W środowy wieczór na Allianz Arenie doszło do spotkania Niclasa Otamendiego z Vincentem Kompanym. Para byłych stoperów Manchesteru City tym razem nie wystąpiła po tej samej barykady. Belg od tego sezonu jest szkoleniowcem Bayernu Monachium, natomiast Argentyńczyk gra w barwach Benfiki, której jest kapitanem. Ostatecznie zwycięsko z tego pojedynku wyszła ekipa z południa Niemiec, która odnotowała skromne zwycięstwo 1:0.
Kibice Benfiki przed meczem liczyli na przełamanie. Dotychczasowy bilans Orłów w starciach z Monachijczykami delikatnie mówiąc nie był najlepszy. Bayern wygrał 9 z 12 rozegranych spotkań przeciwko drużynie z Lizbony. Pozostałe 3 zakończyły się remisem. Gwiazda Południa była więc faworytem, który swoją historyczną dominację chciał potwierdzić również i tym razem. I faktycznie – piłkarze Bayernu od pierwszego gwizdka zabrali się do intensywnej pracy na boisku. Z kronikarskiego obowiązku warto dodać, że piłkarze mieli więcej czasu na zaznajomienie się ze wskazówkami trenerów, gdyż mecz rozpoczął się z piętnastominutowym opóźnieniem. Wszystko przez awarię monachijskiego metra, która utrudniła kibicom dotarcie na stadion.
Dominacja tak, ale goli brak
Nie wiem czy w jednym z wielu bawarskich zakładów produkcyjnych znajduje się jakiś dział odpowiedzialny za produkcję walców, ale jeśli tak to zatrudnienie w nim spokojnie mogliby znaleźć piłkarze Bayernu. W ciągu pierwszych 3 kwadransów kompletnie zdominowali oni gości z Portugalii. Podopieczni Bruno Lage praktycznie nie opuszczali swojej połowy. Ich taktyka na ten mecz zapewne zakładała szybkie transportowanie piłki do rozgrywającego, który chwilę po przejęciu piłki miał ją rozrzucać do szybkich skrzydłowych. Sęk w tym, że Bawarczycy nie pozwalali swoim rywalom praktycznie na nic. Kontrpressing, wysoka gra Neuera i pułapki ofsajdowe skutecznie neutralizowały ofensywne zapędy Benfiki. Aby poznać realny obraz tego spotkania w pierwszej połowie należy zajrzeć jeszcze w statystyki. A te były miażdżące – po stronie Bayernu było 77% posiadania piłki, 10 strzałów na bramkę i 7 rzutów rożnych. W rubrykach gości widniały dwa okrągłe zera, które potwierdzały brak oddanych strzałów i przyznanych kornerów.
Plan Niemców? Atakować aż do skutku
Przed zmianą stron zabrakło jednak najważniejszego. Czyli gola, który ów dominację, by potwierdził. Zawodnicy Bayernu dążyli do zdobycia bramki po zwnowieniu gry, ale w okolicach 60 minuty złapali zadyszkę. Nieco wcześniej w drużynie gości na murawie zameldował się w Angel Di Maria, który miał za zadanie odbierać długie piłki posyłane za linię obrony rywali. Jak się okazało wszystkie kierowane na niego dogrania były niedokładne.
Wreszcie w 67. minucie Die Roten dopięli swego. Po uderzeniu piłki głową drogę do siatki odnalazł Jamal Musiala. Taki wynik utrzymał się już do końcowego gwizdka i jasno trzeba sobie powiedzieć, że bliżej było do kolejnych goli dla Bayernu niż do remisowego trafienia dla Benfiki. Za taki stan rzecz Bruno Lage powinien winić swoich środkowych pomocników, którzy nie potrafili utrzymać się przy piłce. Praktycznie wszystkie próby ataku gości polegały na długich piłkach posyłanych przez defensorów.