Steve Cooper od początku nie miał łatwo w Leicester. Po pierwsze jego poprzednim klubem było Nottingham Forest, lokalny rywal Lisów. Po drugie obejmował zespół po Enzo Maresce, który objął zespół rok wcześniej po spadku, od razu w pierwszym sezonie wygrał Championship i awansował do najwyższej dywizji. Ponadto zrobił to grając ofensywny i atrakcyjny futbol. Właścicielom Chelsea tak się spodobała jego filozofia, że postanowili wyciągnąć go z King Power Stadium. Steve Cooper wchodził więc w duże buty. Nie dość, że poprzednik wysoko postawił mu poprzeczkę, to jeszcze Walijczyk musiał poprowadzić zespół ligę wyżej, co często wiąże się ze zmianą sposobu gry i dostosowaniem się do rywala.
Leicester zmieniło filozofię
Zatrudnienie Steve’a Coopera w miejsce Enzo Mareski wiązało się też ze sporą zmianą dla piłkarzy. Obecny trener Chelsea przed objęciem Leicester był asystentem Pepa Guardioli w Manchesterze City. Podobnie jak trener The Cittizens Włoch jest wyznawcą filozofii opartej na posiadaniu piłki oraz wysokim pressingu. I taki sposób gry wprowadził też do Leicester. Lisy w poprzednim sezonie Championship były na drugim miejscu – po Southampton – w statystyce posiadania piłki, liczbie wymienionych podań oraz ich celności.
Steve Cooper jest z kolei zupełnie innym trenerem. Jego Nottingham Forest w Premier League bazowało głównie na dobrej organizacji gry w defensywie i kontratakach. Walijczyk w pierwszej kolejności skupiał się na tym, żeby zabezpieczyć własną bramkę, a dopiero potem myślał o tym, jak ją strzelić. W sezonie, w którym Forest awansowało do najwyższej klasy rozgrywkowej pod wodzą Coopera miało średnie posiadanie piłki nieco powyżej 50%. Podobnie w liczbie wymienionych podań oraz ich celności plasowało się w środku stawki (odpowiednio 13. i 10. miejsce). Z jednej strony sposób gry Coopera mógł zdecydowanie lepiej pasować do Premier League, gdzie indywidualnymi umiejętnościami Leicester odstaje od większości zespołów. Z drugiej nauczenie drużyny nastawionej na dominację i posiadanie piłki bardziej bezpośredniej gry też nie jest proste.
Wyniki bronią Coopera
Zwalnianie trenera beniaminka, który po 12 kolejkach ma 10 punktów na koncie i jest nad strefą spadkową nie jest oczywiste. Patrząc jedynie przez pryzmat wyników Steve Cooper raczej nigdy nie zostałby zwolniony. Lisy nie przegrały sześciu z 12 meczów. Co więcej, porażki ponosili głównie z drużynami będącymi obecnie w górnej połowie tabeli – Fulham, Aston Villą, Arsenalem, Nottingham i Chelsea. Wyjątkiem jest tutaj przegrana z Manchesterem United, który jednak ma znacznie wyższe aspiracje niż Lisy. Właściciele Leicester doszli jednak do wniosku, że postawa zespołu nie rokuje najlepiej na przyszłość.
Według modelu xG (goli oczekiwanych) Leicester – na bazie danych z Understat – jest najgorsze w całej lidze. Co prawda, zdobyli tylko jeden punkt więcej niż „powinni”, jednak dawałoby im to ostatnie miejsce w tabeli. Obecną pozycję zawdzięczają głównie temu, że większość zespołów ze strefy spadkowej zbiera mniej punktów niż wynikałoby to z ich gry. Lisy są drugim najgorszym zespołem w statystyce goli oczekiwanych zarówno zdobytych, jak i straconych. Co więcej, oba zwycięstwa, które Leicester odniosło w Premier League nie były przekonujące. Przeciwko Bournemouth (1:0) stworzyli znacznie mniej sytuacji (0,91 – 1,95 xG) i mieli sporo szczęścia, że zachowali czyste konto. Z kolei starcie z Southampton (3:2) odwrócili dopiero w drugiej połowie po zmianach, kiedy ostatnie 25 minut grali w przewadze. Ponadto decydującą bramkę zdobyli dopiero w 98. minucie.
Defensywne nastawienie
Steve Cooper może się bronić, że został niesłusznie zwolniony. Jego zespół nie jest w strefie spadkowej, dodatkowo pracę stracił po meczu przegranym 1:2 z Chelsea, która zajmuje obecnie trzecie miejsce w tabeli. Niemniej jednak, sam wynik nie mówi całej prawdy o tym spotkaniu. Leicester bramkę kontaktową strzeliło dopiero w 95. minucie, kiedy Chelsea wrzuciła zdecydowanie niższe obroty. Przez większą część meczu Lisy stanowiły tło dla The Blues i porażka mogła być zdecydowanie wyższa. Sugeruje to też współczynnik xG (0,97 – 2,82 na korzyść Chelsea), choć i tak po stronie Leicester jest on zawyżony ze względu na rzut karny podyktowany w momencie, gdy mecz był już rozstrzygnięty.
Leicester do tego spotkania podeszło z bardzo defensywnym nastawieniem. Było to niejako potwierdzenie tego, jak Steve Cooper chciał grać przeciwko mocniejszym rywalom. Niemniej jednak, nie zmienił tego nawet szybko stracony gol w 14. minucie. Będąc zmuszonym gonić wynik Leicester rzadko stosowało wysoki pressing, przez co piłkarze Chelsea mieli bardzo dużo swobody i mogli spokojnie rozgrywać akcje. Pierwszy strzał Lisy oddały dopiero Dopiero w drugiej połowie Lisy podeszły wyżej, jednak ich pressing nie był dobrze zorganizowany. Ekipa Coopera zostawiało mnóstwo wolnych przestrzeni pomiędzy formacjami, z czego Chelsea z łatwością korzystała.
Zresztą podobnie wyglądały inne mecze z czołówką. Przeciwko Arsenalowi (2:4) Leicester do 94. minuty utrzymywało remis, jednak była to głównie zasługa świetnej postawy Madsa Hermansena, nieskuteczności Kanonierów i szczęścia pod bramką rywala. Wskaźnik xG zespołu Artety wyniósł wówczas ponad sześć, co jest najwyższym wynikiem w tym sezonie. Przez większość tego spotkania Leicester broniło się bardzo głęboko, a po odbiorze nie było w stanie dłużej utrzymać się przy piłce. Równie niewiele sytuacji Lisy stworzyły choćby w meczu z Manchesterem United (0:3), kiedy już od 17. minuty musiały gonić wynik.
Niewykorzystany potencjał w ofensywie Leicester
Steve Cooper – podobnie jak w przypadku Nottingham – nie potrafił wykorzystać ofensywnego potencjału zespołu. Walijczyk w podstawowej jedenastce często stawiał na trzech środkowych pomocników o defensywnej charakterystyce. W wyniku tego na „10” często grał Wilfried Ndidi. I choć Nigeryjczyk miał momenty, kiedy pokazywał, że może być on użyteczny pod bramką rywala (4 asysty w całym sezonie), to jednak nie czuł się tam komfortowo. W efekcie Cooper swojego najlepszego rozgrywającego Facundo Buonanotte (3 gole i 2 ostatnie podania) sadzał na ławce lub przesuwał na skrzydło, gdzie traci on swoje największe atuty. 44-latek nie potrafił też wykorzystać potencjału Stephy’ego Mavididiego czy Abdula Fatawu, którzy błyszczeli w poprzednim sezonie.
Zwolnienie Steve’a Coopera na tak wczesnym etapie sezonu jest przyznaniem się przez właścicieli do błędu. Do tego, że przed sezonem niepotrzebnie odeszli od przyjętej wcześniej filozofii ofensywnej i odważnej gry. Nowy trener chciał, aby zespół był bardziej pragmatycznie, jednak w efekcie hamował on potencjał ofensywny, jednocześnie nie potrafiąc poukładać gry w defensywie. I choć sposób gry Walijczyka mógł lepiej pasować do nowej ligi, tak nie odpowiadał on zarówno kibicom, jak i zawodnikom. Być może Steve Cooper w dłuższej perspektywie obroniłby się wynikami i zapewnił Leicester utrzymanie. Mimo to, od początku związek ten wydawał się nie mieć przyszłości.