Na pojedynek między tymi dwoma zespołami w tym sezonie kibice angielskiej piłki czekali chyba najbardziej. Ostatni mecz Man City z Arsenalem odbył się ponad rok temu. Z dużej chmury spadł jednak mały deszcz. Nie było wielu emocji, nie było też debiutu Jakuba Kiwiora, który po raz pierwszy znalazł się w kadrze meczowej Kanonierów. Manchester City strzelił jedynego gola tego wieczoru.
Przed meczem oczekiwania co do jakości tego widowiska stonował… Mikel Arteta
Szkoleniowiec Arsenalu nie wystawił najsilniejszego składu dając szansę kilku rezerwowym. Chęć oszczędzania kluczowych graczy? Może tak, aczkolwiek Kanonierzy ostatni mecz zagrali w niedzielę, a jako, że w minionym i nadchodzącym tygodniu odbywają się półfinałowe mecze Carabao Cup to Arsenal obecnie nie ma napiętego terminarza. Być może Arteta nie chciał odsłaniać wszystkich kart przed spotkaniem w lidze, które odbędzie się 15 lutego.
Na boisku zaczęło się od szachów. Spotkało się dwóch wybitnych graczy, którzy nie chcieli przesadnie ryzykować, ale jednocześnie próbowali zmusić rywali do błędów. Obie drużyny podchodziły wysoko, jednak piłkarze nie doskakiwali agresywnie, a starali się odcinać linie podań i czekali na pomyłkę. Manchester City słaby punkt wypatrzył sobie w Robie Holdingu, pod którego ustawiał się Erling Haaland, a Stefan Ortega posyłał dalekie podania w stronę Norwega. Stoper Kanonierów grał bardzo blisko rywala, zbyt agresywnie i przez brak zwrotności często musiał uciekać się do nieczystych zagrań. Holding może mówić o sporym szczęściu, że żółtą kartkę dostał dopiero w 42. minucie, ponieważ wcześniej dwukrotnie mógł zostać napomniany. Widział to też Arteta, który w przerwie wprowadził za niego Williama Salibę.
W drugiej połowie szala zaczęła przechylać się na korzyść Man City.
Oprócz Holdinga Arteta zdjął także Parteya i to mógł być czynnik, przez który gra układała im się trochę gorzej. Zespół Guardioli nadal nie miał jednak wielu sytuacji aż w końcu schemat przełamał wprowadzony na boisko Julian Alvarez. Argentyńczyk huknął z dystansu w słupek, piłka odbiła się do Grealisha, który ściągnął na siebie uwagę dwóch obrońców, zagrał w pole karne do Ake, a Holender mierzonym strzałem pokonał Matta Turnera. Man City dobrze zarządzali wynikiem po objęciu prowadzenia. Potrafili utrzymać się przy piłce, a bez niej – bardzo rzadko dopuszczali Arsenal do swojego pola karnego.
Arsenal też nie sprawiał wrażenia, jakby za wszelką cenę chciał wygrać ten mecz. Potwierdzają to też zmiany Mikela Artety. Wprawdzie wpuścił na boisko Martinelliego i Zinchenkę, ale już Odegaard wszedł za Sakę, a na prawe skrzydło powędrował nieefektywny dziś Fabio Vieira. Trudno nie odnieść wrażenia, że Kanonierzy nie pokazali dziś swoich maksymalnych możliwości. A mimo to – grając w połowie drugim garniturem – przez długi czas potrafili walczyć jak równy z równym z Man City.
***
Kibiców Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej