Wypalenie i walka o utrzymanie. Leeds rozpoczyna nową erę

Marcelo Bielsa w Leeds był żywą legendą. Co prawda, Argentyńczyk spędził tam tylko nieco ponad trzy i pół roku, to i tak na Elland Road był uwielbiany. Pod jego wodzą zespół po 16 latach wrócił do Premier League i w pierwszym sezonie w elicie był rewelacją. Zajął dziewiąte miejsce, a styl gry oparty na agresywnym pressingu indywidualnym na całym boisku robił furorę nie tylko w Anglii. Pawie zaliczyły bardzo dobrą końcówkę poprzedniego sezonu, przez co nic nie wskazywało, że w kolejnym będą bić się o utrzymanie do samego końca, a w obliczu zagrożenia spadkiem Bielsa zostanie zwolniony.

REKLAMA

Związek Leeds i Bielsy dotarł do ściany

Wszyscy wiemy, jakim trenerem jest Marcelo Bielsa. Argentyńczyk stosuje radykalne metody i od swoich zawodników wymaga całkowitego podporządkowania się jego poleceniom. Nieprzypadkowo w żadnym klubie nie przepracował więcej niż czterech sezonów. Na dłuższą metę dla piłkarzy takie podejście może być wyniszczające nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Bielsa wcześniej w żadnym klubie nie pracował dłużej niż w Leeds. Na Elland Road był to jego czwarty sezon i dało się zauważyć, że więcej już z tego zespołu nie wyciśnie. Że w tym zestawieniu personalnym trener i piłkarze dotarli do ściany.

Czarę goryczy przelał jeden zdobyty punkt w sześciu meczach od końcówki stycznia do końcówki lutego. Co prawda, Pawie mierzyły się wówczas m.in. z Manchesterem United, Liverpoolem czy Tottenhamem, jednak rozmiary tych porażek i postawa w defensywie zaważyły na decyzji o rozstaniu z ówczesnym trenerem. Leeds w trzech wspomnianych spotkaniach straciło 14 bramek. Dodając do tego przegrane 0:7 z Manchesterem City czy 1:4 z Arsenalem w grudniu, wyglądało to naprawdę nieciekawie. Bielsa uparcie trzymał się swojej filozofii, która nie dawała oczekiwanych rezultatów. W momencie jego zwolnienia Pawie miały tylko dwa punkty przewagi nad strefą spadkową oraz więcej rozegranych meczów niż zespoły będące za nimi.

Problemy Leeds w defensywie

Oczywiście jako główną przyczynę tak fatalnej dyspozycji Leeds w minionym sezonie trzeba wskazać kontuzje i wąską kadrę. Z jednej strony Bielsa może mówić o pechu. W pewnym momencie praktycznie w każdym meczu ktoś wypadał z powodu urazu, a w podstawowej jedenastce grali piłkarze, którzy wcześniej nie łapali się nawet na ławkę rezerwowych. Niemniej jednak, duży wpływ na to z pewnością miały treningi, które stosował Bielsa i jego słynne „murderball”. Nawet Jesse Marsch wbijał szpilki w swojego poprzednika, mówiąc że kontuzje mięśniowe, z którymi musiał się on także zmagać są wynikiem przemęczenia.

Punktem zwrotnym decydującym o dalszych losach Bielsy na Elland Road był mecz z Brentford (2:2) z 5 grudnia ubiegłego roku. Jednak wynik ma tutaj drugorzędne znaczenie. Kontuzji nabawiło się wówczas dwóch kluczowych zawodników stanowiących kręgosłup zespołu – środkowy obrońca Liam Cooper i defensywny pomocnik Kalvin Phillips. Bez obu tych graczy defensywa Pawi wyglądała na kompletnie zagubioną. Do wspomnianego spotkania z Brentford, Leeds traciło średnio 1,43 bramki na mecz. Od tego meczu do zwolnienia Bielsy – 3,33. Ponad dwa razy więcej.

Zmiana pressingu

Wraz z przyjściem Jessego Marscha, zupełnie zmieniło się podejście Leeds. Amerykanin nie porwał się z motyką na słońce i nie ustawiał drużyny zawsze w ten sam sposób bez względu na przeciwnika. Po zmianie trenera Pawie stały się zespołem bardziej pragmatycznym. Marsch przede wszystkim odszedł od indywidualnego krycia na całym boisku. Od początku chciał, aby jego zespół grał w redbullowym stylu. Ustawienie 4-2-2-2, bardziej zorganizowany pressing i jak najszybsze wykończenie akcji po odbiorze piłki. Mawia się, że dobry trener to taki, który potrafi swoją filozofię przełożyć na zespół. Od początku pobytu Marscha na Ellnad Road w grze Leeds widać było jego rękę. Niemniej gdy tak radykalnie zmienia się podejście, trudno aby nie było to widoczne. Marsch szybko wpoił zespołowi swoją filozofię, jednak głównym celem było poprawienie wyników i utrzymanie w elicie.

Porównując wynik punktowy obu szkoleniowców Marsch wypada o wiele korzystniej. Pod wodzą Bielsy Leeds notowało średnio 0,92 punktu na mecz, podczas gdy za kadencji jego następcy średnia ta wynosi 1,25. Amerykanin przede wszystkim usprawnił grę obronną zespołu. Co prawda, pod jego wodzą zespół strzelał średnio nieco mniej goli (1,08 do 1,12 na mecz), to jednak tracił o wiele mniej (1,58 do 2,31 na mecz). Oczywiście w minionym sezonie Marsch prowadził zespół tylko w 12 spotkaniach przy 26 Bielsy i ciężko porównywać obu tych szkoleniowców. Przykładowo Amerykanin miał na rozkładzie tylko trzy starcia z zespołami z czołowej szóstki. Z 12 meczów za jego kadencji Leeds pokonało jedynie o nic nie walczące Brentford w ostatniej kolejce, grające praktycznie od początku drugiej połowy w dziesiątkę Wolves oraz dwie najsłabsze ekipy minionej kampanii – Norwich i Watford.

Sygnał ostrzegawczy dla działaczy

Mimo wszystko, ostatecznie byłemu trenerowi Lipska udało się utrzymać w Premier League i z tego będzie on głównie rozliczany. Na koniec rozgrywek okazało się, że decyzja o zwolnieniu Bielsy była słuszna. Aczkolwiek nie można zapominać, że do ostatniej kolejki Leeds przystępowało będąc w strefie spadkowej. Podopieczni Marscha grając z nożem na gardle pokonali 2:1 Brentford i zapewnili sobie utrzymanie. Jednak, gdyby Burnley w tym samym czasie pokonało Newcastle, to Leeds spadłoby do Championship, a wokół Jessego Marscha panowałaby zupełnie inna narracja.

Niemniej miniony sezon naznaczony walką o utrzymanie do samego końca to nie tylko wina trenera czy piłkarzy. Nagana w dużym stopniu należy się również klubowym działaczom, którzy podczas dwóch okienek byli niezwykle bierni na rynku transferowym. Latem dołączyli jedynie Daniel James, Junior Firpo i rezerwowy bramkarz Kristoffer Klaesson. Jako, że z klubem pożegnali się Pablo Hernandez oraz Ezgjan Alioski Leeds nie poszerzyło i tak już wąskiej kadry. W obliczu wielu urazów okazało się to główną przyczyną tak słabych wyników. Ponadto zimą, gdy Pawie zagrożone były spadkiem, a w zespole panowała plaga kontuzji, do klubu nie przyszedł żaden nowy zawodnik.

Być może dziewiąte miejsce zajęte w poprzednich rozgrywkach nieco rozleniwiło działaczy, którzy stwierdzili, że zespół pod wodzą Bielsy zmierza w dobrym kierunku. Jednak drugi sezon dla ubiegłorocznego beniaminka okazał się znacznie trudniejszy. Rywale znali już styl gry Leeds i potrafili to wykorzystać na swoją korzyść. Zarząd klubu długo zwlekał z reakcją, ale ostatecznie podjął trudną decyzję o rozstaniu z trenerem, który wywalczył z nimi awans do Premier League. Na koniec zmiana szkoleniowca w środku sezonu okazała się słuszna, zapewniając utrzymanie. Mimo to, Leeds od katastrofy dzieliło bardzo niewiele. A to już sygnał ostrzegawczy, aby w nadchodzącym sezonie nie popełnić podobnych błędów.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,601FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ