W Jagiellonii Białystok gwarant goli i asyst, w Fantasy Ekstraklasa i tabeli ligowej – punktów. Jeden z tych, przez których obserwujemy obecnie w Polsce trend na piłkarzy z Hiszpanii. Bez niego nasza liga straciłaby dużo śródziemnomorskiego klimatu. Przekroczenie bariery 100 bramek pozwoliło się mu zapisać złotymi zgłoskami w historii polskich rozgrywek. Jak Jesus Imaz stał się niekwestionowaną gwiazdą (czy wręcz żywą legendą) Ekstraklasy?
Cała historia potoczyłaby się prawdopodobnie inaczej, gdyby Imaza nie sprowadziła z Hiszpanii w 2017 roku Wisła Kraków. 26-letni wtedy zawodnik przychodził do Białej Gwiazdy z Cadizu CF. Ograny na zapleczu hiszpańskiej ekstraklasy był elementem zaciągu z kraju leżącego na Półwyspie Iberyjskim. Oprócz niego do krakowskiego klubu sprowadzono Carlitosa, Juliana Cuestę, Frana Veleza oraz Víctora Pereza. Pierwszy dzień w Krakowie wspominał jako zimny mimo letniej pory roku.
Wahadłowa forma w pierwszych latach
Być może różnice pogodowe, a także przybycie do całkiem nowego miejsca spowodowały, że aklimatyzacja w Ekstraklasie chwilę mu zajęła.
– Po części to mogło wynikać ze zmiany kraju, zmiany miasta. Także może ze zmiany charakteru rozgrywek, w porównaniu z tym, z którym spotykałem się wcześniej w Hiszpanii – tłumaczył się ze słabego startu w lidze Jesus Imaz.
Gdy już się rozkręcił, zyskał wpływ na wyniki drużyny. Szczególnie świetny występ zaliczył w wysoko wygranych przez Wisłę derbach z Cracovią. Pasy strzeliły jedną bramkę, zaś straciły aż cztery – w tym dwie wpakował im Jesus Imaz. Jednak po meczu z Koroną Kielce, okraszonym trafieniem, Hiszpan zatrzymał się. Do końca sezonu, w ciągu 12 kolejek, zdobył tylko jednego gola i zaliczył jedną asystę.
Runda jesienna kolejnego sezonu też nie była dla niego spektakularna. Po 17 meczach jego statystyki wynosiły 6 bramek i 4 asysty, choć trzeba przyznać, że strzelał w ważnych spotkaniach – jeden dublet ponownie dał zwycięstwo z Cracovią, zaś drugi pozwolił wywalczyć punkt z Legią Warszawa.
Imaz po starciu z odwiecznym rywalem Wisły mówił o swojej niemocy strzeleckiej w tamtym czasie żartobliwie, ale dość sprytnie.
– Wiedziałem tylko, że muszę konsekwentnie pracować na treningach, a gole wreszcie przyjdą. I w końcu miałem szczęście strzelić znów dwa, akurat w takim meczu! Albo dobra, tak naprawdę to specjalnie zachowałem skuteczność akurat na derby, bo teraz te gole były szczególnie ważne.
Tak czy siak, gdyby Biała Gwiazda nie musiała sprzedawać Jesusa przez problemy finansowe, z chęcią zatrzymałaby go. Na trudnej sytuacji ligowego rywala skorzystała Jagiellonia. Jego 10 trafień w rundzie wiosennej pomogło białostoczanom zająć wysokie 4. miejsce w tabeli Ekstraklasy. Aczkolwiek nie mogło być idealnie, bo z drugiej strony zawiódł w finale Pucharu Polski z Lechią Gdańsk, a gdyby w ostatnich meczach ligowych wykorzystał dwukrotnie rzuty karne, Pszczółki dostałyby się do europejskich pucharów.
Trudny początek miał Jesus Imaz w Białymstoku
Formę z wiosny przeniósł na jesień 2019 roku. Urodzony w Lleidzie zawodnik osiągał znakomite wyniki liczbowe, a także zaczął dokonywać rzeczy historycznych. Po dwóch latach od pojawienia się w Ekstraklasie zdobył pierwszego w swoich występach na polskich boiskach hat-tricka, który pozwolił pokonać… Wisłę Kraków. Ponadto te trzy bramki pozwoliły mu jednocześnie stać się autorem pierwszego hat-tricka w historii Jagiellonii na najwyższym poziomie ligowym.
Nawiasem, cała sytuacja pokazała również wielką klasę Hiszpana jako zwykłego człowieka – żadnego z trafień nie celebrował.
– Nie znam limitu, po prostu staram się trafiać w każdym meczu. Na pewno chcę zdobywać kolejne bramki i ciężko na to pracuję, choć zdaję też sobie sprawę, że nie zawsze będę mógł coś strzelić. Najważniejsze jednak, by zespół wygrywał – powiedział w tamtym okresie o swojej dyspozycji Imaz.
Pomocnik trochę wykrakał, że mogą być takie chwile, kiedy gole nie będą wpadać, bo drugą część sezonu, trwającą od lutego do lipca, miał okropną. Chyba on sam nie przewidywał jednak, jak mizernie w niej wypadnie. Tylko jedna asysta w 15 rozegranych spotkaniach to całkiem szokująca statystyka. Głównym powodem takiego obrotu spraw był ówczesny nowy trener, Iwajło Petew.
– Mówił mi jedno, a potem w praktyce na boisku wychodziło co innego. Nie będę ukrywał: myślałem wówczas o odejściu – przyznała kilka lat później gwiazda Jagiellonii.
Mała stabilizacja z przerwą na kontuzję
Na szczęście dla naszej opowieści, po pół roku bułgarski szkoleniowiec został zwolniony. Na jego miejsce przyszedł Bogdan Zając, który może nie zagrzał długo miejsca w Białymstoku, ale przynajmniej jedno trzeba mu oddać – sprawił, że Imaz znów zaczął czerpać radość z gry w żółto-czerwonych barwach.
– Po przyjściu do Jagi moja rozmowa z Jesusem oraz przedstawienie swojej wizji pracy i gry przekonały go do pozostania w klubie. To samo mogę zresztą powiedzieć o włodarzach, bo mówiono mi o nim już w czasie przeszłym, czyli bez widoków na dalsze losy w klubie. Przekonałem jednak właścicieli, że mają najlepszą „10” w Ekstraklasie i na niej będziemy budować i opierać grę, a on szybko wróci do strzelania. Tak się stało – opowiadał Zając.
Przełamał się z hukiem już w 2. kolejce sezonu 2020/2021. Zrobił to z Legią, przy Łazienkowskiej. Lobem pokonał Artura Boruca, strzelając na 2:0 i walnie przyczyniając się do zwycięstwa białostockiego klubu.
Później ciągnął swoją grą cały zespół, który nie spisywał się najlepiej. Z wyniku drużynowego mógł czuć niedosyt, bo Jagiellonia skończyła rozgrywki dopiero na 9. miejscu. Natomiast indywidualnie miał powody do radości – jego bramka z Cracovią została wybrana najładniejszym golem sezonu.
Pod wodzą kolejnego trenera, Ireneusza Mamrota, Hiszpan dalej grał na miarę oczekiwań. Trwało to tylko do listopada 2021 roku, kiedy na kilka miesięcy zatrzymała go poważna kontuzja kolana, której nabawił się podczas treningu. Lider ofensywy Jagiellonii znów stanął na rozdrożu dróg. Nowy prezes klubu, Wojciech Pertkiewicz, musiał zdecydować, czy w obliczu wygasającej umowy warto z nim przedłużyć kontrakt. Ostatecznie uznał, że gra jest warta świeczki.
Droga prosto do nieba klubowych legend
Na sezon 2022/2023 Jagiellonia kolejny raz zmieniła trenera. Jeszcze w trakcie poprzednich zmagań ligowych ze stanowiskiem pożegnał się Mamrot, którego zastąpił Piotr Nowak. Z kolei latem zwolniono Nowaka, a zatrudniono Macieja Stolarczyka. Szkoleniowiec nie osiągał zbyt dobrych rezultatów. W przeciwieństwie do drużyny znakomicie prezentował się odbudowany po urazie Imaz. Co ciekawe, obok liczby bramek i asyst wykręcał też statystyki fizyczne będące jednymi z lepszych w zespole.
Wraz z kwietniem dokonano ostatniej do dziś roszady na stanowisku trenera. Szansę otrzymał młody i ambitny Adrian Siemieniec. Z nim wreszcie imponował nie tylko hiszpański pomocnik, lecz także cała drużyna, która w kolejnej kampanii ligowej szła łeb w łeb ze Śląskiem Wrocław po mistrzostwo Polski. Imaz zaczął ostatni etap pracy nad budową swojej legendy w Białymstoku.
– Jeśli wygramy mistrzostwo Polski, będę mógł powiedzieć o sobie, że jestem legendą Jagi – zadeklarował piłkarz w kwietniu 2024 roku w wywiadzie z Janem Mazurkiem i Jakubem Radomskim na łamach portalu Weszło.
Najpierw został najskuteczniejszym strzelcem Dumy Podlasia na poziomie Ekstraklasy. 54. bramka w spotkaniu z Wisłą Płock pozwoliła mu wyprzedzić Tomasza Frankowskiego, wcześniejszego lidera w tej klasyfikacji.
Później Hiszpan mógł oficjalnie nazwać się legendą Jagiellonii, bo przecież ta wygrała wraz z nim Ekstraklasę. Dzięki jego golom w ostatnich minutach meczów niejednokrotnie udawało się zdobywać ważne punkty. Oczka uratował na przykład w rywalizacjach z Piastem Gliwice, Legią Warszawa czy Ruchem Chorzów, gdy wyszarpywał dla żółto-czerwonych remisy.
Śrubowanie rekordów i powiększanie dorobku
Fantastyczne lata w stolicy województwa podlaskiego o kolejne osiągnięcia drużynowe i indywidualne bramkostrzelny pomocnik uzupełnił w ciągu ostatniego roku. W europejskich rozgrywkach drużyna trenera Siemieńca dotarła do ćwierćfinału Ligi Konferencji. Wydatnie pomógł w tym Imaz swoimi 4 bramkami i 4 asystami. Wcześniej, w eliminacjach, Hiszpan hat-trickiem zdobytym w ciągu 14 minut z FK Poniewieżem wyrównał rekord Włodzimierza Lubańskiego, jeśli chodzi o szybkość zdobycia trzech bramek w jednym meczu.
Kolejny kamień milowy Jesus Imaz osiągnął niedawno, bo 17 sierpnia tego roku. W 50. minucie rywalizacji z Radomiakiem Radom dołączył do Klubu 100, strzelając setną bramkę w historii gry na polskich boiskach. Został dopiero drugim obcokrajowcem (po Flavio Paixao), który to osiągnął. Tak właśnie przypieczętował status żywej legendy ligi.
A do tej pięknej historii Jesus Imaz będzie mógł dopisać kolejne fragmenty. Sezon jest jeszcze długi – Jagiellonia właściwie jest już jedną nogą w Lidze Konferencji, w Ekstraklasie znów będzie walczyć o czołowe lokaty i może uda się powalczyć o zwycięstwo w Pucharze Polski, którego brakuje hiszpańskiemu piłkarzowi do pełni szczęścia z zdobytych pucharów po pokonaniu w kwietniu Wisły Kraków w Superpucharze Polski.
Po niedawnym przedłużeniu kontraktu wiemy, że będziemy mogli cieszyć się jego grą do końca sezonu 2026/2027. Z całą pewnością ofensywnemu piłkarzowi z Hiszpanii nie zostało już wiele czasu w Ekstraklasie, dlatego powinniśmy cieszyć się obecnością tej żywej legendy w polskiej lidze, póki jeszcze się da. Drugiego takiego jak Jesus Imaz raczej długo u nas nie uświadczymy.