Po 28 kolejkach Manchester City zgromadził 63 punkty, co aktualnie daje im 3. miejsce w tabeli z punktem straty do znajdujących się przed nimi Arsenalu i Liverpoolu. Choć zespół Pepa Guardioli nadal jest faworytem do mistrzostwa w ocenie bukmacherów, to tak niskiej średniej punktów na mecz jak w aktualnych rozgrywkach ligowych (2,25 pkt/mecz) nie miał w żadnym postpandemicznym sezonie, a zremisowane spotkanie z osłabionym kontuzjami kluczowych zawodników Liverpoolem na Anfield (1:1) uwidoczniło problemy Manchesteru City. Czy Obywatele obecnie są słabsi niż w poprzednich latach?
Co mówią liczby?
Liczby rzeczywiście sugerują, że mamy do czynienia z jedną z najsłabszych wersji Manchesteru City Pepa Guardioli, co oczywiście pokazuje tylko jak regularni w swojej znakomitej grze są w ostatnich latach The Citizens. Średnia 2,25 pkt/mecz, z jaką obecnie punktują jest trzecią najniższą od przejęcia zespołu przez Pepa Guardiolę. Gorszy pod tym względem był – rzecz jasna – pierwszy sezon Katalończyka na Etihad Stadium, a także rozgrywki 2019/20, które zostały zapamiętane ze wstrzymania ligi na czas pandemii. W swoich najlepszych sezonach Manchester City zbliżał się nawet do średniej 2,5 pkt/mecz.
Na dystansie całego sezonu liczba punktów zazwyczaj dobrze odzwierciedla rzeczywistą siłę zespołu, natomiast zdarzają się odchylenia. Dlatego warto spojrzeć także na różnicę pomiędzy golami oczekiwanymi (xG), które „powinien” strzelić zespół, a tym samym wskaźnikiem, który model przypisuje ich rywalom. Aktualnie Manchester City jest 1,05 gola na plusie w przeliczeniu na mecz i w Premier League lepiej wypada tylko Arsenal (1,33/mecz). To jednak drugi najniższy wynik Obywateli odkąd dostępne są takie dane na portalu FB Ref (czyli od sezonu 2017/18). Statystyki sugerują więc, że Manchester City jest ciut słabszy niż w poprzednich sezonach.
W poszukiwaniu partnera Rodriego
Biorąc pod uwagę, że jeszcze niedawno Manchester City świętował potrójną koronę, ubiegłej wiosny stał się zespołem kompletnym, który zostanie zapamiętany, jako jeden z najlepszych w nowożytnej historii futbolu trudno było przewidzieć taki obrót spraw. Po zdobyciu upragnionej Ligi Mistrzów z klubu odeszło jednak kilku zawodników, a z dzisiejszej perspektywy można stwierdzić, że kluczowa było strata Ilkaya Gundogana. Niemiec zapewniał idealną równowagę pomiędzy defensywą, a ofensywą. Pełnił niełatwą rolę, w której w fazie posiadania piłki był „10-tką”, która miała też za zadanie wspierać rozegranie, a gdy zespół bronił – stawał się środkowym pomocnikiem obok Rodriego. W miejsce Ilkaya Gundogana zostali sprowadzeni Mateo Kovacic oraz Matheus Nunes, ale żaden z nich nie przekonał jeszcze trenera, aby być pierwszym wyborem na tej pozycji.
O ile w meczach, gdy Manchester City dominuje posiadanie piłki, ustawienie na tej pozycji zawodnika typowo ofensywnego nie jest problemem, o tyle w spotkaniach z przeciwnikami o wyższej jakości piłkarskiej, często odbija się to czkawką. Rywale mają większą swobodę w stwarzaniu sytuacji, a także wyprowadzają więcej kontrataków. Przypominając sobie plotki transferowe z letniego okienka plan Pepa Guardioli jest teraz widoczny. City było łączone z Declanem Ricem oraz Judem Bellinghamem, więc 53-latek chciał wspomóc Rodriego pomocnikiem bardziej mobilnym, który zrekompensowałby brak zwrotności Hiszpana. Prawdopodobnie był świadomy, że jego zespół będzie grał bardziej bezpośrednio, będzie bardziej narażony na kontry, więc chciał się w ten sposób zabezpieczyć. Ostatecznie taki „wybiegany” zawodnik trafił na Etihad, ale wartości piłkarskie, jakie oferuje Matheus Nunes nie dają mu przepustki do podstawowego składu.
Manchester City ma teraz innych skrzydłowych
Na „pozycji Ilkaya Gundogana” Pep Guardiola najczęściej stawia na Bernardo Silvę, który rozumie tę rolę, ale wtedy – dodając jeszcze nieobecność często kontuzjowanego w tym sezonie Grealisha – brakuje skrzydłowych, którzy realizowaliby plan taktyczny nakreślony przez szkoleniowca. Sukces Manchesteru City poprzedniej wiosny polegał na posiadaniu skrzydłowych, którzy w gruncie rzeczy byli pomocnikami. Podstawowym zadaniem Grealisha i Bernardo było utrzymanie piłki, zapewnienie zespołowi kontroli nad meczem. Obecnie Manchester City ma skrzydłowych (najczęściej są to Jeremy Doku i Phil Foden), którzy grają bardziej bezpośrednio, częściej wchodzą w pojedynki, a co za tym idzie – częściej tracą piłkę. A przez to zespół jest bardziej narażony na kontrataki.
Często pomijanym, a również bardzo ważnym atutem Bernardo Silvy oraz Jacka Grealisha była praca w defensywie. Po jednym z meczów Ligi Mistrzów Guardiola zachwycał się nad inteligencją pressingu Portugalczyka. Obecnie boczni obrońcy nie mogą tak często liczyć na pomoc w defensywie od skrzydłowych. Liverpool w niedzielnym starciu od początku meczu nastawił się na tworzenie przewagi liczebnej po prawej stronie, ponieważ Julian Alvarez rzadko wracał za bardzo ofensywnie grającym Conorem Bradleyem.
Manchester City ma problemy w grze bez piłki
Wszystkie zmiany, które zaszły w Manchesterze City wydają się na pierwszy rzut oka tylko drobnymi korektami, ale mają duży wpływ na to, jak zespół obecnie broni. Manchester City w grze bez piłki ma problemy i Liverpool nie był pierwszym rywalem, który potrafił to wykorzystać. W obecnym sezonie Manchester City pozwala oponentom średnio na 11,42 podania, zanim podejmie próbę odbioru. To najwyższy wynik odkąd Guardiola przyszedł na Etihad Stadium, co oznacza, że nigdy wcześniej Obywatele nie byli aż tak pasywni w pressingu.
Pep Guardiola w obecnym sezonie ciągle stara się znaleźć odpowiedni balans, aby wyważyć proporcje pomiędzy ofensywą a defensywną. Pomiędzy ryzykiem a grą zachowawczą. Jego zespół wydaje się być produktem niedokończonym, ale mimo to i tak jest na tyle silny, że liczy się w wyścigu o mistrzostwo Anglii.
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej