Salernitana była blisko. Milan ratuje remis w końcówce spotkania

Ostatnia w tabeli Salernitana podejmowała u siebie Milan Stefano Piolego. Posada Inzaghiego jest podważana, mimo tego, że pracuje z tym zespołem od października. Punkty uciekają, a Salernitana nie jest w stanie odbić się od dna. Milan z kolei chce wrócić na dobre tory. Po klęsce z Atalantą przyszły dwa zwycięstwa. Stefano Pioli ma do dyspozycji coraz to lepszy skład. Kontuzje mijają, a różnica do Juventusu i Interu sama się nie zniweluje. Rossoneri celowali w tym spotkaniu tylko i wyłącznie w zwycięstwo. Prawdę mówiąc, inny wynik byłby nie lada sensacją, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że Milan w całej swojej historii przegrał z Salernitaną tylko raz — w 1948 roku.

Pewna gra piłkarzy Milanu

Był to swego rodzaju mecz imienia Filippo Inzaghiego. Według włoskich mediów 50-latek grał w tym spotkaniu o posadę. Poza tym nie trzeba fanom włoskiej piłki mówić jak wielką postacią dla Rossonerich jest Filippo Inzaghi. Poza tym w przeszłości był jej trenerem, lecz wtedy nie zdziałał zbyt wiele.

REKLAMA

Salernitana nie potrafiła nawet postawić oporu drużynie Stefano Piolego. Prawdę mówiąc, nie ma się czemu dziwić. W końcu mówimy o zespole, który w tym sezonie zdołał wygrać jedno spotkanie. Milan od samego początku przejął kontrolę w tym meczu. Było czuć, że gol dla Rossonoerich to tylko kwestia czasu. Goście napierali z minuty na minutę coraz bardziej. Czuć było od nich pewność siebie i przekonanie o swoich umiejętnościach. Różnica klas była widoczna gołym okiem. Milan atakował i w 17. minucie dopiął swego. Prowadzenie swojej drużynie zapewnił Fikayo Tomori.

Nie taka słaba Salernitana jak ją malują?

Gospodarze nie potrafili przeprowadzić nawet jednej składnej akcji. Gdy tylko wychodzili z piłką to pomocnicy Rossonoerich bardzo szybko byli w stanie przejąć piłkę. Poza tym podopieczni Stefano Piolego bardzo dobrze pracowali pressingiem. Przez to piłkarze Salernitany gubili się w trakcie wyprowadzania piłki. Mieli problemy z najprostszymi rzeczami na boisku. Byli o kilka kroków za wolni i po prostu nie nadążali za tempem gry swojego rywala. Zespół Filippo Inzaghiego wyglądał na skazany na pożarcie. Nie było w tym wszystkim widać żadnego promyka nadziei. Milan szedł jak po swoje i kwestia kolejnych goli pozostawała formalnością.

Jednak Milan, zamiast iść po kolejne gole, spuścił z tonu. Zaczął z minuty na minutę coraz bardziej oddawać pole gry swojemu przeciwnikowi i niepotrzebnie dawać mu tlen. Salernitana tylko się nakręcała, a piłkarze Milanu zachowywali się tak jakby nie wyciągnęli wniosków z poprzednich spotkań kiedy to tracili prowadzenie. Przeciwnik może nie był najwyższych lotów, lecz nie można pozwalać ostatniej drużynie w tabeli uwierzyć w swoje możliwości. Takie zespoły są jeszcze groźniejsze niż największe firmy w lidze. Piłkarze Inzaghiego atakowali, walczyli i dopięli swego. Rossoneri za swoje luźniejsze podejście zapłacili golem. W 41. minucie bramkę wyrównującą dla gospodarzy zdobył Federico Fazio.

Mecz sam się nie wygra

Milan w drugiej połowie kompletnie nie przypominał drużyny z początku spotkania. Gra Rossonerich była bardzo powolna i przewidywalna. Milaniści nie mieli pomysłu na złamanie obrony swojego przeciwnika. Grali tak, jakby już dopuścili do swoich głów myśl, że ten mecz jest już wygrany. A były momenty, w którym to gospodarze atakowali coraz bardziej. Piłkarze Filippo Inzaghiego poczuli krew. Dla nich każdy punkt jest na wagę złota. Wtedy szkoleniowiec Salernitany może mówić, że jego drużyna wyglądała bardzo dobrze na tle tak klasowego rywala, jakim jest Milan. Szczęśliwie dla Rossonerich było to spotkanie z ostatnią drużyną w tabeli. Gospodarze byli do bólu nieskuteczni. Gdyby rywalem był o wiele lepszy zespół, to z Milanu nie byłoby czego nie zbierać w tym meczu. Gra się nie kleiła, a poza tym podopieczni Stefano Piolego nie do końca potrafili poradzić sobie ze swoimi problemami.

Goście doigrali się. W 63. minucie gola dającego prowadzenie Salernitanie strzelił Antonio Candreva. Nie popisał się Mike Maignan. Jednak nie można powiedzieć, że gospodarze tego gola strzelili niezasłużenie. Wyglądali o wiele lepiej w drugiej części spotkania. Po prostu wykorzystali swoje pięć minut i nie zamierzali cieszyć się w tym meczu tylko z remisu. Szli jak po swoje. A Milan grał coraz gorzej. Dodatkowo pospała się cała obrona. Najpierw wypadł Kjaer, a później Tomori. Rossoneri na ten moment nie mają zdrowego środkowego obrońcy. Szpital w Mediolanie. To chyba jedyny aspekt, który broni Stefano Piolego. Gra taka jak dzisiaj nie powtarza się pierwszy raz.

źródło: ELEVEN SPORTS PL w serwisie X

Sensacja stała się faktem?

Brakowało werwy i takiej piłkarskiej złości. Salernitana czuła się coraz pewniej, a Milan pogrążał się w swojej bezsilności. Nie atakował swojego rywala. Momentami wyglądało to tak jakby to Salernitana była trzecim zespołem ligi, a Milan bronił się przed spadkiem. Rossoneri bili głową w mur. Nie mieli kompletnie pomysłu jak złamać drużynę Filippo Inzaghiego. Salernitana zamknęła się w swoim polu karnym i broniła zwycięstwa jak niepodległości. Nie ma się co dziwić. Zwycięstwo z takim rywalem jak Milan dawałoby takiemu zespołowi niesamowitego „kopa” motywacyjnego.

Wydawało się, że dla Milanu nie ma już nadziei. Jednak w 90. honor swojego zespołu uratował Luka Jovic. Rossoneri uciekają od kompromitacji. Mimo wszystko remis z takim zespołem, jakim obecnie jest Salernitana to nie lada sensacja. Filippo Inzaghi może spać spokojnie w święta, bo jego zespół dzisiaj pokazał charakter i był bliski pokonania klasowego, jakim mimo wszystko jest AC Milan.

Salernitana — AC Milan 2:2 (Fazio 41′, Candreva 63′ – Tomori 17′, Jovic 90′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,718FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ