociaż po godzinie gry? Jednak, jeżeli Lewy zagrał już cały mecz, to dlaczego nie było go na ławce z Węgrami (ale w roli rezerwowego)? Przecież przy korzystnym wyniku i tak całe spotkanie mógłby odpoczywać. Musiałby wejść jedynie wtedy, jeżeli mecz nie układałby się po naszej myśli. Dokładnie tak jak w poniedziałek.
Paulo Sousa nie przygotował zespołu
Można zrozumieć nastawienie piłkarzy, którzy po wygranej w Andorze mogli być już myślami gdzie indziej. Zadanie wykonane, miejsce w barażach zapewnione. Zostało jeszcze tylko spotkanie z Węgrami, który – tak wydawało się na pierwszy rzut oka – trzeba po prostu rozegrać. Większość piłkarzy – podobnie jak kibiców – przed meczem raczej nie miała świadomości, co spowoduje porażka. Jednak od tego jest selekcjoner. I to on musi utrzymać wszystkich pod prądem aż do końcowego gwizdka ostatniego starcia eliminacji. Jednak Sousa, deklarując w mediach, że da odpocząć dwóm liderom, reszcie zespołu jasno dał do zrozumienia, jaką wagę dla niego ma to spotkanie.
Z resztą widać to było po tym, z jakim nastawieniem nasza reprezentacja wyszła na ten mecz. W naszej grze nie było tego samego zaangażowania, co – przykładowo – przeciwko Anglii czy Hiszpanii. Nie było wewnętrznej motywacji i walki do końca o każdy centymetr boiska. Sousa, swoim nastawieniem zaraził również piłkarzy. Przekonał ich, że z Węgrami, których przecież w pierwszym meczu nie potrafiliśmy pokonać, wygramy na stojąco. W trybie ekonomicznym, jak najmniejszym nakładem sił. Niestety, srogo się na tym przejechaliśmy.
Brak rozstawienia w barażach
Cud, na jaki jeszcze mogliśmy liczyć po poniedziałkowej porażce, w poniedziałek się nie wydarzył. Turcja ograła Czarnogórę, Walia zremisowała z Belgią, a reprezentacja Polski do barażów przystąpi nierozstawiona. Oznacza to, że pierwszy mecz rozegramy na wyjeździe – teoretycznie – nie będąc faworytem. Przykładowo zamiast zagrać u siebie na Narodowym z Macedonią Północną, możemy na pierwszy mecz barażowy pojechać do Włoch czy Portugalii. Różnica jednak spora. Oczywiście, może dopisać nam szczęście i trafimy na Szkocję czy Walię. Jednak będzie to mecz na wyjeździe, co z pewnością będzie miało niemały wpływ na końcowy wynik.
Na Stadionie Narodowym – aż do poniedziałku – reprezentacja Polski była niepokonana od 21 meczów. Ostatni raz przegraliśmy tam 5 marca 2014 roku przeciwko Szkocji (0:1), dokładnie 2812 dni temu. W całej historii o punkty przegraliśmy tylko raz (bo przecież ze Szkotami to był tylko sparing) – z Ukrainą (1:3) w marcu 2013 roku. Co najmniej remisując w poniedziałek mielibyśmy dodatkowo atut własnego boiska. Stadionu, którego magia wielokrotnie pozwalała z naszych piłkarzy wykrzesać dodatkowe pokłady energii, i który wielokrotnie okazywał się być dla nas szczęśliwy. Jak w przypadku pamiętnego zwycięstwa z Niemcami (2:0) za kadencji Adama Nawałki czy ostatniej wygranej z Albanią (4:1). Niewątpliwie w barażach możliwość gry na własnym stadionie zwiększyłaby nasze szanse na zwycięstwo. Niestety, Paulo Sousa odpuszczając całkowicie mecz z Węgrami, pozbawił naszą reprezentację tych kilku dodatkowych procent.
Paulo Sousa zapłaci posadą?
Oczywiście, można bagatelizować to czy ostatecznie jesteśmy rozstawieni w barażach czy nie. O wszystkim i tak zadecyduje losowanie, a szansa wyjazdu na mundial jeszcze definitywnie nam nie przepadła. Przecież, nawet będąc rozstawionym, nie mielibyśmy gwarancji, że na mistrzostwa świata pojedziemy. Być może w marcu wygramy oba spotkania i ostatecznie zakwalifikujemy się do mistrzostw. Tego oczywiście wykluczyć nie można. Jednak w przypadku niepowodzenia Sousa sam na siebie wyda wyrok. Kontrakt Portugalczyka nie zostanie wówczas przedłużony, a on sam raczej nie odejdzie w glorii i chwale.
Można się zastanawiać, czy faktycznie nasza reprezentacja jest w gronie 13 najlepszych w Europie. Na mistrzostwa świata z pewnością nie pojedzie kilka drużyn silniejszych od nas kadrowo. Jednak, tą jedną decyzją – zbagatelizowaniem znaczenia meczu z Węgrami – Sousa zatarł całe dobre wrażenie, które wypracował poprzednimi jesiennymi zgrupowaniami. Całe eliminacje – z wyjątkiem pierwszego meczu – przeszedł suchą stopą. Miejsce w barażach zagwarantował sobie na kolejkę przed końcem. Jednak jeżeli nie awansujemy na mundial, pozostanie nieodparte poczucie, że selekcjoner nie zrobił wszystkiego, aby na te mistrzostwa się dostać. Paulo Sousa sam sobie nawarzył piwa i teraz będzie musiał je wypić. Czyli po prostu wygrać dwa mecze w barażach. Inaczej jego kadencja nie zostanie najlepiej zapamiętana.