Po ostatnich zawirowaniach związanych z sytuacją Paulo Sousy internet wrze. Media wymieniają nazwiska osób, które mogłyby zastąpić siwowłosego Portugalczyka na stanowisku selekcjonera Reprezentacji Polski. Z tej okazji weźmy pod lupę Vladimira Petkovicia – trenera Girondins Bordeaux, który niedawno wyrzucił z Euro Francuzów.
1. Bałkańczyk nie wypadł z obiegu
Nie minęło dużo czasu od kiedy Petković przestał piastować funkcję selekcjonera Reprezentacji Szwajcarii. Nie musimy więc liczyć się z ryzykiem (jak chociażby przy ponownym zatrudnieniu Nawałki), że gość jest oderwany od realiów współczesnego futbolu. Odszedł z tarczą w ręku po bardzo udanym Euro, w którym jego drużyna dotarła do ćwierćfinału. Wygląda na to, że ma dobry warsztat, co pokazał odpowiednio reagując na ostatnim turnieju. Z kadrą o potencjale niewiele wyższym od polskiego potrafił wykręcić przyzwoity wynik. Wygrał z Francją, a z Hiszpanią odpadł dopiero po konkursie rzutów karnych.
Szczerze? Jeśli Cezarym Kulesza chce mieć „czyste papcie” to powinien znaleźć właśnie kogoś pokroju Petkovicia. W razie niepowodzenia wybronił by się z każdego ataku. Mógłby użyć silnych argumentów, że przecież zatrudnił zagranicznego trenera a zarazem ex-piłkarza z doświadczeniem selekcjonerskim i znanym nazwiskiem. Znającego ligę włoską (2 lata na ławce Lazio okraszone Copa Italia) i posiadającego charyzmę (Petković na początku przygody z kadrą Konfederatów nie cieszył się dużym zaufaniem społecznym, ale stopniowo zdobywał zaufanie).
2. Do tej pory spełnił wszystkie cele jakie postawiono mu w reprezentacyjnym futbolu
Petković objął drużynę Helvetów po Mundialu w 2014. Pojechał z nią na wszystkie wielkie imprezy: Euro 2016, mistrzostwa świata w 2018 i Euro 2020. Za każdym razem wychodził z grupy, a w fazie pucharowej przegrał tylko jedno spotkanie w regulaminowym czasie gry. Na wielkich turniejach jego podopieczni potrafili zremisować z Brazylią i Francją, przy czym Trójkolorowych jako ówczesnych mistrzów zdołali odprawić z kwitkiem w 1/8 finału ostatniego europejskiego czempionatu.
Nikt nie jest idealny. Wszyscy mają jakieś wady, ale ostatecznie każdego pracownika rozlicza się z efektów wykonywanej przez niego pracy. Petković spełnił wszystkie cele jakie przed nim postawiono. Bez gwiazd światowego formatu stworzył solidną drużynę. Skrojoną na miarę możliwości, która raczej należała do europejskiej „wyższej klasy średniej”, niźli futbolowej arystokracji. Ekipa Petkovicia potrafiła sprawić niespodziankę, a przynajmniej postawić się najlepszym. Szwajcarzy swą grą nie porywali tłumów, ale wystarczy, że zadowalali własnych kibiców.
Czyż nie tego samego wymagamy od Lewandowskiego i spółki? Od naszych reprezentantów oczekujemy punktowania ze słabszymi i nawiązania równej walki z lepszymi. Waleczności i odwagi, lecz bez szaleństw, które fundował nam Sousa. Po prostu bądźmy realistami – nasza kadra nie jest na tak wysokim poziomie, by w starciach z Anglikami czy Niemcami prowadzić grę i dyktować warunki rywalom. Nie ma co porywać się jak dzikus z motyką na palące słońce, a raczej czerpać ciepło i następnie wykorzystać jego potencjał.
3. Petković to eliminacyjny spec, do tego niedawno wygrał baraże
Na Euro 2016 Szwajcaria dostała się bezpośrednio, zajmując w eliminacjach miejsce tuż za Anglikami. Jednak o przepustkę na mundial w Rosji reprezentanci alpejskiego kraju musieli walczyć w barażach, bowiem tylko wygranie grupy eliminacyjnej dawało awans. Portugalczycy zagwarantowali sobie 1. miejsce lepszym bilansem bramkowym. Warto jednak dodać, że Szwajcarzy zdobyli aż 27 punktów (dla porównania Polacy w wygranej przez siebie grupie zdobyli 25 oczek). Wówczas przyszło im się mierzyć w zaciętym dwumeczu barażowym z Irlandią Północną, z którego wyszli obronną ręką.
A Euro 2020? Gładki awans z 1. miejsca, w grupie z Danią i Irlandią. Jakby tego było mało, miejsce w „Final Four” inauguracyjnej edycji Ligi Narodów, z występami w której nasza kadra ma ogromny problem. A Szwajcarzy pod wodzą bośniackiego szkoleniowca otarli się o brąz, który przegrali z Anglikami – jak to mają już w zwyczaju – po rzutach karnych…
4. Otwartość na nowe twarze i łatwość komunikacji
Petković zna 8 języków, w tym niemiecki, włoski, francuski i angielski. Dzięki temu dokładnie mógłby przekazać wszystkie wskazówki każdemu z naszych piłkarzy. Posiada 3 obywatelstwa: bośniackie, chorwackie i serbskie, a przez wojnę w Jugosławii został imigrantem. Potrafi dowodzić trudną szatnią, w końcu w Szwajcarii miał doczynienia z kulturowym mirażem piłkarzy o najróżniejszych korzeniach. Udało mu się stworzyć zgrany kolektyw, choć z taką mieszanką wcale nie było to oczywiste. Można wysnuć hipotezę, że trener Petković zapewne nie miałby oporów, by sięgać po takich piłkarzy jak Sonny Kittel czy Timmothee Kolodziejczak, których domagają się w kadrze niektórzy kibice biało-czerwonych. Znany jest również z tego, że w największym stopniu skupia się na grze obronnej, z którą to ostatnio mamy największe problemy.
Czasu do baraży jest mało, ale akurat ten trener mógłby bazować na dotychczasowej pracy Sousy, gdyż nie od święta zdarza mu się stawiać na grę z trójką obrońców. Choć jeśli ufać branżowym portalom najczęściej sięga po formację 4-2-3-1, która była wiodąca za czasów Nawałki i wydaje się, że w przypadku naszej kadry mogłaby być dalej rozwijana. Czasu na eksperymenty nie ma, dlatego dla naszych kadrowiczów futbol preferowany przez „Big Vlada” może okazać się zbawienny.
W ogóle u Bośniaka widać kilka innych podobieństw do byłego selekcjonera z Krakowa. On także większy nacisk kładzie na grę w destrukcji niż w ataku. Podobnie jak Nawałka stopniowo budował swoją markę i cały czas żył pracą w reprezentacji aż w końcu stał się jej nieoczywistym bohaterem. Obu panów łączy także to, że po momencie największej chwały spotkali się z zimnym prysznicem w klubach, które zatrudniły ich po odejściu z posady selekcjonera. Były reprezentant Polski miał nieudany epizod w Lechu Poznań, natomiast Petković popełnił duży błąd wiążąc się z Girondins de Bordeaux.
5. Bośniak ma coś do udowodnienia
Po udanym Euro trener z Sarajewa z pewnością mógł przebierać w ofertach. Wybrał chyba nienajlepiej, a związanie się umową z Bordeaux można nazwać pocałunkiem śmierci. Miały być dobre pieniądze i obiecujący nowy projekt, ale póki co wszystko idzie jak po grudzie. Obecnie Bordeaux jest cieniem klubu sprzed lat. Od kilku sezonów drużyna przechodzi przez liczne turbulencje organizacyjne, co przekłada się na wyniki w Ligue 1. Francuski klub miał już amerykańskich właścicieli i managera, który odszedł przez aferę finansową z nazwiskami kilku piłkarskich agentów w tle. I jeśli łączycie ten wątek z osobą Paulo Sousy to zgadza się – macie rację, bo to właśnie o nim mowa.
W każdym razie wracając do ekipy znad Żyrondy – organizacyjnie bliżej jej do standardów naszej rodzimej Ekstraklasy niż europejskiej rzeczywistości znanej z najmocniejszych lig. Piłkarze Żyrondystów nie bardzo palą się do współpracy i od początku nie chcieli stosować się do zaleceń trenera, o czym ten wspominał podczas jednej z konferencji. Klub nie bardzo chciał też przystawać na propozycje transferów wysuwane przez 58-latka. Nie wykluczone więc, że z powodu dość kiepskich wyników kontrakt z Panem Vladimirem może zostać rozwiązany. A jeśli nie to spora szansa na rozstanie za porozumieniem stron, bowiem teoretycznie Bośniak do czerwca 2024 znajduje się pod kontraktem. Gdyby PZPN był mocno zdeterminowany to mógłby powalczyć i wynegocjować korzystne warunki rozwiązania umowy.
Czy to wypali?
Pytania zatem są dwa. Czy stać nas na wyciągnięcie Petkovicia z Ligue 1 i czy jest obustronne zainteresowanie taką współpracą? Wiadomo, że pierwszy krok musi wykonać ktoś z naszej piłkarskiej centrali. Nie wiadomo czy Vladimir Petkovic chce wrócić do roli selekcjonera, ale warto wierzyć, że są na to szanse. W końcu ma coś do udowodnienia. A jeśli marzy mu się angaż w jakimś topowym klubie to nasza kadra może być dla niego dobrą opcją do przypomnienia o swojej osobie. Jeśli chodzi o finanse to wydaje się, że jego gaża wcale nie musiałaby być wiele wyższa od tej, którą inkasował Sousa. W zamian mielibyśmy człowieka rzetelnego, który nie boi się krytyki, a w trudnych momentach (jak po porażce na Euro z Walią) potrafi nawet wystosować orędzie do kibiców. Co by nie mówić zawsze lepsze to niż fałszywe uśmiechy i obłudne historyjki o papieżu…