Porażki Juventusu powoli zaczynają zamieniać się w najzwyklejszą normę. Po chwilowym ustabilizowaniu znowu przyszły poważne potknięcia z Sassuolo i Hellasem. Chociaż wielu narzekało na Andreę Pirlo, to tak naprawdę z Włochem za sterami Bianconeri nie zaczęli aż tak źle jak w obecnym sezonie. Ten stan rzeczy szokuje jeszcze bardziej, biorąc pod uwagę, że do przywrócenia glorii ściągnięto Massimo Allegriego odpowiedzialnego za stworzenie wcześniejszej dynastii. Warto zatem się zastanowić czy wina rzeczywiście leży po stronie szkoleniowców.
Mocny tusz tylko na papierze
Spoglądając na kadrę Juventusu w poszukiwaniu problemów większość skieruje wzrok na obsadę środka pola. Kibice Bianconeri na myśl o swoich „asach” muszą zakładać maskę, aby zakryć łzy rozpaczy. Większość z nich pamięta lepsze czasy, kiedy w boiskowym centrum znajdowali się Andrea Pirlo, młodziutki Paul Pogba, Claudio Marchisio czy będący na fali Arturo Vidal. Teraz trudno oczekiwać wielkich rzeczy po zawodnikach, którzy pomimo rozpoznawalnych nazwisk niewiele znaczą.
Arthur w zasadzie nie rozwiewa wątpliwości o byciu parodią piłkarza. Kwota 72 milionów odstępnego go przygniotła i raczej nie ma szans na jego odbudowę w Turynie. Szkoda bo przecież był jednym z podstawowych zawodników reprezentacji Brazylii, która wygrała Copa America w 2019 roku. I zdołał nawet asystować w finale przeciwko Peru. Teraz o powołaniach może tylko pomarzyć w najskrytszych snach.
Manuel Locatelli od momentu przybycia na dwór Starej Damy siłuje się z biało czarnymi barwami. Tak jak trochę przygasał w trakcie Euro 2020 tracąc w fazie grupowej pierwszy skład, tak i teraz w Juventusie nie prezentuje atutów, którymi zwrócił na siebie uwagę grając w Sassuolo. Jeszcze daleki jest od doprowadzania fanów do furii, więc nie należy go skreślać.
Aaron Ramsey i Adrien Rabiot to w zasadzie podobne przypadki. Obydwóch stać na sporadyczne przebłyski, aczkolwiek żaden z nich nie wyrobił pewnej systematyczności w poziomie swojej gry. Nigdy przez całe swoje pobyty nie liderowali środkiem i trudno wyrokować, że to się jeszcze zmieni w jakiejkolwiek przyszłości.
Westoni McKennie zaczął przemieniać się w niewidzialną materię. Amerykanin zamiast napędzać ataki klubu z Turynu w rzeczywistości je rozwleka gubiąc tym samym ich impet. Ale pobłyskuje nad nim światełko nadziei na jeszcze lepszy rozwój. W końcu pokazał się z dobrej strony w meczu przeciwko Zenitowi. To czy utrzyma wysoką dyspozycję na włoskim gruncie okaże się w najbliższej kolejce.
Jest jeszcze Rodrigo Bentancur, który statystycznie najlepiej sobie radzi ze wszystkich środkowych pomocników. Jednak Urugwajczyk i tak daleki jest od wyróżniającego się dzielenia i rządzenia rozegraniem. W ligowej hierarchii plasuje się na średnim pułapie pod względem tworzenia znaczących szans czy też kierowania kluczowych podań. Bycie dostatecznym to za mało na drużynę z mistrzowskimi aspiracjami.
Na dodatkowy akapit zasługuje defensywa Juventusu. A ta najprościej mówiąc pozwala sobie na zbyt częste pomyłki w kluczowych momentach. W tabeli straconych goli nie przedstawia się jakoś strasznie mizernie. Niestety faktem jest, że prowadzą one do znamiennego szwanku przy punktowaniu. Le Zebre do tego niespecjalnie umieją nadrabiać pokonując opozycyjnych golkiperów. Ich obecny bilans po prostu się zeruje.
Chiellini z Bonuccim prawdopodobnie wyczerpali już wskaźnik feniksowych transformacji. Występy na ostatnich mistrzostwach Europy można uznać za zwieńczenie ich możliwości. Sam de Ligt to tylko jeden pewny filar, który samotnie nie utrzyma naporu groźnych rywali. Pozostali zawodnicy w kadrze są za słabi, żeby dać gwarancję uzupełnienia obrony,
Samodzielny Argentyńczyk
Gdyby na stadionie Bianconeri istniało laboratorium umożliwiające tworzenie klonów, to niewątpliwie włodarze mogliby się skupić wyłącznie na kopiowaniu Paulo Dybali. Argentyńczyk w zespole najlepiej strzela, asystuje, drybluje, kreuje i dogrywa. To jak wiele odpowiedzialności chce na siebie wziąć jest imponujące i aż szkoda, że nie zawsze otrzymuje odpowiednie wsparcie od swoich kolegów. Jeśli Turyńczycy będą nadal spadać po równi pochyłej być może zapragnie otworzyć nowy rozdział w innym miejscu.
Obok Dybali pozytywnie odznaczają się także działający na skrzydłach Federico Chiesa i Juan Cuadrado oraz drugi napastnik Alvaro Morata. To oni liczbowo w poszczególnych kategoriach znajdują są tuż przy nim. Każdy z nich ma pewne umiejętności, które usprawniają trochę działania ofensywne. Włoch potrafi straszyć szarżami, Kolumbijczyk celnie dośrodkowywać, zaś Hiszpan cały czas jest dobrym uzupełnieniem.
Przekłamana Liga Mistrzów
Wielu na pewno intryguje postawa podopiecznych Allegriego w najważniejszym klubowym turnieju. Po przyjemnym triumfie nad drużyną z Sankt Petersburga zajmują pierwsze miejsce w grupie. Awans do fazy pucharowej mają już pewny nie wiadomo tylko, z której lokaty. Historia pokazała jednak, że dobry początek w Lidze Mistrzów nie musi przełożyć się na poprawę kampanii.
W poprzednim sezonie Juventus wygrał swoją grupę, a mimo to potknął się na pierwszej przeszkodzie w 1/8 finału. FC Porto jest uznaną marką, ale w naprawdę rzadkich okolicznościach portugalska ekipa zostałaby określona mianem bezapelacyjnego faworyta. A mimo to Ronaldo i spółka musieli pogodzić się z porażką.
Promyk nadziei
Wiarę na lepsze jutro również można doszukiwać się w przeszłości. Dla Allegriego pojęcie słabego startu w lidze nie jest obce. W sezonie 2015/2016 wraz z Juventusem po tej samej liczbie kolejek w Serie A znajdował się na dziesiątym miejscu. Co ciekawe w tej samej serii gier przegrali z Sassuolo. Jednak dzięki mozolnej wspinaczce w końcu osiadł szczycie, z którego nie dał się już strącić.
Zatem szansa na odzyskanie pole position nadal istnieje. Chociaż trzeba pamiętać, że nikt nie zacznie się podkładać. Nadchodzi następna wymagająca próba i to z Fiorentiną, która w końcu zaczęła się kręcić w wyższych rejonach tabeli. Te derby będą miały duże znaczenie, bowiem brak odbicia się może sprawić, że La Madama utknie na mieliźnie. A wtedy nikt nie będzie mógł omijać tematu potrzebnej rewolucji.