W zeszłym roku Sporting przykuł uwagę całej piłkarskiej Europy triumfem w lidze portugalskiej. Było to pierwsze mistrzostwo Leões od 19 lat. Ekipa Verde e Branco (Zielono-Białych) dołożyła do tego Puchar Ligi. Ponadto, na jesieni zeszłego roku zespół z Lizbony zajął drugie miejsce w grupie C Ligi Mistrzów i zakwalifikował się do fazy pucharowej, w której zmierzy się z Manchesterem City. Co, a właściwie to kto stoi za tymi licznymi sukcesami Sportingu w ostatnim czasie?
Na przekór schematom
Muszę przyznać, że planowałem napisanie tego tekstu od dłuższego czasu. Gra Sportingu zainteresowała mnie jeszcze na początku zeszłego roku, kiedy Leoes walczyli z Porto i Benficą o triumf w lidze. Systematycznie następowały tam zmiany na lepsze, rozwój i wiara we własne umiejętności zaowocowały długo wyczekiwanym tytułem. Wtedy podchodziłem do tego jednak z pewnym dystansem. Wiecie jak to jest – raz na kilka lat w poszczególnych ligach trafi się nieoczekiwany zwycięzca rozgrywek. Niestety po takim sezonie zazwyczaj dochodzi do wielkiej wyprzedaży zawodników, których wartość rynkowa diametralnie się zwiększyła i powtórzenie takiej niespodzianki w kolejnej kampanii staje się już praktycznie niemożliwe. Przykładów nie trzeba szukać daleko – Monaco 2017, Leicester 2016, czy też zeszłoroczne Lille, dla którego największym ciosem było odejście trenera Christophe Galtiera.
I właśnie dlatego dalsze losy Sportingu bardzo mnie zaintrygowały. Zespół z Lizbony znowu walczy o mistrzostwo. Jasne, ktoś może powiedzieć, że przecież Sporting to nie byle klub środka tabeli, tylko członek portugalskiego „Big Three”. Z drugiej jednak strony, brak mistrzostwa przez 19 lat i znikome osiągnięcia w krajowych pucharach w ostatnich latach, nie pozwalały myśleć o Sportingu, jako o topowej ekipie ze stolicy Portugalii. Mimo tego, sytuacja Verde e Branco na dzień dzisiejszy wygląda tak, że po 18 kolejkach Ligi Bwin Sporting ma 47 pkt i drugie miejsce w tabeli, tracąc 3 pkt do lidera w postaci FC Porto. A jeszcze w listopadzie odprawiali z kwitkiem Borussię Dortmund, która spadła do Ligi Europy. Architektem i liderem tej niesamowitej przemiany Zielono-Białych jest 36 letni Ruben Amorim. I mimo, że zapewne słyszycie to nazwisko pierwszy raz w życiu, radzę wam je dobrze zapamiętać. Zaraz pokażę wam dlaczego.
Szkoleniowiec bez kompleksów
Jak możecie zauważyć na tweecie zamieszczonym powyżej, Amorim już od samego początku musiał mierzyć się gigantami portugalskiej piłki. Czy sprawiło mu to większe problemy? Absolutnie nie. Ruben potraktował te, jak i wszystkie kolejne starcia z wielkimi rywalami jako ekscytujące wyzwania. Atrakcyjne łamigłówki wymagające niełatwych rozwiązań. Gra jego zespołów przeciwko ekipom z topu, nigdy nie opierała się na murowaniu bramki i korzystaniu z najprostszych możliwych środków. Portugalczyk praktycznie w każdym spotkaniu stawia na formację 1-3-4-3, która zakłada odważną grę w środku pola, szybki doskok i wysoki pressing. Jego Braga i obecny Sporting nie zawsze dominują pod kątem posiadania piłki, ale odpowiedni poziom agresji i intensywności gry pozwala na bardzo dynamiczne rozegranie i często zabójcze kontry.
W szeregach Sportingu znajdują się gracze o wybitnych umiejętnościach technicznych. Tacy zawodnicy jak Pedro Goncalves, Pablo Sarabia czy Joao Palhinha to najlepsze przykłady uosobienia takich cech jak skuteczny drybling, precyzja podań, doskonały balans ciała i finezja. Kluczem do efektywnego wykorzystania takich graczy i ich poszczególnych atutów jest inteligentne zarządzanie tym ludzkim kapitałem. Amorim z jednej strony nie pozwala na zbyt dużą swobodę i rozluźnienie swoim podopiecznym – każde zagrania ma mieć jak największą wartość, a podania zdecydowanie częściej wędrują wzdłuż niż wszerz boiska. Z drugiej strony, Ruben nie chce zupełnie zamykać swoich graczy na kreatywne rozwiązania, więc pozostawia im pewną furtkę do improwizacji i zabawy piłką. W ten sposób Sporting Amorima tworzy dobrze wyważoną mieszankę dyscypliny i wypracowanych schematów, która w odpowiednich momentach potrafi skorzystać z różnic indywidualnych i przekuć to na własną korzyść.
Ciągłe dążenie do perfekcji
Ruben Amorim niedawno przekroczył barierę 100 meczów w roli trenera. Portugalczyk, który zaczął karierę menadżerską w wieku 34 lat (zaledwie rok po zakończeniu kariery jako piłkarz) może pochwalić się niesamowitym bilansem. Na chwilę obecną, ma na swoim koncie 76 zwycięstw, 13 remisów i tyle samo porażek. 74% ze 102 meczów rozpoczętych przez Amorima na ławce trenerskiej, zakończyło się zdobyczą kompletu punktów. Średnia punktów na mecz wynosi zawrotne 2,36 i to tylko dlatego, że w ostatnich 3 meczach ligowych Sporting poniósł 2 jedyne porażki w tym sezonie ligi portugalskiej. W całej Europie prawdopodobnie nie znajdziecie drugiego trenera, z tak znakomitym bilansem na przestrzeni 100 ostatnich spotkań. A tym bardziej szkoleniowca, który miałby tak genialne wyniki po pierwszej setce meczów na ławce trenerskiej.
Los chciał, że piłkarz który spędził większość swojej kariery w barwach odwiecznego rywala – Benfiki Lizbona – stał się rycerzem na białym koniu dla Sportingu już jako trener. Dlaczego „portugalski Nagelsmann”? Obaj panowie mają ze sobą wiele wspólnych cech. Młody (jak na trenerów) wiek, pomysłowość, stawianie na futbol bezpośredni. Poza tym umiejętność „trafienia” do zawodników, przekazywania im swoich uwag i konsekwentne wcielanie własnych idei w życie. Do tego elastyczność taktyczna i słabość do młodych talentów. Analizując rezultaty obu panów, moglibyśmy pewnie dopisać jeszcze obsesję na punkcie zwyciężania ;).
Walka do końca
Wczoraj Sporting przegrał z Bragą 1:2, co niewątpliwie zabolało Rubena i jego zespół. Jeśli Porto wygra dziś z 16 w tabeli Famalicao, odskoczy ekipie z Lizbony na 6 pkt w lidze. Czy Leoes dopadł w końcu kryzys? Możliwe. Pamiętajmy jednak, że zespoły w Portugalii podobnie jak w innych częściach Europy zmagają się z wirusem. W związku z tym Amorim ostatnimi czasy nie miał do dyspozycji swoich najlepszych zawodników. To samo może spotkać Porto. Póki piłka w grze, Sporting cały czas ma szanse w walce o obronę tytułu. A znając podejście Amorima do piłkarzy i jego filozofię gry, Zielono-Biali na pewno łatwo nie dadzą za wygraną. Wszystko wskazuje, że Ruben zostanie w Lizbonie jeszcze przynajmniej do lata, więc nie widzę innego scenariusza z jego strony, jak zrobienie wszystkiego co w jego mocy, aby godnie zaprezentować się w dwumeczu z Manchesterem City i obronić tytuł mistrzowski na krajowym podwórku.