Do spotkania podeszły dwie drużyny ze sporymi brakami kadrowymi. Brentford na to spotkanie miało aż ośmiu wykluczonych z gry zawodników, zaś United o dwóch mniej. W drużynie z Manchesteru zameldował się za to nareszcie Lisandro Martinez, który zasiadł na ławce, a także Mason Mount, który dostał już kwadrans gry przeciwko Liverpoolowi. I o ile przyjezdni po derbowym zwycięstwie z The Reds mogli być w bardzo pozytywnych nastrojach, tak gospodarze w ostatnich sześciu spotkaniach zdobyli zaledwie jeden punkt.
Oblężenie bramki United
Mecz rozpoczął się bardzo nudno po obu stronach. Czerwone Diabły starały się kontrolować posiadanie piłki, ale wiele z tego nie wynikło. W 17. minucie Victor Lindelof kapitalnym wślizgiem odciął Ivana Toneya od podania. Gdyby nie Szwed to kto wie, czy nie widzielibyśmy pierwszego gola w tym spotkaniu. Kilka minut później jego kolega z defensywy, Raphael Varane, zaliczył bardzo nieudane wyjście do pressingu. Przez to Toney dostał piłkę na dogodną pozycję, ale źle przymierzył trafiając w słupek. Chwilę później „pszczółki” miałyby kolejną świetną okazję, ale kapitalną interwencją popisał się Diogo Dalot.
To niesamowite jak z kolejnymi minutami gospodarze marnowali niesamowicie korzystne sytuacje. United aż się prosiło o stratę kilku bramek, a tu w 37. minucie Yoane Wissa nie trafia czysto w piłkę z woleja. Mimo, iż to ekipa z Manchesteru częściej posiadała piłkę, to w pierwszej połowie nic z nią nie zrobiła. Po pierwszej połowie miałem takie „déjà vu”, jakbym oglądał reprezentację Polski za jej najbardziej koszmarnych czasów, które przecież nie tak dawno miały miejsce. Pierwszą poważną sytuację przed doliczonym czasem gry stworzył swoim zejściem do środka Marcus Rashford. Piłka leciała groźnie, ale na tyle wolno, że bramkarz miał czas na reakcję.
Brentford powinno pluć sobie w brodę, że nie wygrało tego spotkania
Po przerwie Czerwone Diabły wyszły natchnione. Już nie tylko kontrolowały posiadanie piłki, ale wreszcie ruszyły do atakowania bramki swoich rywali. Nieoczekiwanie to jednak ich rywale stworzyli sobie stuprocentową sytuację. Niepilnowany Yarmolyuk oddał strzał na bramkę, ale fantastycznym refleksem popisał się Andre Onana. Kameruńczyk poradził sobie również z dobitką rywali, pokazując się z najlepszej możliwej strony. Ogółem ostatnio dość mało się mówi o znacznej poprawie w jego interwencjach.
Gdy spotkanie się uspokoiło najpierw w 71. minucie blisko zdobycia bramki był Antony. Brazylijczyk jednak trochę za słabo wkręcił piłkę do siatki. A chwilę później padł gol dla Brentfordu. Toney jednak był na spalonym, przez co wynik spotkania utrzymywał się cały czas ten sam – 0:0.
Gdy już zdawało się, że spotkanie idealnie przygotowało kibiców do snu jako dobranocka, wydarzyła się rzecz niespotykana! Mason Mount strzelił swoją pierwszą bramkę w diabelskich barwach. W doliczonym czasie gry! A co się dzieje chwilę później? Gospodarze wyrównują po tym jak sami zawodnicy United położyli się spać. I to dosłownie, ponieważ obrońcy Erika ten Haga leżeli na boisku i tylko bezradnie spoglądali na Ajera, który umieszczał piłkę w siatce.