Fernando Santos został zwolniony i większość kibiców zakrzyknęła zapewne głośne hurra. W końcu największy problem reprezentacji Polski odszedł do przeszłości i biało-czerwoni w końcu będą mogli pokazać swój pełen potencjał. No tylko, że… nie. Problemy naszej kadry są ugruntowane dużo głębiej niż w obsadzie selekcjonera. Oczywiście Santos popełnił wiele błędów i podjął jeszcze więcej niezrozumiałych decyzji. Ale 68-latek również był ofiarą realiów, w których się znalazł. Albo raczej realiów, w których odnalazłby się mało kto.
Reprezentacja polem minowym
Będąc w otoczeniu PZPN-u bądź reprezentacji wcale nie trzeba specjalnie nabroić, żeby wpakować się na minę. Toksyczna atmosfera, ogromna presja, kolejne kompromitacje i problemy wykraczające poza wysłanie powołań czy wybór pierwszej jedenastki. Ciągnąca się afera premiowa i jej pokłosie, dziura pokoleniowa. Jakby tego nie było mało, to mamy też problem z mentalnością piłkarzy, którzy często wybierają ucieczkę od ryzyka, bezpieczne rozwiązania, byle tylko nie wziąć na siebie większej odpowiedzialności i niczego nie zepsuć. Rzecz jasna od każdej reguły są wyjątki, takie jak Piotr Zieliński. Jednak takie jednostki jak 29-latek sprawiają, że wady całego systemu widać jeszcze wyraźniej.
Nie przez przypadek od 2018 roku zmienialiśmy selekcjonerów już pięciokrotnie. Równać się z nami może tylko Hiszpania, której nie byłoby tak wysoko gdyby nie wymuszona przerwa Luisa Enrique. Wniosek z tej statystyki wyjąć nietrudno. Naszą reprezentacją rządzi chaos, co nie pozwala nie tylko na zbudowanie przez któregoś ze szkoleniowców swojej wizji, ale i uporanie się z trapiącymi nas innymi problemami. Pracując pod takim ciśnieniem kosztem odstawienia starej gwardii na boczny tor czy wprowadzania własnej wizji trzeba gonić wynik. W takich realiach powstało istne pobojowisko. Jednak inaczej być nie mogło.
W takiej sytuacji wszechobecny chaos sprzyja bajkopisarstwu, mitologizacji i tęsknoty do tego, czym nie tak dawno gardziliśmy. Dajmy na to debatę o stylu i wynikach. Z tym pierwszym kojarzy się Paulo Sousę, z drugim Czesława Michniewicza. Tylko że… lepszą średnią punktów na mecz miał Portugalczyk (1,53 do 1,38). Różnicę między oboma panami w świadomości kibiców stworzyły jednak kluczowe spotkania — kadra Michniewicza pokonała Szwecję i Arabię Saudyjską. Z kolei Sousa odniósł porażki ze Słowacją i Szwecją na Euro, więc w pamięci zapisał się rzucając wyzwanie Hiszpanom czy Anglikom.
Przepis na problemy kadry
Przepis na poważne problem ułożył się sam. Chaos, brak charakteru, wzdychanie do „starych dobrych czasów”, a jako wisienka na tym torcie — budowanie syndromu oblężonej twierdzy.
Mając takie fundamenty, pozostaje jedno. Burzenie i jeden wielki plac budowy. Odrzucenie piłkarzy, na których nie można opierać przyszłości reprezentacji i odważne postawienie na nowe nazwiska. Tylko, czy coś takiego w ogóle może się wydarzyć. Czemu teraz ma być inaczej? Może znów zabraknie cierpliwości, zaufania, pojawi się presja wyniku i architekt kadry, kimkolwiek by nie był, albo pożegna się z pracą, albo ze swoją koncepcją. Inny scenariusz w realiach dzisiejszego PZPN-u to bajkopisarstwo. A szkoda, bo by zbudować imponujące dzieło, po drodze trzeba przejść przez etapy, na których owy twór nie będzie wyglądał zbyt zacnie. Żadna budowla nie będzie dobrze się trzymać, jeśli pracę nad nią zacznie się od wykończeń i przyklepania elementów, które najbardziej odstają od całości. Niestety wydaje mi się, że właśnie tym kieruje się obecnie PZPN i Cezary Kulesza. Na takim placu budowy, żaden następca Santosa nie wytrzyma próby czasu. Pozostaje liczenie na zmianę realiów lub kierownictwa. Najlepiej obu.
Santos popełnił błędy. Jego następca będzie musiał wyciągnąć z nich wnioski
Brak konsekwencji. Brak debiutantów. Santos nie zaznaczył żadnego wyraźnego stempla na reprezentacji. Nie było ani stylu, ani wyników, ani nowych postaci, które odkryłby Portugalczyk. Najpierw były już selekcjoner nie powołał Krychowiaka i Grosickiego, by później mimo słabej formy w klubach, uczynić ich ważnymi postaciami w decydujących meczach. Do tego dziwne decyzje odnośnie odsyłania powołanych piłkarzy na trybuny. Santos się zagubił, a z nim zagubiła się cała reszta.
Nowy selekcjoner, kimkolwiek by nie był, dostał do ręki instrukcję, czego unikać na nowym stanowisku. Na dodatek presja na wyniki i bezpośredni awans będzie dużo mniejsza niż za jego poprzednika. Mamy zagwarantowane miejsce w barażach, w których prawdopodobnie unikniemy gigantów pokroju reprezentacji Włoch. Nic tylko zająć się sprzątaniem bałaganu gromadzonego w ostatnich latach i wprowadzać swoją wizję. A wtedy, kto wie? Może uda się awansować na Euro pokonując w finale barażów taką piłkarską potęgę jak Walia czy Szwecja…
Podobał Ci się ten artykuł? Możesz obejrzeć również nagranie, w którym wypowiadam się o reprezentacji. Link pod spodem.