Derby Północnego Londynu to zawsze emocjonujące starcia, a smaczku dodawała w tym wypadku sytuacja w tabeli. Arsenal wciąż myśli o mistrzostwie Anglii. Jest to jak najbardziej realna opcja, bo po ostatnich wpadkach Liverpoolu jedynym rywalem pozostał Manchester City. Spurs także nie grają o pietruszkę, ponieważ mają jeszcze szanse na miejsce w topowej czwórce, która daje możliwość gry w Lidze Mistrzów. W tym sezonie na Emirates Stadium padł remis 2:2, ale w pojedynku na Tottenham Hotspur Stadium podział punktów nie zadowalał żadnej z drużyn. Przed tygodniem Arsenal bez problemu rozbił Chelsea, a teraz ograł Tottenham. Jednoznacznie widać, że w Londynie rządzi ekipa Mikela Artety. Sam szkoleniowiec odniósł setne zwycięstwo w Premier League jako trener Kanonierów, dokonując tego najszybciej w historii.
Londyn zaczął się czerwienić
Mecz zaczął się żywo, a po lekko ponad kwadransie Arsenal dwa razy trafił do siatki Guglielmo Vicario. Pierwsza Kaia Havertza nie została uznana ze względu na pozycję spaloną Niemca. Chwilę później jednak goście już prowadzili, po tym jak do własnej bramki piłkę skierował Pierre-Emile Højbjerg. Pechowa interwencja Duńczyka, przy której pomógł mu Takehiro Tomiyasu utrudniając mu grę w obronie na tyle, na ile to było zgodne z przepisami.
Stałe fragmenty zapowiadały się na klucz do emocji, bo Tottenham też mógł zdobyć bramkę po tym stałym fragmencie. Strzał Cristiana Romero minął bramkę dość nieznacznie, lecz podczas walki o pozycję prawdopodobnie faulował kryjącego go Martina Ødegaarda. Następnie znowu po dośrodkowaniu ze stojącej piłki stoper Spurs trafił w słupek. Wyglądało to tak, jakby gospodarze byli bardzo rozjuszeni straconą bramką. Udało się im nawet trafić do siatki rywali, ale strzelający gola Micky Van de Ven był na nieznacznym spalonym. Czas od straconej bramki to naprawdę udany okres dla Spurs. No i dla kibiców, którzy z pewnością nie mogli narzekać na nudę.
Więcej powodów do radości mieli jednak fani Kanonierów. Nie dość, że udało się ich ulubieńcom obronić dostępu do własnej bramki, technologia VAR pomogła anulować bramkę przeciwników, a następnie Bukayo Saka świetnie wykończył kontratak i pokonał włoskiego bramkarza. Klasyczny Tottenham. Zaliczyli zryw ofensywni i byli naprawdę blisko zdobycia bramki. A finalnie dają się zaskoczyć z kontry, przez co tracą bramkę.
Kłopoty Tottenhamu się piętrzyły. Z boiska z urazem zszedł Timo Werner, za niego Ange Postecoglou wpuścił Brennana Johnsona. A w 38. minucie gola na 3:0 strzelił Kai Havertz. Po wrzutce od Declana Rice’a. Z rzutu rożnego. Kto by się spodziewał. Naprawdę, krycie piłkarzy Spurs przy stałych fragmentach wołało o pomstę do nieba. I nie pomijajmy tutaj samego strzelca, który ostatnio zdecydowanie jest na fali.
Błędy indywidualne Kanonierów
Piętnaście minut przerwy nie zadziałało odmiennie na wydarzenia na boisku. Coż powiedzieć więcej, że gdyby nie Vicario, to Saka mógłby mieć dublet. Włoch fenomenalnie zachował się przy uderzeniu z woleja skrzydłowego Arsenalu. Choć tutaj Anglik mógł uderzyć w inną część bramki niż jej środek. Mimo wszystko, warto docenić refleks bramkarza. Ekipa Kanonierów wydawała się mieć całkowitą kontrolę nad meczem, ale pomóc Tottenhamowi postanowił David Raya. Hiszpan w niewytłumaczalny sposób postanowił podać piłkę, a ta trafiła do Romero. Co stoper robił w tej części boiska? Nie wiadomo. Ale to właśnie on zdobył bramkę dla swojej drużyny.
Po tej bramce Arsenal stracił trochę kontroli nad meczem. Nie widać było jednak żadnej presji. Kanonierzy dalej grali spokojnie, nie podpalali się i grali solidnie w obronie. Wizualnie dalej byli drużyną lepszą. Minuty mijały, a szansa na odwrócenie wyniku przez Tottenham malała. Przynajmniej jeśli chodzi o poczynania zawodników gospodarzy. W innym wypadku z ratunkiem przychodzi któryś z przeciwników. Tym razem Declan Rice kopnął w polu karnym Bena Daviesa i Koguty otrzymały rzut karny. Z jedenastu metrów uderzył Heung-Min Son i zdobył bramkę kontaktową. Czasu zostało niewiele, ale kibice dodawali sił swoim ulubieńcom. Na boisko za Ødegaarda wszedł Jakub Kiwior, aby pomóc w zabezpieczeniu zwycięstwa. Z Polakiem na placu gry Arsenal bramki już nie stracił, w konsekwencji czego Derby Północnego Londynu padły łupem The Gunners.