Kolejny sezon Premier League za nami. Zanim jednak naszą uwagę przejmą mecze reprezentacyjne, Klubowe Mistrzostwa Świata czy ruchy na rynku transferowym zapraszamy Was do podsumowania, w którym w kilku zdaniach opisujemy jak wyglądały minione rozgrywki w wykonaniu każdej z drużyn.
This season's final standings 🤝 pic.twitter.com/lRWyvmvkXQ
— Premier League (@premierleague) May 25, 2025
Liverpool
Po odejściu Jurgena Kloppa miało być ciężko. Latem nie było wielkich transferów, ale Arne Slot ich nie potrzebował. Przyszedł do dobrze funkcjonującego zespołu, podtrzymał to co działało i jeszcze usprawnił kilka elementów. Wyciągnął więcej z poszczególnych piłkarzy. Dzięki holenderskiemu szkoleniowcowi przekonaliśmy się, że Ryan Gravenberch jest świetnym pomocnikiem. Zmienił rolę Mohameda Salaha układając zespół tak, aby strzelał on jak najwięcej bramek i Egipcjanin został nie tylko królem strzelców, ale również najlepszym zawodnikiem minionego sezonu. Inna była też rola Trenta Alexandra-Arnolda, który był kluczowym piłkarzem dla rozegrania i progresji piłki oraz Dominika Szoboszlaia, pełniącego w niektórych spotkaniach nawet rolę podwieszonego napastnika. Liverpool Arne Slota stał się zespołem bardziej elastycznym. Zachował zabójczą twarz w szybkich atakach, ale nie zawsze atakował rywali wysokim pressingiem, częściej dostosowywał się do przeciwnika. To był świetny sezon The Reds, ale końcówka sygnalizuje, że latem nie można spocząć na laurach.
Arsenal
Można mówić o kontuzjach, czerwonych kartkach, ale Arsenal zwyczajnie był za słaby w ofensywie, aby być równorzędnym rywalem w walce o mistrzostwo Anglii. Wzrastająca trajektoria od sezonu 2021/22 się skończyła i przyszedł regres, ponieważ latem Kanonierzy nie zareagowali odpowiednio na problemy, które mogą wyjść w trakcie sezonu. Zespół Mikela Artety cały czas był bardzo trudny do pokonania w rywalizacjach z najsilniejszymi przeciwnikami – nie przegrał żadnego meczu z zespołami big six, dobrnął do półfinału Ligi Mistrzów – ale nie byli w stanie regularnie ogrywać słabszych na papierze przeciwników. Grając na drużyny dobrze zorganizowane w defensywie tworzyli zbyt mało okazji. Brakowało więcej jakości indywidualnej w ostatniej tercji boiska oraz bardziej ryzykownej gry, prób podań przez środek mijających drugą linię rywala. Arsenal wciąż był zespołem klasowo kontrolującym mecze, świetnie zabezpieczającym dostęp do własnej bramki oraz wszechstronnym i elastycznym w podejściu do meczu, natomiast zabrakło im niezbędnego aspektu dla drużyny walczącej o tytuł.
Manchester City
Tak słabego Manchesteru City pod wodzą Guardioli jeszcze nie oglądaliśmy. Zarówno, jeśli weźmiemy pod uwagę cały sezon, jak i krótszy wycinek czasu, ponieważ okres jesienny był dla The Citizens fatalny. Wszystko posypało się po poważnej kontuzji Rodriego, jednak nie można jedną nieobecnością tłumaczyć tak potężnej zapaści. Obywatele byli bardzo słabo zorganizowani bez piłki. Największa uwaga skoncentrowała się na nieumiejętności zabezpieczania kontrataków, ale także wysoki pressing nie był już tak efektywny. Manchesterowi City brakowało pomocników zdolnych do bronienia na dużych przestrzeniach. Pep Guardiola znalazł jednak sposób, aby spełnić cel minimum, czyli awans do Ligi Mistrzów. W pierwszej części drugiej połowy sezonu przeszli na bardziej bezpośrednią grę, a trener korzystał z coraz mniejszej liczby piłkarzy, z którymi zdobywał potrójną koronę. Końcowy etap sezonu to natomiast powrót do nastawienia na maksymalne kontrolowanie meczu, zagęszczenie środkowej strefy boiska, a do łask Guardioli wrócili piłkarze z dużym doświadczeniem w Man City.
Chelsea
Enzo Maresca zaczął ten sezon w stylu przeciwnym do przewidywanego. Jego Chelsea często oddawała piłkę rywalom, cofała się na własną połowę i wyprowadzała szybkie ataki. Włoch wkrótce przestawił zespół na docelowy styl gry. W pierwszych miesiącach gra The Blues mogła się podobać, wszystko zmierzało w dobrym kierunku i pojawiały się głosy o walce o tytuł. The Blues szybko jednak wyhamowali, gdy rywale zdołali rozczytać ich atuty. Mając mniej okazji do szybkich ataków, gra podopiecznych Mareski stała się wolniejsza i bardziej przewidywalna. Bez podań napędzających akcje przez środek byli zmuszeni do kierowania akcji w boczne sektory i dośrodkowań, a nie mieli ani światowej klasy skrzydłowych ani napastnika dominującego pole karne. W wielu meczach Chelsea brakowało też doświadczenia, co było nieuchronne przy tak młodym zespole. Awans do Ligi Mistrzów to dla klubu z takimi ambicjami cel minimum, ale dla trenera-debiutanta w Premier League, ze słabo zbalansowaną kadrą – już spory sukces.
Newcastle
Biorąc pod uwagę sezony, w których Newcastle nie grało w europejskich pucharach, po raz drugi z rzędu wywalczyli awans do Ligi Mistrzów. Sroki od tego czasu niewiele się jednak zmieniły. Wciąż są zespołem, który bazuje przede wszystkim na intensywności, potrafi zabiegać każdego rywala wysokim pressingiem, ale też zamurować dostęp do bramki cofając się na własną połowę. Niemniej jednak, to był kolejny sezon, w którym Eddie Howe nie rozwiązał problemu z lepszą grą w ataku pozycyjnym oraz kontrolowaniem meczu poprzez narzucenie wolniejszego tempa gry. W obecnych rozgrywkach nie było wielu momentów, po których często dyskutowano na ten temat. Newcastle wygrało Puchar Ligi, odniosło wiele prestiżowych zwycięstw, natomiast przy bardziej napiętym terminarzu w/w aspekty są konieczne do umiejętnego łączenia rozgrywek krajowych z europejskimi. Nadzieję, że to w końcu nastąpi daje druga część sezonu, gdy Eddie Howe zamienił pozycjami Bruno Guimaraesa (z „6-tki na „8-kę)) z Sandro Tonalim (8 —> 6).
Aston Villa
Dla Aston Villi był to sezon trudny pod względem łączenia LM z ligą. Nie udało się ponownie zakwalifikować do Champions League, ale kolejny sezon w europejskich pucharach (tym razem Lidze Europy) i tak trzeba uznać za sukces. Kluczowe okazało się zimowe okienko transferowe, w którym na Villa Park pokazali ambicje. Marcus Rashforod, Marco Asensio i Donyell Mallen (w mniejszym stopniu) wnieśli pożądaną jakość. Unai Emery ciągle rozwija swój zespół w tym samym kierunku. The Villans znakomicie otwierają grę od własnej bramki, wychodzą spod pressingu i przechodzą do szybkich ataków. W Premier League nie ma zespołu, który byłby tak mocno nastawiony na progresję piłki przez środek i bazując na tym elemencie zbudowana jest drużyna. W środkowej strefie przed formacją pomocy rywala grają zawodnicy ze znakomitym podaniem przeszywającym, za – piłkarze świetnie czujący się między liniami. Problemy natomiast pojawiają się w ataku pozycyjnym, gdy rywal zamknie środek, ponieważ brakuje im naturalnych skrzydłowych.
Nottingham Forest
Po całym sezonie na City Ground musi panować lekki niedosyt, że ten sezon zakończyli tylko z awansem do Ligi Konferencji, jednak biorąc pod uwagę przewidywania przed startem rozgrywek, jest to fantastyczny wynik. Nuno Espirito Santo powtarzał, że potrzebuje pełnego okresu przygotowawczego, aby jego zespół zaczął grać na miarę potencjału i tak też się stało. Forest namieszało w czołówce grając w bardzo pragmatyczny, ale też charakterystyczny sposób. Byli jednym z najbardziej defensywnie grających zespołów w Premier League. W większości meczów bronili się na własnej połowie i wyprowadzali zabójcze kontrataki. Plan był prosty, ale trener maksymalizował efekty takiego sposobu grania poprzez przygotowanie różnych planów na mecz w zależności od przeciwnika. Potrafił zmieniać ustawienie z czwórki na piątkę obrońców w trakcie meczu, zostawiać na ławce Elangę lub Hudsona-Odoia, aby zrobili różnicę po wejściu z ławki, czy zmieniać role poszczególnych zawodników, mimo zachowania tego samego systemu gry. Nottingham Forest wycisnęło maksimum z tego sezonu.
Brighton
Nawiązanie do Roberto De Zerbiego zarówno pod kątem wyników, jak i stylu gry było dla nowego trenera bardzo trudną misją. Fabian Hurzeler – mimo dużych wzmocnień transferowych – tego nie zrobił, ale mimo wszystko jego pracę oceniam pozytywnie. Mewy nie zmieniły drastycznie swojej filozofii. Ważną częścią ich stylu gry nadal jest wciąganie rywali do wysokiego pressingu i próbowanie wykorzystywania powstałej wówczas przestrzeni w ataku szybkim. Brighton stało się natomiast drużyną znacznie bardziej przewidywalną w akcjach pozycyjnych, a zdecydowanie poprawili się w grze bez piłki. Są lepiej zorganizowani w średnim oraz niskim pressingu. Takie zmiany naturalnie sprawiły, że pod wodzą Fabiana Hurzelera posiadanie piłki nie jest już celem zespołu. Mewy lepsze wyniki zaczęły osiągać w spotkaniach, w których rzadziej utrzymywali się przy futbolówce. Dlatego też najwięcej pochwał zbierali po starciach z big six/czołówką tabeli, a najwięcej znaków zapytania przy projekcie Hurzelera stawiano po konfrontacjach z zespołami z dolnych rejonów tabeli.
Bournemouth
Bournemouth pod wodzą Andoniego Iraoli znowu się rozwinęło, ale nie wiem czy w pewnym momencie sezonu nie dobrnęłi już do sufitu, przez co wypadli z wyścigu o europejskie puchary. Wisienki w wielu meczach tego sezonu imponowały elementami, z którymi kojarzyliśmy ich już w zeszłych rozgrywkach – znakomicie zorganizowany wysoki pressing, błyskawiczne ataki zakończone tworzeniem dogodnych szans po odbiorach w strefie wysokiej oraz gra na nieprawdopodobnej intensywności. Iraola doprowadził taki styl gry do perfekcji i jego zespół potrafił w ten sposób zaskakiwać wielu przeciwników. Problem pojawiał się jednak wówczas, gdy rywal wybijał im z rąk największe atuty (np. oddając inicjatywę lub przenosząc piłkę bezpośrednio na połowę Wisienek dalekim podaniem). Bournemouth ma jeszcze spore braki w innych fazach gry – ataku pozycyjnym, wychodzeniu spod pressingu, obronie niskiej. Miniony sezon pokazał jak dobre jest Bournemouth, gdy pozwoli im się grać tak jak chcą, ale też jak wiele im brakuje do zostania zespołem wszechstronnym.
Brentford
Pod kątem stylu gry Brentford jest zespołem, który najbardziej zaskoczył mnie w minionym sezonie Premier League. Odkąd awansowali do najwyższej klasy rozgrywkowej, byli drużyną stosującą proste środki, dla której priorytetem była defensywa. W tym sezonie było jednak inaczej. Thomas Frank najwyraźniej uznał, że zespół jest już gotowy, aby zacząć grać w stylu, który jest bardziej rozwojowy. Oczywiście, nadal były mecze, w których The Bees bronili się nisko, ale całościowo zaczęli prezentować ofensywny futbol, a Frank udowodnił, że potrafi także nauczyć zespół efektownej i widowiskowej gry. Na stałe przeszli na system z czwórką obrońców, w którym znalazło się miejsce dla większej liczby ofensywnych graczy. Zmiana podejścia Thomasa Franka przyniosła świetne rezultaty. Brentford zdobyło najwięcej goli spoza zespołów walczących do końca o Ligę Mistrzów. Zakończyło sezon z trzema strzelcami z dwucyfrową liczbą goli – Bryanem Mbeumo, Yoannem Wissą oraz Kevinem Schade, a znakomity sezon rozegrał skreślony już przez wielu Mikkel Damsgaard.
Fulham
Biorąc pod uwagę potencjał kadrowy i inne okoliczności – to był moim zdaniem bardzo udany sezon Fulham. Marco Silva ciągle potrafi odbudowywać zawodników znajdujących się na zakręcie kariery, ponieważ wielu takich trafia na Craven Cottage. W obecnym sezonie ogromny postęp poczynił Calvin Bassey oraz Alex Iwobi. Więcej zespołowi zaczął dawać też Raul Jimenez, a pod koniec sezonu jednym z najlepszych zawodników drużyny stał się Ryan Sessegnon. Udało się także uzupełnić lukę po Joao Palhinhii, ściągając Sandera Berge, dzięki czemu Fulham zrobiło kolejny krok w rozwoju jako zespół nastawiony na posiadanie piłki i ataki pozycyjne. W meczach z czołówką częściej przyjmowali natomiast pragmatyczne i defensywne oblicze ze strategią obliczoną na kontrataki. Elementem, którego zabrakło The Cottagers, aby do ostatniej kolejki bić się o europejskie puchary jest większa jakość indywidualna w ataku. Fulham miało wyraźną kontrolę nad wieloma meczami, ale nie potrafili znaleźć drogi do bramki przeciwnika.
Crystal Palace
Dla Crystal Palace był to sezon wyjątkowy. Wygrali pierwsze trofeum w historii klubu (Puchar Anglii), dzięki czemu też po raz pierwszy zagrają w europejskich pucharach (Lidze Europy) oraz wreszcie przebili barierę 50 punktów w sezonie Premier League. Na początku wydawało się, że to będą kolejne przeciętne rozgrywki Orłów. Po odejściu Olise oraz – w mniejszym stopniu – Andersena, a także kontuzji Whartona Palace rozpoczęło sezon od falstartu i dopiero po listopadowej przerwie reprezentacyjnej zaczęli odrabiać straty. Oliver Glasner potrzebował czasu, aby poukładać zespół w podobny sposób, w jaki zakończyli rozgrywki 2023/24. Miejsce Andersena zajął Lacroix, a Olise – Ismaila Sarr, co wiązało się z pewnymi modyfikacjami ofensywy. Sposób gry Orłów pozostał natomiast niezmieniony. Nie lubią posiadać piłki, są dobrze zorganizowani w defensywie i bardzo groźni w kontratakach. Praca Glasnera na Selhurst Park przynosi pozytywne efekty, dzięki czemu Palace zaczyna odrywać od siebie łatkę najbardziej przeciętnego klubu w Premier League.
Everton
Sezon Evertonu nabrał odpowiedniej trajektorii po zmianie trenera. Z Seanem Dychem zespół nie punktował źle, ale miał ogromny problem z tworzeniem sytuacji bramkowych, a co za tym idzie – strzelaniem goli, zwłaszcza odkąd przez kontuzję z gry wypadł Dwight McNeil. Gdy Dyche pożegnał się z posadą, jego Everton w dziwięciu z ostatnich jedenastu ligowych spotkań nie potrafił trafić do siatki. Zespół trafiać do siatki zaczął dopiero pod wodzą Davida Moyesa. To przypadek, gdy piłkarze najprawdopodobniej byli mocno zmęczeni pracą z Seanem Dychem i potrzebowali nowego otwarcia, ponieważ… Moyes tak naprawdę niewiele zmienił. Szkot zapewne miał świadomość, że kadra jest zbudowana pod metody Seane’a Dyche’a, zawodnicy są przyzwyczajeni do takiego stylu gry, więc w ten sposób najłatwiej będzie walczyć o ligowe punkty. Everton utrzymał organizację gry w defensywie, dołożył więcej zagrożenia w kontratakach i z drużyny bardzo rzadko wygrywającej stał się zespołem bardzo rzadko zaznającym porażki.
West Ham
Po odejściu Davida Moyesa West Ham miał odżyć. Mieliśmy zobaczyć nową twarz zespołu – ofensywną, odważną, nastawioną na posiadanie piłki. Taki był cel klubu w trakcie letniego okienka, w którym Młoty wydały około 120 mln funtów. To zadanie przerosło jednak Julena Lopeteguiego, który rzeczywiście chciał zmienić styl gry, jednak nie miał pomysłu jak poukładać defensywę. Klub nie porzucił nadziei na atrakcyjny sposób gry i zatrudnił Grahama Pottera, ale ten szybko zdiagnozował, że nie warto brnąć tą drogą. West Ham stał się chyba najbardziej defensywnie grającym zespołem w Premier League. Wrócił do tego, co było za Moyesa z jedną różnicą – wyniki są gorsze. Metamorfoza West Hamu kompletnie się nie udała i ten sezon trzeba uznać za stracony. W klubie myśleli, że zbudowali kadrę pod ofensywny futbol, ale rzeczywistość ich zweryfikowała. Ten zespół jako całość jest za wolny, aby skutecznie bronić się przed kontratakami w lidze tak szybkiej jak Premier League.
Manchester United
W Manchesterze United wszystko co mogło pójść nie tak, poszło. Latem przedłużono kontrakt z Erikiem ten Hagiem, ale z Holendrem u sterów zespół nadal prezentował się podobnie słabo, jak w poprzednich rozgrywkach, więc szybko zakończono współpracę. W jego miejsce przyszedł Ruben Amorim. Portugalczyk wszedł do zespołu zbudowanego pod poprzednika i nie potrafił się w nim odnaleźć. Od razu wprowadził swoje ulubione ustawienie 3-4-3 i zaczął testować różnych piłkarzy na poszczególnych pozycjach. Manchester United przez większość sezonu wyglądał jak zespół znajdujący się w okresie przejściowym. Pod wodzą Rubena Amorima zrobił jeszcze krok w tył. Wprawdzie jest lepiej zorganizowany bez piłki, dzięki czemu broni skuteczniej, natomiast nowy trener nie potrafi wydobyć żadnego potencjału z ofensywy. Aż strach pomyśleć, co byłoby gdyby nie Bruno Fernandes, który w wielu meczach zapewniał zespołowi punkty lub ratował przed kompromitacją. Liga Europy była szansą na uratowanie sezonu, jednak w finale nie udało się pokonać Tottenhamu.
Wolverhampton
Sezon 2023/24 pokazał, że Gary O’Neil to trener z głową na karku, jednak już na starcie minionych rozgrywek w Wolves coś zaczęło zgrzytać. Anglik odszedł od dobrze funkcjonującego wcześniej systemu z trójką obrońców i wahadłowymi. Pomysł się nie sprawdził, więc po październikowej przerwie na kadrę wrócił do flagowego ustawienia zespołu, wyniki lekko się poprawiły, ale O’Neil i tak przetrwał tylko 16 meczów zostawiając drużynę w strefie spadkowej. Stery po nim przejął Vitor Pereira, z którym Wilki ruszyły i szybko zapomniały o walce o utrzymanie. Początkowo można było przypuszczać, że to tylko efekt nowej miotły, ponieważ Portugalczyk również forsował grę trójką defensorów i ofensywę opierał na Matheusie Cunhii, a po zdobyciu 7 punktów w pierwszyc trzech meczach, zespół przegrał cztery kolejne spotkania. Niemniej jednak, im dłużej Vitor Pereira pracował na Molineux, tym lepiej Wolves prezentowało się na boisku, nawet wówczas, gdy Cunha był zawieszony za czerwoną kartkę.
Tottenham
Jeśli brać pod uwagę same rozgrywki ligowe – dla mnie Tottenham jest największym rozczarowaniem minionego sezonu. Pierwszy sezon Ange’a Postecoglou w Północnym Londynie był obiecujący, więc w drugim można było spodziewać się kolejnego kroku w przód. Tottenham zaczął sezon całkiem dobrze, wydawało się, że zmierzają we właściwym kierunku, ale szybko potwierdziły się obawy z końcówki poprzedniego sezonu, iż filozofia trenera jest zbyt naiwna. Tottenham był dla rywali przewidywalny i prosty do rozczytania, a ich ofensywne nastawienie regularnie odbijało się czkawką. Byli łatwi do skontrowania, mieli sporo niedociągnięć w grze bez piłki i nie przekonywali w ataku pozycyjnym. Postecoglou zareagował i zmienił swoje podejście. Zrezygnował z ustawiania bocznych obrońców na pozycji „10-tek” w fazie posiadania piłki, a następnie przestawił Koguty na bardziej defensywne oblicze. Zaczęli coraz częściej oddawać rywalom futbolówkę. Efekt? W Premier League było jeszcze gorzej niż wcześniej, ale w Lidze Europy ta strategia doprowadziła ich do triumfu.
Leicester
Leicester tuż po awansie straciło architekta tego sukcesu, ponieważ Enzo Maresca został szkoleniowcem Chelsea. W jego miejsce klub wziął mającego już doświadczenie w Premier League w walce o utrzymanie, Steve’a Coopera, jednak – mimo całkiem przyzwoitych wyników – uznał, że nie zadowala ich defensywny styl gry i nowym szkoleniowcem Lisów został Ruud van Nistelrooy. Początek był obiecujący, ale okazało się, że to tylko efekt nowej miotły. Od lutego do kwietnia Leicester zdobyło w lidze 1 punkt i grało koszmarnie. Biorąc pod uwagę wycinek czasu w okolicach 3 miesięcy nie przypominam sobie w Premier League gorszego zespołu niż Lisy w tym czasie minionego sezonu. Zespół Ruuda van Nistelrooya był nijaki. Nie miał żadnej tożsamości. Nie można było ich pochwalić ani za działania ofensywne, ani za obronę. Jedyną historią wartą zapamiętania z tego sezonu Leicester jest pożegnanie Jamiego Vardy’ego.
Ipswich
Wywalczenie awansu do Premier League jako beniaminek Championship to gwarantowane problemy ligę wyżej. Do Ipswich trudno mieć pretensje o spadek, ponieważ zwyczajnie nie byli gotowi na rywalizację z najsilniejszymi zespołami w Anglii. Próbowali się do niej jak najlepiej uzbroić, inwestując ponad 100 mln funtów we wzmocnienia w letnim okienku. Ich polityka transferowa była rozsądna – sprowadzali wyróżniających się graczy z Championship, wychowanków najlepszych akademii w Anglii czy zawodników z doświadczeniem w Premier League, ale wówczas nie występujących regularnie w swoich klubach – ale nie wystarczyła na pozostanie w lidze. Kieran McKenna przedstawił się szerszej publiczności jako trener, który potrafi nieźle zorganizować zespół i jest elastyczny taktycznie, natomiast zniwelowanie różnicy w jakości pomiędzy Ipswich, a pozostałymi drużynami Premier League było piekielnie trudnym zadaniem, które go przerosło.
Southampton
Przebili dorobek Derby County z sezonu 2007/08 i uchronili się przed zostaniem najgorszą druzyną w historii Premier League pod względem liczby punktów, ale w ostatnich latach trudno znaleźć zespół, który wszedłby do ligi tak bardzo nieprzygotowany jak Święci. Sezon rozpoczęli z Russelem Martinem, który w Premier League chciał kontynuować filozofię nastawioną na długie utrzymywanie się przy piłce, natomiast było to zbyt naiwne. Na St. Mary’s zareagowano, rozstano się z trenerem, ale nic to nie zmieniło. Było nawet jeszcze gorzej. Ivan Juric zmienił sposób gry, ale nie dało to żadnych pozytywnych efektów i również nie dotrwał do końca rozgrywek. Spadek Southampton jest kolejnym dowodem na to, że przełożenie modelu gry opartego na posiadaniu piłki z Championship do Premier League jest niewykonalne.