Powiedzieć, że to niespodzianka, to jak nic nie powiedzieć. Chociaż Brecel od najmłodszych lat miał przyklejoną łatkę ogromnego talentu, 11 lat temu został najmłodszym w historii zawodnikiem, który zakwalifikował się do MŚ, i miał w dorobku trzy wygrane profesjonalne turnieje, to jednak chyba nikt nie przypuszczał, że w tym roku zostanie mistrzem świata.
Selby kontra Brecel. Skład finału to było zderzenie wody i ognia
Z jednej strony Mark Selby – czterokrotny mistrz świata i jeden z najbardziej utytułowanych zawodników w historii; gracz znany zarówno ze swojego charakterystycznego powolnego, zachowawczego stylu gry oraz ponadprzeciętnej inteligencji taktycznej, jak i wyjątkowo rygorystycznego reżimu treningowego. Jego przeciwnik, Luca Brecel, do tego roku jeszcze nie wygrał ani jednego meczu na mistrzostwach świata, i choć we wbijaniu mało kto może mu dorównać, to jednak zdarza mu się tracić cierpliwość, a w wywiadach twierdził, że przed mistrzostwami trenował przez „jakieś 15 minut”, a w swoje zwycięstwo zaczął wierzyć dopiero po awansie do do półfinału.
Ich drogi do decydującego meczu też były diametralnie różne – Selby swoje mecze wygrywał, mając je niemal od początku do końca pod kontrolą, natomiast Brecel w pierwszej rundzie wygrał zaledwie jednym frejmem, a w ćwierć- i półfinale odrabiał wysokie straty – najpierw z 6:10 do 13:10 przeciwko Ronniemu O’Sullivanowi, by rundę dalej dokonać najbardziej spektakularnego powrotu w historii MŚ, wychodząc z 5:14 na 17:15 przeciwko rewelacyjnemu Si Jiahuiowi.
Pierwszy dzień, czyli prowadzenie Brecela, ale to Selby skradł show
Mecz zaczął się od fuksem wbitej czerwonej przez Brecela, z czego Belg skorzystał, wygrywając frejma jednym podejściem. Dość niespodziewanie wygrał też jednak dwa kolejne, a ostatecznie pierwszą sesję zakończył prowadzeniem 6-2. W grze Belga było widać niesamowity luz, natomiast podkrążone oczy Selby’ego wyraźnie świadczyły o tym, że zakończony około pierwszej w nocy czasu lokalnego półfinał odbił się na jego dyspozycji.
Kiedy panowie wrócili do gry wieczorem, Selby wyglądał na dużo bardziej wypoczętego i wreszcie pokazał, na co go stać. Rozpoczął od brejka w wysokości 134 i chociaż następnymi sześcioma partiami zawodnicy podzielili się po równo, to jednak Anglikowi udało się nieco wyhamować rywala. Najlepsze jednak miało dopiero nadejść. W szesnastym frejmie Brecel spudłował czerwoną, zostawiając ją pod kieszenią. Selby zaczął wbijać. Czerwona. Czarna. Czerwona. Czarna. I tak łącznie pełne 15 razy. Do tego wszystkie kolorowe po kolei. 147 punktów w jednym podejściu. Mark Selby, ten powolny, defensywny, wymęczający rywala Mark Selby, został pierwszym zawodnikiem w historii, który wbił MAKSYMALNEGO BREJKA w finale mistrzostw świata. Czapki z głów. Anglik wygrał też następnego frejma – korzystając z niechlujności Brecela pod jego koniec – i zmniejszył straty do 8-9. Przy takim wyniku w połowie meczu mistrzostwo pozostawało sprawą całkowicie otwartą.
Trzecia sesja i wystrzał Brecela
Drugi dzień finału rozpoczynał się więc od prowadzenia Brecela, ale to wciąż Selby wyglądał na faworyta ze względu na swoje doświadczenie, bardziej wyrachowany styl i wizualnie większą determinację. Obawy fanów Belga mogła rozbudzić też fatalna odstawna niemal tuż po wznowieniu gry, po której Selby dostał bardzo łatwe wbicie na start. Anglik jednak pokusił się na… drugiego maksymalnego brejka w meczu, co okazało się złą decyzją i skończyło spudłowaną trudną czerwoną. Brecel podszedł do stołu i skończył stupunktowym brejkiem. Na tym się nie zatrzymał – frejma 20. wygrał w dwóch podejściach, dwa następne zwieńczył setkami. Co równie istotne, Brecel zauważalnie zwolnił tempo i powstrzymywał się od karkołomnych rozwiązań, starannie planując rozgrywanie kolejnych bil i zagrywając precyzyjne odstawne, kiedy nic do wbicia się nie nadawało. Po krótkiej przerwie Selby wygrał dwa wyrównane frejmy, ale Brecel natychmiast odzyskał przewagę. Przed decydującą sesją było 15-10 dla Belga.
Czwarta sesja, czyli nigdy nie lekceważ serca mistrza… ale i umiejętności pretendenta
Brecel wygrał pierwszego frejma ostatniej sesji i będąc dwie partie od zwycięstwa, postanowił nierozważnie zaatakować niebieską przez cały stół, dając słabo dysponowanemu na początku wieczora Anglikowi szansę na przełamanie. Selby wygrał tę partię jednym podejściem, wygrał też następną po serii długich batalii na odstawne i kolejną, w której Belg wykonał zaledwie jedno zagranie – rozbicie. Po regulaminowej przerwie Selby nie zwolnił i wygrał pewnie dwa kolejne frejmy. W trzecim jednak spudłował czarną i Brecelowi udało się na raty zbudować wygrywającą przewagę. Selby szukał powrotu do frejma nawet w potrzebie uzyskania punktów z fauli przeciwnika, ale Brecel umiejętnie się bronił i doprowadził do wyniku 17:15. Już następny frejm okazał się tym decydującym. Selby popełnił zaskakujący błąd na odstawnej, oddając stół Brecelowi. Belg już go do gry nie dopuścił, piękną setką kończąc niezapomniane mistrzostwa.
Historyczny dzień dla światowego snookera
Luca Brecel jest ledwie trzecim zawodnikiem spoza Wysp Brytyjskich, który zdobył mistrzostwo świata, odkąd jest ono organizowane w obecnym formacie; jest też pierwszym w historii mistrzem świata, który nie pochodzi ani z Wysp Brytyjskich, ani z dawnej kolonii brytyjskiej. Mało tego – Brecel nawet nie mieszka na co dzień w Anglii jak wielu innych „zagranicznych” profesjonalistów – do domu w Belgii wracał samochodem nawet pomiędzy poszczególnymi rundami mistrzostw. I chociaż Belgia nie jest najbardziej egzotycznym krajem na mapie światowego snookera, to jednak nadeszła wiekopomna chwila, w której tytuł mistrza świata trafia do zupełnie nowej części globu. Pierwszy raz w Europie kontynentalnej. Pierwszy raz poza światem anglosaskim. To jest moment, w którym jak nigdy mogliśmy poczuć, że Mistrzostwa Świata są nimi nie tylko z nazwy.
Najlepszy finał w historii?
Przed rozpoczęciem finału jego arbiter, Brendan Moore, dla którego to był ostatni mecz w roli sędziego, miał dwa życzenia: żeby ktoś wbił maksymalnego brejka i żeby mecz zakończył się wynikiem 18:17. To pierwsze zrealizował Selby, będąc – przypominam – pierwszym zawodnikiem w historii, który osiągnął snookerową perfekcję w finale MŚ. Drugiego się nie udało, ale przy takiej dawce pięknych wbić, taktycznych batalii, stosunkowo niewielkiego wpływu fuksów na wynik meczu i emocji związanych z dynamicznym zmienianiem się wyniku – chyba nie ma czego żałować. Fantastyczne zwieńczenie jednych z najlepszych mistrzostw, jakie mogłem oglądać.
Autor: Michał Trocewicz