Po dziesięciu kolejkach mają na swoim koncie tylko 2 punkty i zajmują ostatnie miejsce w tabeli. Mają najgorszy bilans bramkowy w Premier League. Nikt nie strzelił mniej bramek od nich (tyle samo Nottingham Forest), a w liczbie straconych goli samodzielnie okupują ostatnie miejsce. W Wolves zdali sobie sprawę, że trzeba walczyć o utrzymanie i pożegnali się z Vitorem Pereirą, mimo że w poprzednim sezonie to on wyciągnął zespół z tarapatów.
Powtórka z rozrywki
Dla Wolves obecny sezon jest niejako powtórką z rozrywki. Rok temu równie słabo rozpoczęli rozgrywki, choć przed rozpoczęciem ligowych zmagań niewiele na to wskazywało. Wilki pod wodzą Gary’ego O’Neila były zespołem bardzo dobrze zorganizowanym i mającym jasno sprecyzowaną filozofię gry, a trener rozwinął poszczególnych zawodników. Następny sezon był jednak o wiele słabszy. Klub sprzedał dwóch bardzo ważnych piłkarzy – Pedro Neto do Chelsea oraz Maxa Kilmana do West Hamu, a wyniki znacząco się pogorszyły. Decyzję o zwolnieniu O’Neila władze Wolves podjęły po 16. kolejce ligowej, gdy zespół miał na swoim koncie 9 punktów, zajmował przedostatnią pozycję w tabeli i miał 5 „oczek” straty do bezpiecznej strefy.
W grudniu poprzedniego roku postanowiono zatrudnić Vitora Pereirę. Szkoleniowca z dużym doświadczeniem, ale nigdy wcześniej nieprowadzącego klubu w pięciu czołowych ligach Europy. Można było więc mieć obawy czy 57-latek to dobry wybór, gdy drużyna walczy o utrzymanie, natomiast okazały się one nieuzasadnione. Portugalczyk bez problemów utrzymał Wilki w najwyższej klasie rozgrywkowej. Pod jego wodzą Wolves do końca sezonu punktowało ze średnią dokładnie 1,5 pkt/mecz, co w tym okresie plasowało ich na 10. miejscu w całej stawce. Drużyna za sterami Vitora Pereiry zaczęła grać dobrze poukładany futbol. Trener ustawił zespół w systemie 3-4-2-1 (mieli już doświadczenie z gry w takim ustawieniu za Gary’ego O’Beila) i sprawił, że Wilki były drużyną, w której suma umiejętności poszczególnych zawodników dobrze odzwierciedlała ich boiskową dyspozycję, a nie straszne były im także problemy kadrowe. Vitor Pereira został nominowany nawet do nagrody dla najlepszego trenera sezonu.
Vitor Pereira poszedł drogą Gary’ego O’Neila
Wszystkie dokonania Vitora Pereiry w ciągu kilku miesięcy od przejęcia sterów na Molineux do końca sezonu nie wskazywały, że Wilki tak słabo rozpoczną sezon. Owszem, przy tym jak konkurencyjna stała się Premier League, rozpatrywano ich jako jednego z kandydatów do spadku, natomiast takie opinie powstawały raczej na podstawie rzetelnej oceny potencjału kadrowego Wolves, a nie pracy trenera. W letnim okienku transferowym Wolves sprzedało najbardziej wpływowego gracza zespołu w poprzednim sezonie, Matheusa Cunhę oraz jednego z najlepszych piłkarzy w drużynie, Rayana Ait-Nouriego. Fakt, że przeszli oni do obu klubów z Manchesteru (Cunha do United, Ait-Nouri do City) obrazuje, jak poważna była to strata dla Wilków. Klub nie zastąpił ich piłkarzami sprawdzonymi w Premier League lub na wysokim europejskim poziomie, a w swoim stylu poszedł w zawodników z ligi brazylijskiej oraz relatywnie młodych piłkarzy, których nazwiska niewiele mówią kibicom angielskiego futbolu (Jackson Tchatchoua, Tolu Arokodare, Ladislav Krejci, Fer Lopez, David Moller Wolfe).
To wystarczyło, aby zespół zboczył z kursu obranego w poprzednim sezonie, a Vitor Pereira nie znalazł odpowiedzi na kłopoty, które się pojawiły. Próbował odejść od grania trójką obrońców i wahadłowymi zmieniając ustawienie na 4-3-3, natomiast nie przynosiło to zamierzonych efektów. Portugalczyk podążył tą samą drogą, co jego poprzednik. Przejął zespół w trudnym momencie, wyprowadził go na prostą, przebił oczekiwania mediów i prawdopodobnie również osób decyzyjnych w klubie, a w nowym sezonie drużyna zanotowała wyraźny regres, za co zapłacił stratą posady.
Wolves dało trenerowi kredyt zaufania, który szybko się skończył
Choć Vitor Pereira powinien mieć kredyt zaufania po bardzo dobrym poprzednim sezonie, choć dziesięć kolejek to dość krótki okres to na Molneux mieli pełne prawo dokonać zmiany na stanowisku trenera. Liczby dla Wolves są wręcz kompromitujące, a chcąc pozostać na kolejny sezon w Premier League, trzeba działać. W 10 meczach Wilki nie wygrały ani razu, a zanotowały osiem porażek. W lidze żaden zespół nie stracił tak wielu bramek, a wspólnie z Nottingham znajdują się na samym końcu klasyfikacji strzelonych goli. Strata do bezpiecznej strefy wynosi już 8 „oczek”, a przez formę beniaminków niemal pewne jest, iż w obecnym sezonie Premier League do utrzymania będzie potrzebny wyższy dorobek punktowy – prawodopodobnie nawet dużo wyższy – niż w zeszłorocznych rozgrywkach. Z tej perspektywy chęć ratowania sezonu przez działaczy Wolverhampton Wanderers jest w pełni zrozumiała.
Z drugiej jednak strony, jeszcze kilka tygodni temu zarząd podjął decyzję, która teraz wygląda na absurdalną i kompletnie nie współgra ze zwolnieniem Vitora Pereiry. 18 września oficjalnie podpisali nową, 3-letnią umowę z Portugalczykiem. Komunikat o przedłużeniu kontraktu, a zwolnieniu Vitora Pereiry dzieli 45 dni. W tym czasie zespół zagrał osiem meczów (sześć w Premier League i dwa w Carabao Cup; jedno wygrał, dwa zremisował i pięć przegrał). Jeśli w takim czasie w klubie przeszli ze stanowiska „mimo słabych wyników trener ma nasze pełne zaufanie i znajduje się on w naszej długofalowej wizji” do „zespół potrzebuje innego szkoleniowca” to znaczy, że gdzieś się ewidentnie pogubili. Przedłużenie kontraktu było wysłaniem sygnału, że klub ma świadomość straty ważnych zawodników w letnim okienku i spodziewał się, że ten sezon – a zwłaszcza jego początek – łatwy nie będzie. Sygnał ten szybko jednak ucichł.
Decyzja o podpisaniu nowej umowy z Vitorem Pereirą już okazała się kosztownym błędem dla Wolves
Wprawdzie dzięki zapisaniu klauzuli nie będą musieli wypłacić mu odszkodowania równego całej pensji, jaką pobierałby przez kolejne trzy lata, jednak i tak są to duże koszta. Jeszcze większe straty finansowe Wolves może ponieść, jeśli nowy pomysł na tą drużynę okaże się niewystarczający na utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii. A ta sztuka nie udała się żadnemu z pięciu zespołów w historii Premier League, które po 10. kolejce miały 2 punkty lub mniej.
